Piękna kobieta, wspaniała aktorka, wrażliwy i dobry człowiek. W zeszłym roku Maria Pakulnis pożegnała męża Krzysztofa Zaleskiego, który przegrał w walce z chorobą nowotworową.
Wspomnieniom towarzyszy wzruszenie, bo, jak podkreśla aktorka, nie da się bliskiego człowieka wspominać na zimno. Chętnie wraca nad morze, które jest balsamem dla jej duszy i z wielką miłością spogląda na syna Jaśka. Jest z niego dumna. Wkrótce Jasiek rozpocznie nowy etap w swoim życiu - studia.
**
Spotykamy się w Sopocie na Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej "Dwa Teatry". Jeszcze podczas poprzedniego festiwalu honory gospodarza pełnił tu Pani mąż Krzysztof Zaleski. Dziś nie ma go wśród nas - w październiku minionego roku przegrał w walce z chorobę nowotworową. Kiedy wspomina Pani męża, wciąż czuć w głosie wielkie wzruszenie...**
Przeżyliśmy razem 28 lat małżeństwa, dochowaliśmy się wspaniałego syna. Nie da się bliskiego człowieka wspominać na zimno. To chyba normalne. Zawsze wspomnieniu towarzyszyć będzie to "coś"...
**
Chętnie wraca Pani wspomnieniem do nadmorskich podróży, które odbywaliście razem z mężem?**
Oboje uwielbialiśmy Bałtyk. Chętnie przyjeżdżaliśmy tu z małym Jasiem. Bałtyk to dobre wspomnienia, piękne przyjaźnie, które przetrwały ponad 30 lat. Do dziś mam zaufanych przyjaciół w Elblągu i przynajmniej raz w roku spotkamy się w Krynicy Morskiej. Kiedyś w tej nadmorskiej miejscowości spędzaliśmy również wakacje razem z całą grupą aktorów Teatru Współczesnego.
**
Lubi Pani zatopić wzrok w morzu, daleko na linii horyzontu, gdzie się niebo z wodą łączy...**
Uwielbiam...to mnie koi, uspokaja. Podobnie jak ostre morskie powietrze. Razem z Krzysztofem uciekaliśmy od tłumów, aby znaleźć się w zupełnej pustce. Wówczas mogliśmy do woli delektować się ciszą i napawać zmieniającym się nieustannie widokiem. Nasze morze jest piękne. Morska bryza koi moją duszę. Podobnie zresztą jak mazurskie jeziora. Nie trzeba wiele - wystarczy usiąść z gorącą herbatą, grzać dłonie, patrzeć, myśleć...
**
Często towarzyszyła Pani mężowi podczas sopockiego festiwalu?**
Byłam tu kilka razy. Co roku jednak nie przyjeżdżałam. Miałam swoje zajęcia. W zeszłym roku, kiedy Krzysztof był tu po raz ostatni, nie mogłam mu towarzyszyć, ponieważ dokładnie w tym samym czasie nasz syn Jasiek zostawał ojcem chrzestnym. Musiałam mu pomagać i kibicować. Chrzest w rodzinie - ważna sprawa.
**
W tym roku Jasiek zdawał maturę...to też było dla Pani z pewnością wielkie wydarzenie...**
Oczywiście. Matura to ogromny stres, zwłaszcza, kiedy potem towarzyszy jej nieskończenie długi okres oczekiwania na wyniki. Żeby półtora miesiąca czekać na rezultat egzaminu? Paranoja! Teraz przed synem wybór dalszej drogi. Janek jest humanistą i myśli przyszłościowo o reżyserii. Ma różne pomysły, ale jest jeszcze za młody, aby w pełni wiedzieć, co będzie robił. Na razie szuka drogi taty...
**
Podobno między ojcem i synem istniała subtelna nić porozumienia. Panowie spędzali ze sobą dużo czasu - dyskutowali, wymieniali poglądy...**
Cóż? Na tym polega wychowywanie dziecka. Nasz dom zawsze był domem otwartym. Przewinęło się przez niego wielu wspaniałych twórców - pisarzy, poetów, aktorów, muzyków, kompozytorów, malarzy. Do koloru do wyboru. Chcąc nie chcąc od małego Jasiek słyszał nasze rozmowy, a i my bardzo dużo z nim rozmawialiśmy. Uwielbiał poranne dyskusje z ojcem na temat książek i filozofii. A dla mnie przyjemnością było słyszeć z oddali jak oni sobie siedzą w kuchni i rozmawiają na filozoficzne tematy. Myślę, że mąż bardzo dużo włożył w młodą głowę Jasia. Swoją postawą, prawością, nieugiętością, nauczył go wielu zasad... **
Jednym słowem artystyczne skłonności wyniósł z domu...**
To chyba normalne, że w domu, gdzie jest dwoje artystów, nie wyrósł inżynier. Choć i tak przecież bywa. Może nawet wolałabym inżyniera, bo bycie artystą to ciężki kawałek chleba, zawód piękny i bolesny zarazem. Jasiek zawsze był cichym, małym obserwatorem. Lubił się przyglądać ludziom. Kiedy ktoś przychodził i dawał mu zabawkę, nigdy nie zwracał na nią uwagi, tylko swymi wielkimi, czarnymi oczami patrzył na ofiarodawcę. To było niesamowite! Nigdy nie ciągaliśmy naszego syna po teatrach, nie uczestniczył w teatrzykach szkolnych. Budowała go atmosfera domu...
**
Często zdarza się, że dziecko wychowywane wśród dorosłych staje się nad wiek dojrzałe...**
Taki mały stareńki? Na szczęście Jaś taki nie jest. Dawaliśmy mu dużo wolności, oczywiście odpowiednio kontrolowanej. Wcześnie pozwalaliśmy mu chodzić z kolegami na koncerty. Kiedy wychodził, dawaliśmy mu do zrozumienia, że darzymy go pełnym zaufaniem. On czuł, że nie może nas zawieść. To bardzo dobry sposób na młodego człowieka.
**
Oprócz humanistycznych zainteresowań syn wykazuje też zdolności muzyczne...**
Jaś kocha muzykę i bardzo dobrze gra na gitarze. Założył z kolegami zespół. Niedawno w sali Lutosławskiego odbył się koncert dla Krzysztofa, zorganizowany przez Janusza Zaorskiego. Wzięli w nim udział koledzy artyści, którzy wcześniej śpiewali w spektaklach muzycznych i koncertach reżyserowanych przez mojego męża. Piękne, wzruszające widowisko. Niesamowite było to, że właśnie Jaś i jego zespół otwierali ten koncert. Amatorska grupa maturzystów wykonała "Blusa dla taty" i została owacyjnie przyjęta. Janek grał solówki na gitarze. Uważam, że pięknie, z wielkim sercem i wyczuciem. Ma talent.
**
Muzyczną edukację wyniósł oczywiście z domu...**
Owszem, od rana do nocy towarzyszyła nam dobra muzyka. Słuchaliśmy jazzu, blusa. Od dziecka Jasiek słuchał z nami B.B. Kinga czy Bena Webstera. W czasach, kiedy w Polsce nie można było zdobyć pewnych płyt, a ja dużo jeździłam po świecie z teatrem, Krzyś wypisywał mi na karteczce muzyczne rarytasy, które mam przywieźć. Pamiętam, jak w Nowym Jorku pokazywałam tę karteczkę sprzedawcy w sklepie muzycznym - wyszukiwał płyty i z wielkim uznaniem kiwał głową. Krzyś szanował jazzmanów i ludzi znających się na muzyce. Janek od małego zapoznawany był z dobrą muzyką, ale nic nie odbywało się programowo. Z uśmiechem pełnym satysfakcji obserwowaliśmy jak odkrywał rocka, którego myśmy słuchali za czasów naszej młodości.
**
Najważniejsze miejsca w Pani życiu, do których najczęściej ucieka Pani myślą i płynie wspomnieniem?**
Zawsze będą to moje rodzinne Mazury i Giżycko, Liceum Medyczne i moja kochana polonistka Krysia Drab, dzięki której moje życie się odmieniło. Byłam zahukaną, bardzo nieśmiałą dziewczyną z prowincji. Ona pomogła mi spełnić głęboko skrywane marzenia, o których nigdy nie mówiłam głośno. Nie wierzyłam w siebie, sądziłam, że zostanę pielęgniarką. Aktorką zostałam dzięki Krysi, która powiedziała: "Idź spróbuj spełnić swoje marzenia!".
**
Czy umiejętności nabyte w szkole medycznej przydały się potem w Pani życiu?**
Oczywiście! Wielokrotnie. Zanim urodziłam Janka zdarzało się, że robiłam zastrzyki kolegom w teatrze. Umiałam zabandażować wszystko co trzeba i w razie potrzeby zareagować w odpowiednim momencie. Potrafiłam zająć się noworodkiem i chorym mężem w ostatnich chwilach jego życia...
**
A za Litwą i swymi litewskimi korzeniami czasem Pani tęskni? Odbyła Pani podróż sentymentalną do miejsc ukochanych...**
Litwę i Wilno odwiedzałam dwa razy i za każdym razem było to dla mnie wielkie przeżycie. Jesteśmy stamtąd, cała moja rodzina. Ojciec urodził się w Nowowilejce, potem jako mały chłopiec zamieszkał z rodzicami w Wilnie. Mój dziadek był wysokim urzędnikiem państwowym na kolei. Babcia Anna była prawdziwą, piękną damą. Mam jej zdjęcia w białych, lnianych sukniach i kapeluszach. Chodziłam po Wilnie, modliłam się, w miejscach, w których oni się modlili. Byłam na Starówce i pod Uniwersytetem, na którym studiował brat mojego ojca. Podczas tej wędrówki czułam jakiś dreszcz... **
Czy na Litwie zostało cokolwiek z waszego rodowego majątku?**
Mogłam podziwiać go tylko na zdjęciach. Podobno w Kownie wciąż stoi budynek, w którym mieścił się kiedyś hotel mojego dziadka. Z dworków pod miastem nic już nie zostało. Uważam, że wspomnienia warto pielęgnować. Dlatego zawoziliśmy w nasze rodzinne strony syna. Jedne wakacje Jaś spędził na Litwie pływając kajakiem po uroczych rzeczkach. Pokazaliśmy mu również Lwów skąd pochodzi rodzina męża ze strony ojca.
**
Pamiętam, że nosiła się Pani kiedyś z zamiarem napisania książki kucharskiej...**
To wciąż aktualny pomysł. Mam nadzieję, że w końcu znajdę na to czas. Lubię gotować, a wszyscy znajomi mówią - tu muszę się pochwalić - że robię to świetnie. W kuchni lubię improwizować. Często łączę ze sobą kuchnię włoską, polską, litewską. Chciałabym, żeby moja książka kucharska bazowała na prawdziwych, wypróbowanych przeze mnie przepisach. Żadne oszustwo, w rodzaju przepis sobie a praktyka sobie. Zapewniam, że według moich przepisów zawsze wszystko wyjdzie.
**
Podobno aktor jak nie gra to wariuje, Pani też to dotyczy...**
Aktorstwo, nie ma co ukrywać, to rodzaj uzależnienia. Tej choroby człowiek nabawia się już w szkole teatralnej. Nie wiadomo na czym to dokładnie polega. Piękny, wyjątkowy, magiczny zawód...
**
Po przerwie spowodowanej chorobą i śmiercią męża znów możemy Panią podziwiać jako siostrę Radched w "Locie nad kukułczym gniazdem" w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. A co z dużym ekranem. Przyjęła Pani ostatnio jakąś ciekawą propozycję?**
Niestety. Ogromnie tęsknię za dobrą rolą filmową. Ale tak się składa, że w polskim kinie są albo dekoracyjne role dla młodych dziewczyn, albo role z krwi i kości ale dla starszych pań w wieku Danusi Szaflarskiej czy Krystyny Feldman. Z kobietą w moim wieku nie wiadomo co zrobić. Dla takich aktorek nie pisze się ról, nie wykorzystuje się w pełni ich warsztatu. Przekonanie, że ludzie przyjdą wyłącznie na młodość i szokujące wątki to błąd. W ten sposób nie szanuje się widza. Wszędzie na świecie pisze się dla kobiet w średnim wieku dobre role.
**
Do tej pory zdążyła Pani nagromadzić jednak wiele wspaniałych ról na swoim aktorskim koncie - "Jezioro Bodeńskie", "Zygfryd", "Pożegnanie jesieni"...**
To była moja młodość. Losowi dziękuję za to, że mogłam zagrać w tylu pięknych filmach, które z biegiem lat się nie zestarzały, a niektóre stały się kultowe. Ma się poczucie, że się wzięło udział w czymś ważnym. Ostatnia duża rola, którą zagrałam to matka w filmie Leszka Wosiewicza "Rozdroże Cafe".
**
Co wchodzi w tę lukę? Teatr i serial?**
Tak się porobiło. Teatr na pierwszym miejscu, a jak się trafi jakaś ciekawa rola w serialu też dobrze.
**
Krystyna z "Tylko miłość" nadal będzie trzymała męża twardą ręką...**
Nie wiem, czy będzie ciąg dalszy tego serialu, więc trudno mi powiedzieć. W planach mam natomiast przygotowanie spektaklu w formie recitalu. Chcę też w przyszłym sezonie wystawić tłumaczoną przez męża sztukę angielską.
**
Dziękuję za rozmowę**
Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz/AKPA