O zgubnych nałogach palenia, czyli co Bóg na to?
„Niebo i Piekło jest tutaj, za każdą ścianą, za każdym oknem.” Zło jest tutaj, a „...Bóg to dzieciak z mrówczą fermą. On nic nie planuje”. ONI są z nami! Bóg i Szatan. Bawią się ludźmi, jak lalkami. Wszystko w końcu jest przecież tu, na naszej, czy też ICH ziemi. Nie trzeba szukać nigdzie dalej. To ich świat, ale i w tym świecie obowiązują pewne reguły. I nimi zajmuje się on – Constantine.
04.12.2006 18:08
Constantine (Keanu Reaves), na poły egzorcysta, na poły pogromca, stara się wydobywać mieszańców. Tych, którzy łamią reguły, wybierają niewłaściwe miejsca. Jednak, gdy odnajduje się włócznia przeznaczenia, coś się zmienia. Nie tylko w powietrzu czuć nadpływające zło. Równowaga może zostać zachwiana, a na to Constantine nie może pozwolić. Nie dlatego, że wierzy w niebo, nie dlatego, że za kolejny dobry uczynek może ktoś uchyli jego błędy przeszłości, ale dlatego, że pojawia się ona... policjantka. Staje się jego partnerem, gdyż posiada moc. Ukrytą, która nagle postanawia się wyrwać na zewnątrz wraz z samobójczą śmiercią jej siostry bliźniaczki. Przyjdzie im obydwojgu zawalczyć o dusze. Dusze całej ludzkości. Jemu, który robi to od wielu lat, i jej, pełnej wyrzutów sumienia. Widzącej jak siostra, czującej jak Constantine, ale będącej też kluczem do wyjaśnienia całej historii. Kluczem, który musi wybrać stronę, po której stanie.
Reaves gra doskonale. Przedstawia pogromcę – egzorcystę. Człowieka bez człowieczeństwa. Samobójcę, który jednak nie kupi sobie biletu do nieba swymi dobrymi uczynkami. Jest idealnie bezbarwny, choć czasem dziwnie szary. Nie ma w nim strachu, nie ma współczucia, aż w końcu nie ma i bólu. Ale jest, gdzieś tam w głębi, poczucie miłości, uczucie czy też pragnienie.
Przyznajemy się, iż obydwoje nie obejrzeliśmy do końca „Egzorcysty”. Ja nie wytrzymałam nawet początku, Kowalski wymiękł w połowie. Pewnie, że byliśmy dziećmi, ale nawet dzisiaj byśmy nie wytrzymali.
Ten film, ja nadal obejrzałam spod koca... Przyznaję. Gdy ryczałam na końcu, wszystko co straszne, wydało się być tak nieznaczące. Ale początek jest przerażający. Przede wszystkim w tym, że to, co uświadamialiśmy sobie od początku, iż największe piekło możemy stworzyć właśnie my sami tutaj, na ziemi, może okazać się prawdą. To dlatego film przeraża najbardziej. Tchnie okrucieństwem człowieka. Jego nienawiścią, na którą on sam traci tyle czasu. A przecież tak niewiele go otrzymał. Zapomina, że sam jest niczym. Człowiek, istota chwilowa?
Niestety Bóg z tego filmu, zdaje się być aż nazbyt okrutny, czeka na największe poświęcenie, nie doceniając mniejszych uczynków, więc po co być dobrym? Jest to także Bóg oszukany... i to przez tych przez niego najukochańszych. Ludzki, podobnie jak Szatan i jego podwładni... Stworzeni przez marionetki, którymi się bawią? Wszystko zakręca jakieś dziwaczne koło. Pytań jest aż nazbyt wiele, bo choćby czym jest człowieczeństwo? Darem, czy też przekleństwem? A jednak nie jest to nudna rozprawa na temat dobra i zła, ale porządny horror, który wnosi ze sobą oczyszczenie – strach – katharsis.
Efekty specjalne są wprost powalające, jak stwierdził Kowalski, na miarę Matrixa, podobnie zresztą i muzyka. Sam film powstał na podstawie komiksu „Hellblazer”. Nie widziałam komiksu, ale film mną wstrząsnął. Przeraził, dał do myślenia, a to już naprawdę wyższy poziom rozrywki. Pozostawił zbyt wiele pytań, by obejrzeć go i pozostać sobą, bez zastanowienia się. Bez chwili namysłu... bez człowieczeństwa, które wciąż drąży.
Reżyser Francis Lawrence, daje widzowi wybór. Może on potraktować film jako świetnie nakręcony obraz, wyłącznie jako mroczną rozrywkę. Ale może też wtopić się w jego każde ujęcie filozoficzne, które podkreślone trudną do zapomnienia muzyką, nie daje się tak łatwo wyminąć. „Constantine” to szpon, który wdziera się w widza, nie można go po prostu zignorować.