Magdalena Michalska: W pułapce skandalu

Zbliżający się festiwal Era Nowe Horyzonty zamknie film „Enter the Void”. Kariera jego twórcy nadawałby się do doktoratu filmoznawczego po tytułem „Artysta w pułapce własnego mitu” i habilitacji „Szok jako środek artystyczny, który nie sprawdza się w naszych czasach”.

Był rok 2002, Festiwal Filmowy w Cannes. W oficjalnej selekcji znalazł się drugi pełnometrażowy film francuskiego reżysera Gaspara Noe – „Nieodwracalne”. Ponad połowa widzów opuściła premierę w Theatre Lumiere rzucając w twarz twórcy filmu: „jest pan chory”. Noe ponoć tylko się śmiał. Jeśli liczył na skandal, miał go w kieszeni. Jeśli chciał szokować widzów udało się w stu procentach.

Magdalena Michalska: W pułapce skandalu

12.07.2010 11:30

Film wszedł do kinowej dystrybucji, a przy premierach w kolejnych krajach wszystkie media mówiły o kontrowersjach wokół dzieła Francuza. Pomysł się sprawdził. Każdy kinoman, czy widział, czy nie widział „Nieodwracalnego” wie, że to ten film z kilkunastominutowa sekwencją analnego gwałtu Moniki Bellucci. I pewnie Noe przeszedł do historii kina dzięki odważnej i szokującej scenie.

Być może z czasem, podobnie jak „Ostatnie tango w Paryżu” trafił by nawet na listę klasyków, wszak krytycy, gdy już ochłonęli po pierwszym szoku, chwalili film. Jednak Noe popełnił błąd: postanowił pójść za ciosem. Zastosował tę sama sztuczkę w swoim kolejnym obrazie „Enter The Void” („Wejdź w próżnię”), premierowo pokazywanym siedem lat później także w Cannes. Tym razem skandalu nie było. Był za to pusty śmiech. Dlaczego? Bo Noe wszedł do tej samej rzeki, poszedł drogą, której wszyscy się spodziewali, z szoku uczynił metodę, choć każdy średnio przytomny twórca, wie, że zaskoczyć tym samym grepsem da się tylko raz.

Tym razem Francuz prowadzi widza nie przez poziemny Paryż, ale Tokio. Niby daleko, a przestrzeń tak samo brudna, złowroga i obca. Bohaterowie trochę młodsi, niż ci z „Nieodwracalnego”, ale w sumie tacy sami: nieszczęśliwi z definicji, z brutalnego półświatka, z bagażem złych doświadczeń. To francuskie rodzeństwo: on diler, ona prostytutka. Uciekli do Japonii od złych wspomnień (rodzice zginęli w wypadku, gdy oboje byli mali). On ginie w porachunkach handlarzy narkotyków, ale jego duch, czujący odpowiedzialność za staczającą się siostrę, zostaje na ziemi by... ją chronić. Brutalnością i wszechogarniającym brudem próbuje Noe przebić scenę morderstwa gaśnicą z „Nieodwracalnego”.

Efekt jaki robiła scena znęcania się nad Bellucci chce przewyższyć pokazaniem wielkiego penisa podrygującego rytmicznie na ekranie, tak jakby był filmowany z wnętrza kobiety (sic!). Publiczność w najlepszym razie śmieje się z politowaniem. Nie boli ten film, nie przejmuje, nie działa.

Prowokuje za to do kilku pytań: Gdzie jest granica między charakterem pisma artysty, rozpoznawalną, przynależną jego twórczości galerią środków artystycznych, a byciem epigonem swoich własnych dzieł? Czy twórca głośnego kontrowersyjnego filmu robiąc kolejny, niemal identyczny, odcina kupony od sukcesu poprzedniego? A może uważa, że tego właśnie się od niego oczekuje?

W dzisiejszych czasach trudno jest przecież złamać jakieś tabu. Niewiele ich reszta pozostało. Gdyby dobrze przyjrzeć się sztuce filmowej, granice, zwłaszcza te obyczajowe zostały po stokroć przekroczone. Widzieliśmy już seks na prawdę w „Imperium zmysłów”, było autentyczne fellatio w „Brown Bunny”, był Bertolucci (który nota bene też próbował w „Marzycielach” powtórzyć efekt „Ostatniego tanga…”), byli aktorzy porno w mainstreamowym kinie (choćby Rocco Siffredi u Catherine Breillat), itd...

Pokazywano nam śmierć, agresję i zło. Jesteśmy znieczuleni. I nie rzecz w tym by eskalować negatywne bodźce. To już nie działa. Szkoda czasu na testowanie granic odporności widza na szok. Zalatuje to tandetą i łatwizną. Nie tędy droga by dotknąć, poruszyć, zmusić do zastanowienia się kinową publiczność.

Gwarantuję, że o „Enter the Void” zapomnicie państwo szybciej niż przeminą napisy końcowe. Dlatego wybierając się na Erę Nowe Horyzonty postarajcie się zdążyć na rozpoczęcie festiwalu. Otwierający go „O ludziach i bogach” Xaviera Beauvois to film który zostanie w was na długo, choć nikt tu nie gwałci Moniki Bellucci, ani nie filmuje genitaliów w dziwnych konfiguracjach.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)