Nowy film Finchera jest jak Facebook - niebezpiecznie wciąga

Głównym bohaterem "The Social Network" jest 19-letni Mark Zuckerberg zdolny outsider z Harvardu. Kiedy zrywa z nim dziewczyna, rozgoryczony nie szczędzi jej na swoim blogu złośliwych uwag. To mu jednak nie wystarcza. Zuckerberg z pomocą kolegów z akademika oraz kilku butelek piwa włamuje się też do uniwersyteckiej sieci komputerowej i zakłada stronę internetową - bazę wszystkich studentek. Nastęnie zestawia na niej zdjęcia dwóch losowo wybranych dziewczyn i namawia internautów do głosowania na atrakcyjniejszą. Facemash (bo taką nazwę otrzymuje strona) w jedną noc staje się hitem wśród uczelnianej braci, ale pomysłodawcy (oprócz satysfakcji) przynosi kilka tygodni zawieszenia. Zuckerberg zostaje oskarżony o złamanie zabezpieczeń i naruszenie praw autorskich.

04.10.2010 18:09

"W takich pięknych okolicznościach przyrody" rodzi się pomysł założenia Facebooka - portalu społecznościowego, gdzie każdy będzie mógł zamieścić szczegóły ze swojego prywatnego życia, począwszy od ulubionej muzyki, zdjęć z wakacji, po (bardziej przydatne wśród studentów) infromacje z kim się obecnie spotyka. I co ważniejsze, każdy będzie mógł przeczytać to w dowolnej chwili na ekranie swojego komputera. Wystarczy tylko zarejestrować się na odpowiedniej stronie. Miesiąc po starcie, założony w studenckim kampusie portal, zmienia zakompleksionego Zuckerberga w gwiazdę uczelni i następcę Billa Gatesa. A kilkanaście miesięcy później Facebook ma już ponad pięć milionów użytkowników i staje się firmą znaną nie tylko w USA firmą.

Nowy film Davida Finchera jest niczym wspomniany wyżej Facebook - naprawdę wciąga. Tym razem reżyser "Podziemnego kręgu" pokazuje kulisy sukcesu, jaki stał się udziałem jednego ze studentów Harvardu. I ceny, jaką musiał za ten sukces zapłacić założyciel najpopularniejszego obecnie portalu. Fincher zrobił z tego sprawny technicznie (to nie nowość dla tych, co znają jego poprzednie obrazy), ciekawy film. I w towarzystwie dobrych aktorów. Jesse Eisenberg gra koncertowo, Zuckerberg w jego wykonaniu jest pełen sprzeczności. Z jednej strony błyskotliwy geniusz, z drugiej zamknięty w sobie odludek. Nieźle wypadł też Andrew Garfield (Eduardo Saverin - przyjaciel i wspólnik Zuckerberga). Jest jeszcze gwiazda muzyki pop Justin Timberlake. Tym razem Timberlake gra, a nie śpiewa i przyzwoicie mu to wychodzi. Nie ulega wątpliwości, Fincher ma dobrą rękę do aktorów.

Punktem wyjścia "The Social Network" są dwa procesy sądowe wytoczone założycielowi Facebooka. Pierwszy z nich dotyczy pozwu o kradzież pomysłu. Tu odszkodowania domaga się trzech studentów Harvardu, którzy chcieli założyć portal randkowy i zaproponowali Zuckerbergowi udział w tym przedsięwzięciu, zanim ten "odpalił" Facebooka. Drugi to "walka" na całego o duże pieniądze z Saverinem, który zapewnił środki na rozkręcenie firmy, a później został skutecznie odstawiony na boczny tor. Śledząc słowne potyczki na sali rozpraw, dowiadujemy się, "jak do tego wszystkiego doszło". Fincher nie opowiada się po żadnej ze stron, raczej podąża śladem kilku narracji i zręcznie nami manipuluje. Raz trzymamy stronę "prześladowanego" Zukerberga, by za chwilę opowiedzieć się ze... ...wystawionym do wiatru Saverinem. Gdzieś po drodze są jeszcze bliźnięta Winklevoss, dla których sukces był w zasięgu ręki, ale na dobrych chęciach się skończyło.

Jest w tym filmie sporo zabawnych scen, jak choćby ta, kiedy założyciel Facebooka przeprowadza rekrutację wśród studentów. Kandydat, który ma najmocniejszą głowę (nie chodzi tutaj o walenie głową w mur) i do tego trzeźwo myśli, dostaje posadę w jego firmie. Albo scena w restauracji, gdzie twórca Napstera podsuwa Zuckerowi prosty, ale genialny pomysł: "wywal z nazwy the, zostaw tylko Facebook". Jest też dobra muzyka. Odpowiada za nią Trent Reznor z Nine Inch Nails (kto zna, ten wie o czym mówię). Panowie współpracowali już ze sobą z powodzeniem podczas realizacji filmu "Siedem".

Po obejrzeniu "The Social Natwork" jestem o Finchera spokojny - nadal jest w doskonałej formie. Ten reżyser nakręciłby pierwszorzędny thriller nawet wtedy, gdyby za scenariusz miał stenogram z posiedzenia naszego senatu. Na razie jednak, wziął się za adaptację książki Stiega Larssona "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet". Może to i lepiej.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)