Optymizm nakazany
Przemysław Wojcieszek jest na tak. Przeciwstawia się polskiemu marazmowi, narzekaniu, łatwej rezygnacji z marzeń i ciągłemu zrzucaniu odpowiedzialności na niesprzyjający los. Mówi nam - to trudny kraj, ale mój i naprawdę może być tu fajnie.
To przesłanie cieszy i miło odróżnia jego kino od twórczości rówieśników (Piotr Szczepański, Dominik Matwiejczyk, Xawery Żuławski)
, niestety Wojcieszek nie znalazł formy by je uwiarygodnić.
Po świetnym „W dół kolorowym wzgórzem” reżyser niestety mocno zjechał w dół. Najnowszy film to opowieść o sympatycznej parze młodych idealistów (realistów mogliśmy oglądać ostatnio w „Aleji Gówniarzy” Szczepańskiego).
Mikołaj i Anna mieszkają na Śląsku (to ostatnio w polskim firmie norma), właśnie planują wziąć ślub. Nie przelewa im się, ale mają swoje plany i marzenia. Prowadza małe wydawnictwo publikujące współczesną prozę polską, wiedzie im się tak sobie, ale liczą na pożyczkę od ojca Anny, dzięki, której wydadzą kolejną książkę (oczywiście bestseller – he he). Ani im przez myśl nie przejdzie by swoje plany zamienić na intratną fuchę „na zmywaku” w Irlandii.
Równolegle obserwujemy perypetie rodziców Mikołaja – ojciec dawny działacz solidarnościowy, który po latach nieobecności próbuje wrócić do swojej żony, warszawskiej dziennikarki. Historię starzejących się ludzi próbujących z desperacją naprawić… własne błędy. To zresztą mógłby być najmocniejszy punkt filmu, wyszedł niestety przydługawy moralitet. Świetny Jerzy Stuhr i wyjątkowo źle obsadzona Gosia Dobrowolska (grali już małżeństwo w filmie Stuhra „Tydzień z Życia Mężczyzny”).
Dramat ludzi którzy na siłę próbują dojrzeć, wyprostować swoje sprawy zanim dopadnie ich samotność, próbujący odegnać widmo straconych szans i zmarnowanych okazji. Dramat z prawdziwego zdarzenia grzęźnie niestety w marnych dialogach o solidarnościowym etosie i potwornych naiwnościach, które w założeniu mają wzruszać, w efekcie niestety tylko irytują. Młodzi, jako się rzekło, są sympatyczni, chciałoby się kibicować ich optymizmowi i przekonaniu, że „będzie OK”, przeszkadza w tym jednak nieznośnie deklaratywny charakter większości scen. „Jeszcze będzie pięknie, normalnie.
Poczujemy się dumni z tego, że mieszkamy w Polsce” – z emfazą deklamuje Mikołaj. Słuszne to? Słuszne, a jednak słuchając podobnych dialogów, których w filmie Wojcieszka nie brakuje, po prostu „chce się wyjść z kina”.
Wśród papierowych postaci wyróżniają się jedynie rodzice Anny (genialne kreacje Sławomira Orzechowskiego i Doroty Kamińskiej), prości ludzie, którzy nie perorują nieustanie o Polsce, za to ożywiają jej pejzaż, tworzą parę pełnokrwistych bohaterów. Tylko im wierzymy, a szkoda, bo chciałoby się spędzić trochę czasu wśród podobnych bohaterów trochę więcej czasu . Nie tylko jedno popołudnie.