Mirosław Baka: Mógł zginąć na planie filmowym
15.12.2015 | aktual.: 22.03.2017 16:40
Śmieje się, że jest artystą niepopularnym, bo rzadko kiedy udziela się publicznie, nie dostarcza materiału portalom plotkarskim, a na imprezach branżowych bywa rzadko. Ale bynajmniej tego nie żałuje; zawsze podkreślał, że nie jest gwiazdą, tylko aktorem.
Śmieje się, że jest artystą niepopularnym, bo rzadko kiedy udziela się publicznie, nie dostarcza materiału portalom plotkarskim, a na imprezach branżowych bywa rzadko. Ale bynajmniej tego nie żałuje. Zawsze podkreślał, że nie jest gwiazdą, tylko aktorem.
Mirosław Baka nie buntuje się też przeciwko etykietce, jaką przylepili mu filmowcy – od lat reżyserzy widzą go w „mrocznych” rolach. Najczęściej gra bandytów i morderców. I jest w tym niezwykle przekonujący. A przecież* w młodości wyleciał ze szkoły aktorskiej za „brak talentu”.*Andrzej Łapicki, który nalegał na usunięcie Baki z listy studentów, dopiero po latach przyznał się do błędu, twierdząc, że była to jego „pomyłka pedagogiczna”.
Wyboru ścieżki zawodowej Baka nigdy nie żałował, choć za brawurę, jaką wykazywał się w pracy, zapłacił wysoką cenę – kilka razy o mało nie stracił życia na planie filmowym.
Odkryte powołanie
Urodził się 15 grudnia 1963 roku w Ostrowcu Świętokrzyskim. O tym, że zostanie aktorem, zdecydował w piątej klasie podstawówki.
Baka jednak, jakby na przekór, postanowił spróbować.
Pomyłka pedagogiczna Łapickiego
- Mama zapaliła papierosa, pięć minut milczała, a potem zapytała, czy jest też możliwość zdawania na inny kierunek* – śmiał się w "Playboyu". *- Prababcia Marianna powiedziała wtedy: „Do tej pory mężczyźni w naszej rodzinie byli porządni. Wszyscy pracowali w hucie”.
Kiedy przyjęto go warszawskiej PWST, Baka nie posiadał się z radości. Ale szczęście nie trwało długo. Wkrótce został skreślony z listy studentów – jak wieść niesie, za „brak talentu”.
- Ponoć za wyrzuceniem mnie był sam Andrzej Łapicki. Poparła go Maja Komorowska* – opowiadał. *- Ten pierwszy we wspomnieniach napisał, że była to pomyłka pedagogiczna.
Nigdy jednak nie miał żalu do swoich profesorów.
- Bardzo możliwe, że gdyby nie ten zimny prysznic, który mi zafundowali, nigdy nie byłbym aktorem – przyznawał.
Szkoła życia
Po opuszczeniu murów szkoły teatralnej, Baka, w obawie przed wojskiem, rozpoczął „tour po szkołach policealnych”. Zawitał do szkoły elektrycznej, ale rzucił ją po kilku godzinach. Potem zapisał się do Studium Wychowania Przedszkolnego.
- Było super. 40 lasek i nas dwóch. Siedzieliśmy w ostatniej ławce i mieliśmy niezły ubaw. Ale wytrzymałem tylko parę tygodni – śmiał się w po latach.
Potem trafił do pogotowia ratunkowego.
- Wylądowałem w karetce i zaczęła się jazda. Najlepsza szkoła życia– mówił.
Po roku przyjechał do Wrocławia i tam w szkole teatralnej udało mu się wreszcie otrzymać wymarzony dyplom.
Powieście go wysoko
O tym, jak niebezpieczny może być zawód aktora, przekonał się już na samym początku swojej drogi zawodowej. Gdyby nie szybka reakcja kierownika planu, Baka mógłby się pożegnać z życiem.
- W scenie wieszania w „Krótkim filmie o zabijaniu” zupełnie odcięło mi prąd. Facet, który kręcił korbą napinającą linę, chciał wypaść bardzo wiarygodnie i dołożył od siebie ze dwa obroty. Wszystko było wyliczone tak, żebym mógł stać na koniuszkach palców. Wyszło jednak inaczej.
- Na ratunek rzucił się tylko kierownik planu, który zorientował się, że wiszę ciut za wysoko i w ostatniej chwili chwycił mnie w pół i uniósł do góry.
Bez kaskadera
Mocno poturbowany został także na planie „Obywatela świata”, kiedy miał się złapać płozy startującego helikoptera. Baka zapowiedział reżyserowi, że wcale nie potrzebuje kaskadera, ale tym razem się przeliczył.
* - Trochę za długo grałem do kamery ustawionej w śmigłowcu, a kiedy się zorientowałem, że coś jest nie tak, byłem już dobrych pięć, sześć metrów nad ziemią. Puściłem się i spadłem na bruk. Leżałem w szoku, sprawdzając, czy mogę poruszać rękami i nogami, kiedy podbiegł Piotrek Siwkiewicz. Błyskawicznie postawił mnie na nogi i zaczął ciągnąć za sobą. Po chwili znowu jednak leżałem na bruku. Tym razem to kierownik planu powalił nas na ziemię. Okazało się, że Siwkiewicz przekonany, że ratuje mi życie, ciągnął mnie prosto w tylny wirnik lądującego helikoptera*– opowiadał w "Playboyu".
''Nie byłem pieszczochem krytyki i widowni''
Baka przyznaje, że nie zawsze wiodło mu się w pracy. Choć za „Krótki film o zabijaniu” zebrał doskonałe recenzje, a zagraniczny magazyn nazwał go „słowiańskim Jamesem Deanem”, po premierze przez dwa lata nie mógł znaleźć zatrudnienia. To dlatego postanowił wyjechać za granicę, gdzie z powodzeniem grywał w filmach. Dopiero po jakimś czasie zdecydował się na powrót do kraju.
* - Nigdy nie byłem pieszczochem krytyki i widowni* – przyznawał w rozmowie z Arkadiuszem Bartosiakiem i Łukaszem Klinke.
Jak sam przyznaje, woli trzymać się na uboczu i chroni swoją prywatność przed mediami.
- Nauczyłem się, żeby nie bywać. W szczególności na imprezach otwartych. Tam zawsze znajdzie się jakaś pijana menda, która się z kimś założyła, że podejdzie do Baki i się z nim napije, albo go zmusi, żeby zatańczył z czyjąś żoną, albo mu po prostu wpier... (sm/gb)