Dzisiaj drodzy internauci chciałam was zaprosić do wspólnej zabawy. Pójdziemy razem do kina. Umówmy się, że to będzie randka. Piątkowe popołudnie, przytulna sala ze starymi skrzypiącymi fotelami, żadnych popcornów i multipleksów. Może nastrojowe kino francuskie? – zaproponuję. *„Zagubieni w miłości”, brzmi zachęcająco i romantycznie – dodam.*
Obmyślamy razem wieczór, najpierw śliczne aktorki znad Sekwany, ładna muzyczka, zamglone dymem paryskie kawiarnie na ekranie, może nawet odważniejsze sceny… w końcu to francuskie kino, nie pruderyjny amerykański gniot, w którym jest zawsze za dużo światła i plastikowi ludzie. Marzymy dalej. Potem może i my wyskoczymy na wino...
STOP! Lepiej się nie zagalopować w dobrym nastroju, bo rozczarowanie będzie jeszcze dotkliwsze. Pod wiele obiecującym, randkowym tytułem „Zagubieni w miłości” kryje się ponury film Partice’a Chereau, który w oryginale nazywa się „Prześladowanie”. Nie znajdziemy w nim ani krztyny miłości, będąca za to poobijani uczuciowo bohaterowie, smętnie przemierzający ekran w poszukiwaniu sensu życia. Z naszej randki nici, w najlepszym wypadku smutni, jeśli nie zniesmaczeni rozejdziemy się w swoje strony.
Kto zawinił? Może trochę my, mogliśmy przecież kupić gazety z recenzjami, poszperać w Internecie co to za film, zwrócić uwagę na osobę reżysera, itd. Ale to był tak zwany „spontan”, ot nie planowany wypad do kina, pojawiający się w ostatniej chwili pomysł na miły wieczór. Jesteśmy usprawiedliwieni. Niestety, ktoś celowo wpuścił nas w maliny. Jakiś czas temu ze zdumnieniem zaobserwowałam, że coś stało się z polskimi tłumaczeniami tytułów filmów. I nie chodzi tu o wpadki z lamusa w stylu „Wirującego seksu” („Dirty Dancing”) czy „Elektronicznego mordercy” („Terminator”).
Tamte były tylko dowodem nieudolności dystrybutorów i tłumaczy kiełkującego kapitalizmu. Teraz w grę wchodzi cyniczna rynkowa kalkulacja. O ile przygodny gość w kinie raczej zastanowi się trzy razy nad pójściem na „Prześladowanie”, o tyle „Zagubieni w miłości” mogą go łatwo skusić. Zostanie naciągnięty, nabity w butelkę. Nabije kasę kiniarzom, zrobi box office dystrybutorowi. Padnie ofiarą ekonomicznej manipulacji. Owszem, na wolnym rynku wszystkie chwyty są dozwolone, ale oszustwo wciąż pozostawia niesmak. A czasem, może mieć konsekwencje gorsze niż nieudana randka.
Zobacz także:
**[
LEGENDARNA KUSICIELKA. O KIM MOWA? ]( http://film.wp.pl/mezczyzni-padaja-jej-do-stop-o-kim-mowa-6025282670335105g ) * *[
PIERWSZE PIERSI POLSKI ]( http://film.wp.pl/top-10-najbardziej-obfitych-biustow-polskich-aktorek-6025282550993537g ) * *[
WSTYDLIWE WPADKI GWIAZD ]( http://film.wp.pl/10-filmow-ktorych-sie-wstydza-6025282273682561g ) * *[
POLSKIE SEKSBOMBY BEZ MAKIJAŻU I STYLIZACJI ]( http://aleseriale.pl/gid,6625,img,233038,fototemat.html ) ** Nie tak dawno, bo przy okazji dnia kobiet zwrócił się do mnie dział promocji mojej rodzimej redakcji z prośba o poradę. Chcieli zorganizować specjalny pokaz filmu dla swoich biznesowych partnerów. Kusząco zabrzmiał dla nich tytuł „Granice miłości”. Dzień kobiet, brzmi jak babskie kino. Wszystko się zgadzało. Dobrze, że zadzwonili. Bo po film w oryginale
nazywa się „Płonąca pospolitość” i opowiada traumatyczną historię kobiety, która przyczyniła się do śmierci swojej matki. Zaproszeni na pokaz goście mogliby nie wytrzymać spiętrzenia nieszczęść, które przytrafiają się bohaterom filmu. Ot, paradoks świata pieniędzy i PR-u. Spec od marketingu nabrał drugiego speca od marketingu.
Jasne jest, że towar często oceniamy po opakowaniu. Chwytliwy, dowcipny, informacyjny tytuł może zrobić dużo dla filmu. Podpinanie się w tłumaczeniu tytułów pod inne filmy, które odniosły sukces (niezliczone wariacje na temat „Mojego wielkiego greckiego wesela” czy „Licencji na zabijanie”) – choć żałosne – jest w jakimś stopniu zrozumiałe. Bywają i na tym polu wpadki wynikające bardziej z nieudolności niż złej woli, jak wpuszczenie na nasze ekrany filmu „An Education” pod tytułem „Była sobie dziewczyna”, który miał nawiązywać do „Był sobie chłopiec”, ponieważ obie produkcje łączy osoba scenarzysty.
A przecież mamy błyskotliwych tłumaczy i speców od promocji. Dowodu nie trzeba szukać daleko. W tym samym czasie kiedy nieszczęśni „Zagubieni w miłości” wchodzi do kin inny francuski film: „Kobieta na Marsie, Mężczyzna na Wenus”. W oryginale nazywa się bez polotu „Z drugiej strony łóżka” i opowiada o parze, która zamieniał się życiowymi rolami. Gra ze znanym tytułem książki czytelna, polska wersja w pełni oddająca treść filmu. Brawa dla autora! Jest pan/pani rzadkim kwiatem wśród tłumaczy. I niezbitym dowodem na to, że marketing nie musi być cyniczną grą, w której widza należy oszukać, by przyciągnąć go do kina.
Magdalena Michalska
Zobacz także:
**[
LEGENDARNA KUSICIELKA. O KIM MOWA? ]( http://film.wp.pl/mezczyzni-padaja-jej-do-stop-o-kim-mowa-6025282670335105g ) * *[
PIERWSZE PIERSI POLSKI ]( http://film.wp.pl/top-10-najbardziej-obfitych-biustow-polskich-aktorek-6025282550993537g ) * *[
WSTYDLIWE WPADKI GWIAZD ]( http://film.wp.pl/10-filmow-ktorych-sie-wstydza-6025282273682561g ) * *[
POLSKIE SEKSBOMBY BEZ MAKIJAŻU I STYLIZACJI ]( http://aleseriale.pl/gid,6625,img,233038,fototemat.html ) **