''Nad Niemnem'': kulisy powstania słynnej ekranizacji
21.06.2016 | aktual.: 22.03.2017 16:50
Ekranizacja powieści Elizy Orzeszkowej „Nad Niemnem” wzbudzała od samego początku ogromne emocje – dlatego reżyser Zbigniew Kuźmiński doskonale zdawał sobie sprawę, jak wielkim oczekiwaniom będzie musiał sprostać.
Ekranizacja powieści Elizy Orzeszkowej „Nad Niemnem” wzbudzała od samego początku ogromne emocje – dlatego reżyser Zbigniew Kuźmiński doskonale zdawał sobie sprawę, jak wielkim oczekiwaniom będzie musiał sprostać.
Ale swojemu zadaniu podołał. Za film, który swoją premierę miał w 1987 roku, zdobył mnóstwo wyróżnień, między innymi Nagrodę Ministra Kultury i Sztuki I stopnia czy Nagrodę Szefa Kinematografii.
Było to wielkie wyzwanie, realizowane stosunkowo niskimi środkami. Jak podaje „Retro”, Piotr Dzięcioł, ówczesny kierownik produkcji, twierdzi, że dziś taka ekranizacja musiałaby kosztować co najmniej 20 mln zł.
Wybór Justyny
Oczywiście największe emocje wzbudzał wybór aktorów, którzy mieliby wcielić się w głównych bohaterów, Jana i Justynę.
Reżyser Zbigniew Kuźmiński (na zdjęciu) uparł się, aby zatrudnić jakieś młode, nieznane jeszcze twarze, toteż poszukiwania kandydatów przeprowadzano głównie w szkołach filmowych w całym kraju.
Rolę Justyny zaproponowano wreszcie Iwonie Pawlak.
- Kompletnie się tego nie spodziewałam – cytuje jej słowa magazyn „Świat i ludzie”. - Pamiętam, jakby to było wczoraj. Po trzecim roku studiów w Łódzkiej Szkole Filmowej dostałam zaproszenie na casting do Zbigniewa Kuźmińskiego. Prosto z zajęć pojechałam do wytwórni, gdzie wręczono mi kartkę z monologiem mojej bohaterki, Justyny Orzelskiej.
''Przestraszyłam się odpowiedzialności''
Reżyser nie miał wątpliwości, że to właśnie Pawlak (na zdjęciu) powinna zagrać Justynę. Ale młodziutka aktorka długo się wahała. Miała wątpliwości, bo władze uczelni niechętnie patrzyły na studentów grających w filmach.
Upiekło się jej jednak, bo jeden z nauczycieli, Michał Pawlicki, również miał zagrać w „Nad Niemnem”. Uradzono więc, że rola Justyny będzie dla Pawlak dyplomem filmowym.
Ale nie był to jedyny powód.
- Przestraszyłam się odpowiedzialności – przyznawała aktorka w magazynie „Świat i ludzie”. To mąż przekonał ją, by podpisała umowę. - Usłyszałam od niego: "Słuchaj, to jest lektura, za 10-20 lat to zawsze będzie 'Nad Niemnem' i jeśli to dobrze zagrasz, to nie ma się czego obawiać. Bierz".
''Zaczęły się schody''
Rolę Jana powierzono Adamowi Marjańskiemu (na zdjęciu z Pawlak), studentowi warszawskiej PWST. Aktor nie krył, że i dla niego było to ogromne wyzwanie.
- Kiedy ją przyjmowałem, miałem już za sobą dwa sezony na scenie Teatru Narodowego, więc skupiałem się na czymś zupełnie innym – opowiadał portalowi Polarity. - Kiedy pojawiłem się na zdjęciach próbnych, przypomniałem sobie książkę i... "Chryste Panie!" - śmiał się aktor.
Przyznawał, że Jan Bohatyrowicz wydawał mu się postacią płaską, jednobarwną i nie wiedział, jak go zagrać.
- Po zdjęciach próbnych okazało się, że to właśnie mi przypadła ta rola i zaczęły się schody – dodawał.
''Co ja mam wspólnego z wsią?''
Dla Marjańskiego największym problemem było to, że nie miał bladego pojęcia o wsi i pracy na roli.
- Padło podstawowe pytanie: co ja mam wspólnego ze wsią? No... raz byłem u babci mojego kolegi, pojechaliśmy rowerami i tyle* – wspominał w wywiadzie dla Polarity. *- Potem padło pytanie o konie... bardzo lubię, ale nie zaprzyjaźniałem się nigdy z żadnym. Potem spytano mnie czy umiem orać... jak ja mam umieć orać, skoro jestem typowym chłopakiem z miasta?
Ekipy to jednak nie zniechęciło. Zanim zaczęły się zdjęcia, Marjańskiego zawieziono na wieś i tam przez cały miesiąc **„uczył się wszystkiego tego, co Jan potrafił”.
Jak widać na ekranie, Marjański okazał się bardzo pojętnym uczniem.
Bohatyrowicz na polu i pechowy kaskader
Na planie nie obeszło się oczywiście bez wpadek. Jedną z nich wspominał w wywiadzie dla portalu Polarity Marjański (na zdjęciu).
- Mieliśmy kręcić scenę, w której Jan orze. Zeszli się okoliczni mieszkańcy, konie i pług już czekają, ludzie do siebie mówią "No, to teraz pan Bohatyrowicz pokaże jak się powinno orać", ja do koni "wio", a koniec spojrzały tylko na mnie i nic. Kiedy już ruszyły, lemiesz nie chciał wejść w ziemię tak, jak powinien, jakieś zygzaki mi wychodziły. Wszyscy dookoła mieli zabawę, a ja trochę się wstydu najadłem – śmiał się.
Po latach aktor wspominał również, że w scenie, w której płynie łódką wiosłując na stojąco, asekurujący go kaskader wpadł do wody. Okazało się, że mężczyzna nie umiał pływać. Na szczęście go uratowano, ale dzień zdjęciowy spisano niestety na straty.
''Na Berlin!''
Iwona Pawlak opowiadała, jakie problemy potrafiło sprawić im jedzenie.
- Normalnie w filmach z tamtego okresu jedzono głównie kurczaki i owoce. Ale w tej produkcji w scenach uczt konsumowaliśmy wyjątkowo pyszne pasztety, sękacze, torty, ciasta. Tyle że zdjęcia uczty w Turowej Woli trwały trzy dni. W czasie przerw jedzenie przykrywano, a później w kolejnych dniach "grało" w filmie* – cytuje jej słowa „Retro”. *- A my musieliśmy udawać, że kilkudniowe jedzenie bardzo nam smakuje.
Ze śmiechem wspominała też wpadkę z ostatnich dni.
A ponieważ nie było pieniędzy by kręcić ją od nowa, scena została, i tylko podczas podsynchronów nagrano właściwy okrzyk. (sm/gk)