Trwa ładowanie...
d1xi0lv

Miłość przetrwa wszystko

d1xi0lv
d1xi0lv

Chris Rock, ciemnoskóry aktor uznawany jest za jednego z najlepszych amerykańskich komików. Czasy publicznego rozbawiania ludzi ma już za sobą i próbuje swoich sił w kinie. Ja osobiście pamiętam go z filmów „Zabójcza broń 4” i „Bad Company”, gdzie towarzyszył legendzie amerykańskiego kina Anthonemu Hopkinsowi. Użyczył też swojego głosu zebrze Marty w fenomenalnej animacji „Madagaskar”. Teraz Chris poszerza swoje horyzonty i w filmie „Chyba kocham swoją żonę” staje się multifilmowcem. Oprócz odtwarzania głównej roli, jest jednocześnie reżyserem, autorem scenariusza i producentem tego obrazu. Szkoda tylko, że połączenie tylu zadań stanowczo go przerosło.

Richard Cooper (Chris Rock) jest finansistą pracującym dla renomowanej firmy. Od siedmiu lat jest żonaty, ma dwójkę małych dzieci. Z pozoru jego życie wygląda na usłane różami i do pozazdroszczenia. Niestety pozory mylą. Richarda zaczyna nudzić monotonność dnia codziennego. Rano wstaje, jedzie pociągiem do pracy, na lunch wychodzi o godzinie drugiej, bo wcześniej jest za duży tłok, za którym on nie przepada. W biurze ciągłe spotkania, pozyskiwanie nowych klientów, aby szef był zadowolony. Późnym popołudniem powrót do domu, gdzie czeka na niego żona Brenda (Gina Torres) z dziećmi. A w nocy…….? Wielkie nic !!! Każdy krok zrobiony w kierunku uprawiania seksu jest wyprzedzany przez żonę, która zawsze znajduje jakąś sensowną wymówkę. Nic dziwnego, że ich związek zaczyna przechodzić kryzys. Nawet zaczęli chodzić do terapeuty, który niestety nic a nic im nie pomaga.

Kiedy Richard zaczyna powoli przyzwyczajać się do istniejącej sytuacji i wmawiać sobie, że widocznie tak ma być, w jego biurze pojawia się miłość z młodzieńczych lat Nikki Tru (Kelly Washington). Młoda, piękna, seksowna kobieta, a do tego wolna od razu zwróciła uwagę znudzonego życiem mężusia. Richard chciałby powrócić do czasów, kiedy był kawalerem i mógł robić co mu się żywcem podobało. Pojawienie się ponętnej przyjaciółki sprzed lat, mogłoby mu urozmaicić nudne życie. Niestety stoi mu na drodze przysięga małżeńska, której w głębi serca nie chce niszczyć, a wręcz przeciwnie - próbują ją odbudowywać. Codzienne wizyty Nikki i ich ciągłe wypady powoli zaczynają przysparzać problemów do tego stopnia, że szef daje mu do zrozumienia, że nie jest niezastąpiony. Główny bohater musi podjąć zdecydowaną decyzję, której konsekwencje mogą być ogromne. Kiedy wydaje się, że sytuacja się unormowała, jedno posunięcie zmienia obraz całej fabuły.

„Chyba kocham swoją żonę” to nudna komedia, z jednostajną i przewidywalną treścią. Nawet dobry komik, czy piękne kobiety nie wynagrodzą mi męki jaką przeszedłem przez ten film. Jest jedna rzecz, która mnie najbardziej zdegustowała. W filmie ciągle pojawiają się teksty, jak dla mnie rasistowskie. Padają pytanie: „Czy masz czarną żonę?”, „Czy słuchasz czarnej muzyki?” lub „Czy na spotkaniu będą czarne dzieci?”. Jest to wielokrotnie powtarzane, przez co można odczuć, że reżyser chciał zwrócić szczególną uwagę na czarnoskórą ludność. Jednak według mnie zrobił to zbyt agresywnie i jest to bardzo nie na miejscu. „Chyba kocham swoją żonę” jest totalnym nie wypałem, po którym Chris Rock powinien zrobić sobie rachunek sumienia i dobrze się zastanowić nad grzechami popełnionymi przy tej produkcji. Jednym słowem: PORAŻKA !!!

d1xi0lv
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1xi0lv