Nigdy nie gwiazdorzył i był ulubieńcem widzów. Zdzisław Kozień żartował nawet na stole operacyjnym
25.03.2018 | aktual.: 27.03.2018 11:53
Popularność przyniosła mu zwłaszcza rola porucznika Antoniego Zubka w serialu "07 zgłoś się", krytycy docenili jego Zygmunta Starego w "Królowej Bonie", zaś młodsi widzowie zapamiętali go zwłaszcza jako Stanisława Mudrowicza w "Szaleństwach panny Ewy".
Zdzisław Kozień uważany był za jednego z najzdolniejszych polskich aktorów, który pozostawił po sobie imponujący dorobek artystyczny - przez kilkadziesiąt lat kariery zawodowej występował u najlepszych reżyserów, stworzył wiele niesamowitych kreacji zarówno w filmach i serialach, jak i w teatrze. A, jak głosi plotka, jedną z pierwszych osób, które doceniły jego talent, był Adolf Hitler.
25 marca minęło 20 lat od śmierci aktora.
Występ przed Hitlerem
Pochodzący z Krakowa Kozień od najmłodszych lat przejawiał rozmaite talenty artystyczne - wkrótce jako solista dołączył do Chóru Dzieci Krakowa, gdzie odnosił swoje pierwsze sukcesy.
Na jednym z jego występów na publiczności zasiadał sam Adolf Hitler; podobno mężczyzna, urzeczony głosem chłopca, po skończonym koncercie złożył mu szczere gratulacje.
Kozień przyznawał, że planował kontynuować karierę muzyczną, ale plany pokrzyżowała mu wojna - i wkrótce potem trafił na scenę (najpierw występowała jako amator; dopiero w 1953 roku zdał eksternistyczny egzamin aktorski), a później i na ekrany.
Skromny i normalny
Przed kamerami zadebiutował w 1958 roku, ale przez następnych 15 lat nie pojawiał się na planach filmowych. Nie ukrywał, że granie w teatrze sprawiało mu znacznie większą przyjemność, film traktował nieco po macoszemu. Nie zależało mu na sławie i popularności, starał się też oddzielać życie prywatne od zawodowego. Znajomi twierdzili, że był mężczyzną skromnym, który nigdy nie gwiazdorzył.
- Jestem normalnym człowiekiem, bez kompleksów i syfonu w głowie. Aktorstwo zostawiam w garderobie, nigdy nie gram na ulicy. Wiem, że z aktorami pod tym względem bywa rozmaicie. Mnie na tym nie przyłapiecie. Dlatego, że taki po prostu jestem – mówił w "Nowinach Gazecie Codziennej".
Druga miłość
W pracy odnosił kolejne sukcesy, ale wkrótce musiał zmierzyć się z prywatną tragedią - gdy zmarła jego ukochana żona Janina. Pocieszenie po jej śmierci znalazł w ramionach Moniki, którą poznał w 1982 roku.
- Pracowałam w sekretariacie teatru i myślałam, że on przychodzi do ówczesnej dyrektor Matyldy Krygier - wspominała w "Nowinach". - Przynosił czekoladki, ciasteczka, a gdy wracał z Warszawy z planu filmowego, to były pączki od Bliklego. W końcu zaprosił mnie do kawiarni na lampkę wina. Po wspólnych wakacjach odbyliśmy poważną rozmowę, podczas której zaproponował, żebym razem z synem przeprowadziła się do niego.
Nietypowe zaręczyny
Pobrali się dwa lata później - Kozień, słynący z dziwacznych pomysłów, postanowił oświadczyć się swojej ukochanej ze sceny, podczas jednego z przedstawień. Gdy nadszedł czas, by wygłosił kwestię: "Wiem, co zrobię, żenię się. Żenię się z Otylią", Kozień zawołał: "Wiem, co zrobię, żenię się. Żenię się z Moniką".
Byli szczęśliwą parą; Monika okazała się oddaną żoną, która tolerowała jego wybuchy i zmiany nastrojów, a także wspierała męża w karierze. Jedyne co psuło ich rodzinną sielankę, to stale pogarszający się stan zdrowia Kozienia.
Ostatnie dni
Nawet kiedy zdiagnozowano u niego chorobę nowotworową, Kozień nie chciał rezygnować ze sceny. Mimo że rokowania lekarzy nie były pozytywne, nie tracił nadziei i poczucia humoru.
W ostatnich dniach Kozień poruszał się na wózku inwalidzkim, coraz bardziej tracąc siły. Zmarł 25 marca 1998 roku, w wieku 74 lat.