Opryskiwacz w ogniu

Życie lubi ironiczne scenariusze. Film o ratujących życie samolotach-strażakach wchodzi do polskich kin dzień po tym, jak w płomieniach zginęli pasażerowie pasażerskiego Boeinga 777, zestrzelonego najprawdopodobniej przez rosyjskich separatystów nad terytorium Ukrainy.

Czy te dwie sprawy mają cokolwiek wspólnego? Pewnie nie. Gdyby katastrofy mogły wpływać na branże filmową negatywnie, połowa brutalnych, pełnych eksplozji blockbusterów nie miałaby prawa powstać. Z dziećmi, które mają tyle lat ile grupa, obecna na moim, familijnym pokazie, o polityce się nie rozmawia. Ale już o śmierci – powoli tak. Napomyka o niej też sam, ogólnie wesoły i kolorowy, film wytwórni Disney Pixar. Czyni to jednak w sposób miejscami dość konfundujący.

Nieodmiennie fascynuje mnie pewne ideologiczne rozszczepienie tego filmowego świata. Oglądamy rzeczywistość pozbawioną śladu ludzkiej obecności, świat zmonopolizowany przez maszyny. W tej części walczą one w obronie natury. Nie tylko proste fakty naukowe, ale i rozmaite filmowe wizje od zawsze podkreślają opozycyjny charakter tych dwóch żywiołów. Technika kiełzna naturę, natura opiera się technice – to nie symbioza, a w najlepszym wypadku trudna, pełna zmagań kohabitacja, choć przeważnie – tyrania. Nie wiem, czy dzieci zadają aż tak skomplikowane pytania (pewnie i bardziej!), ale nie nie do końca umiałabym wytłumaczyć dlaczego natura wciąż ma mieć nadrzędną wartość w świecie napędzanym wyłącznie paliwem przemysłowym, gdzie wszelkie jej owoce de facto całkowicie straciły na znaczeniu. Dla kogo samoloty ratują las, skoro w filmowej rzeczywistości nie ma ludzi? W „Samolotach 2” głównie dla pary starych camperów, które pragną przy ognisku (sic!) ogrzać swoje artretyczne baki... to znaczy, powtórzyć pierwszą
randkę.

Intrygujący jest też dla mnie temat przemijania, starzenia i śmierci, wielokrotnie poruszany w tej części hitowej produkcji. Punktem wyjścia jest przecież „nieuleczalna choroba” Dusty'ego – popsuta, niewymienialna przekładnia – która ogranicza jego sprawność, a bohater musi pogodzić się ze swoim nowym stanem, nie tracąc optymizmu i woli walki. Ze starością zmaga się Mayday, niezdatny do służby w pożarnictwie. W leśnej remizie ci, którzy zginęli na służbie mają swoją ścianę chwały - temat umierania kilkakrotnie powraca, nie tylko w tym kontekście. O tych i innych tematach, które mi zaprzątnęły myśli, można pewnie zapomnieć. Ale można też wykorzystać szansę, jaką dają ciekawsze filmy dla dzieci i rozmowę o samolotach z oczami potraktować jako pretekst do dotknięcia tematów trochę bardziej złożonych, niż ich kolory.

Wyreżyserowana przez Robertsa Gannawaya „dwójka” filmowo mocniej angażuje od pierwszej części. Wciąż powtarza pewne realizacyjne niedopatrzenia – animacyjnie trochę kanciasta, momentami zbyt prosta, szczególnie w zakresie tworzenia scenografii, kreowania przestrzeni. W kontrze do tych raczej statycznych, dwuwymiarowych fragmentów stoją sceny przedstawiające pożar lasu, z sekwencją przedfinałową na czele - toż to prawdziwy „Samolot do oprysków w ogniu!” - soczyste, rasowe sceny akcji zrealizowane z rozmachem i dramatyzmem.

Sama historia, pomijając mało angażujący wstęp, bardzo dzielnie trzyma tempo, zaskakuje, rozśmiesza – nie tylko najmłodszych. Duża w tym zasługa bardzo w moim odczuciu udanego dubbingu, świetnie poprowadzonego przez reżysera Wojciecha Paszkowskiego, ze charakterystycznymi rolami Macieja Musiała, Moniki Dryl czy Pawła Wawrzeckiego. Może jeszcze większa tłumaczenia oryginalnych dialogów przez jak zwykle niezawodnego Jakuba Wecsile. W tekstach znalazło się miejsce i dla dodanej „polskiej duszy”, lokalnych kontekstów, a nawet paru bardzo niegrzecznych żartów rozbawiających starsze pokolenie czymś całkiem innym, niż ich latorośle. 83 minuty przelatują nie tak błyskawicznie, jak pędzący w wyścigu Dusty, ale to zdecydowanie przyjemny czas.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)