Mam w sobie dużo pokory
Cezary Kowalski: Skończyłeś dopiero 22 lata, a już podpisałeś kontrakt z zagranicznym zespołem występowałeś w reprezentacji Polski i jesteś niezależny finansowo. Niektórzy twierdzą, że uderzyła ci woda sodowa do głowy.
Artur Wichniarek: Niezależny finansowo to ja jestem od urodzenia. Tak się złożyło, że w moim rodzinnym domu nigdy nie brakowało pieniędzy. Gdy biegałem po podwórku za piłką, zawsze miałem najlepsze buty i dresy, ponieważ ojciec przywoził je z zagranicy. Wtedy odbijała mi woda sodowa. Szpanowałem przed rówieśnikami. Och, jaki ja byłem wówczas głupi. Dopiero po latach przekonałem się, że lepiej być skromnym człowiekiem, albo takiego udawać. Ludzie po prostu nie lubią, gdy ktoś obnosi się ze swoją zamożnością.
C.K.: Jeden z trenerów stwierdził jednak, że ostatnio poczułeś się jak gwiazdor...
A.W.: To nie jest prawda. Niektórych denerwuje, że mam coś do powiedzenia, nie chowam głowy w piasek i nie powtarzam banałów. Ostatnio byłem w słabszej formie i od razu "życzliwi" starali się mnie dobić. Stwierdzono, że temu młodemu zarozumialcowi odbiło. Nic na to nie poradzę. Powtórzę jednak: mam w sobie sporo pokory.
C.K.: Niedawno w jednym z wywiadów powiedziałeś, że nie opuścisz drużyny Widzewa, ponieważ jesteś temu klubowi winien wdzięczność. Po dwóch tygodniach wyjechałeś do Niemiec. Jak to więc jest z tą wdzięcznością?
A.W.: Mimo wszystko byłem lojalny. Klub przecież sporo zyskał na moim odejściu. Być może uratował się nawet przed bankructwem. Kto wie czy bardziej potrzebne były Widzewowi moje gole, czy... pieniądze za transfer.
C.K.: Kilka miesięcy temu ubiegały się o ciebie kluby renomowanej ligi włoskiej, jednak odmówiłeś, tłumacząc, że nie zagrasz w klubie z dołu tabeli nawet najlepszej ligi świata. Tymczasem wyjechałeś do kopciuszka w lidze niemieckiej, jakim jest Arminia...
A.W.: Sytuacja przez te kilka miesięcy radykalnie się zmieniła. Reprezentacje młodzieżowe seniorów, w których występowałem, nie zakwalifikowały się do finałów mistrzostw Europy, Widzew odpadł z międzynarodowych rozgrywek. Przez najbliższy rok nie miałbym w Polsce szansy, aby pokazać się zachodnim menedżerom. Uznałem, że to najlepszy moment, aby wyjechać. Nie będę grał w Arminii do końca kariery, ale jest to klub, z którego można się wybić.
C.K.: Podobno byłeś bardzo dobrym uczniem w liceum...
A.W.: Bez przesady. Nie miałem jednak żadnych problemów. Mama goniła mnie do nauki, natomiast tata, który był piłkarzem ręcznym, chciał, abym został sportowcem. Musiałem spełniać ambicje dwóch stron i jakoś mi się to udawało. Zawsze miałem dobre stopnie z języka polskiego. Do tej pory interesuje mnie historia, zwłaszcza najnowsza. Molem książkowym jednak nie byłem i nie jestem. Poza lekturami, które poznałem w okresie szkolnym, czytam literaturę sensacyjną. Nic ambitnego.
C.K.: Nie myślałeś o studiach?
A.W.: Nawet studiowałem. Dwa razy rozpoczynałem naukę na wydziale prawa i dwa razy po pierwszym semestrze skreślano mnie z listy studentów. Po prostu gdy zbliżała się sesja egzaminacyjna, ja wyjeżdżałem na zimowe obozy przygotowawcze z drużyną. Uznałem, że nie można pogodzić nauki i gry w piłkę nożną na profesjonalnym poziomie. Któraś z tych rzeczy musiałaby zostać zaniedbana.
C.K.: Czego najbardziej nie lubisz u ludzi?
A.W.: Obłudy. Są tacy, którzy poklepują cię po plecach, a gdy tylko wyjdą za drzwi potrafią zmieszać cię z błotem.
C.K.: Wyjechałeś do Niemiec sam?
A.W.: Z Kasią, moją dziewczyną. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, latem będziemy już małżeństwem.
C.K.: Jakie jest twoje poza sportowe hobby?
A.W.: Uwielbiam łowić ryby, ale jeszcze nie miałem okazji wybrać się na połów w Niemczech. Gdy zrobi się cieplej, zbadam miejscowe akweny. Poza tym uwielbiam podróżować. Najmilej wspominam pobyt na Dominikanie podczas poprzednich wakacji.
C.K.: Niektórzy porównują cię do Zbigniewa Bońka...
A.W.: Jeśli potwierdzę, znów będzie się mówić, że jestem zarozumiały (śmiech). Boniek był wielkim piłkarzem, a ja co najwyżej mogę nim dopiero być.
02.02.2000 01:00