''Paragon gola'': Nieprawdopodbne losy Mariana Tchórznickiego
02.02.2016 | aktual.: 22.03.2017 10:04
Popularność i pieniądze szybko uderzyły mu do głowy. Chłopak, wychowywany w biednej, rozbitej rodzinie dał się uwieść sławie i nowym, otwierającym się przed nim możliwościom. Pozwolił, by woda sodowa uderzyła mu do głowy. I o mało nie stracił wszystkiego.
Kiedy we wrześniu 1969 roku na ekrany wszedł film fabularny „„Paragon gola” i będący jego rozwinięciem serial „Do przerwy 0:1”, nastoletni Marian Tchórznicki w mgnieniu oka stał się idolem nastolatków. I przyznaje, że do dziś nie wie, czy ta kultowa rola nie wyrządziła mu przypadkiem więcej szkody niż pożytku.
Popularność i pieniądze szybko uderzyły mu do głowy. Chłopak, wychowywany w biednej, rozbitej rodzinie dał się uwieść sławie i nowym, otwierającym się przed nim możliwościom. Pozwolił, by woda sodowa uderzyła mu do głowy. I o mało nie stracił wszystkiego.
Przez jakiś czas znajdował się na samym dnie. Tył, pił i oddalał się od swojej rodziny. Niewiele brakowało, a już nigdy nie wyszedłby na prostą. Tymczasem, dzięki samozaparciu i pomocy specjalistów, udało mu się znów stanąć na nogach.
Spostrzegawczy reżyser
Tchórznicki – urodzony 2 lutego 1955 – na plan filmowy trafił dzięki zbiegowi okoliczności. Kręcił się akurat z kolegami po centrum Warszawy, gdzie dojrzał go reżyser Stanisław Jędyrka (na zdjęciu).
- W okolicach Jezuickiej zobaczyłem grupkę kilku chłopców, a w niej sympatycznego blondynka. Wyraźnie był ich przywódcą. To wyglądało jak scena z przyszłego filmu, jakby mieli zebranie, jakiś problem, i wszyscy pytają tego blondynka, co robić. Podsłuchiwałem ich. Po paru minutach ruszyli. Ja za nimi. Doszli aż do Bednarskiej na Mariensztacie, okazało się, że Tchórznicki tam mieszkał. Gdy się żegnali, zaproponowałem mu, żeby przyszedł na zdjęcia próbne – wspominał reżyser w „Gazecie Wyborczej”.
Problemy naturszczyka
Jędryka uznał, że oto znalazł Paragona idealnego – tymczasem chłopak, choć wyraził zainteresowanie przesłuchaniem, nie zjawił się na miejscu o wyznaczonym czasie. Reżyser jednak nie chciał rezygnować.
- Poszedłem do jego rodziców. To była robotnicza rodzina. Za ich namową za drugim razem się pojawił, ale był drętwy. Czuło się onieśmielenie przed kamerą – opowiadał w „Gazecie Wyborczej”.
Jednak, choć targały nim wątpliwości i miał kilku innych kandydatów, zdecydował się zaufać Tchórznickiemu.
- I zdarza się cud. Chłopak robi się prawdziwy – dodawał. - Potem z każdym dniem był coraz lepszy.
Na zawsze Paragon
Film i serial zrobiły prawdziwą furorę, a Tchórznicki szybko awansował na idola nastolatków. Choć niektórzy burzyli się, że na ekranie chłopak nie mówi własnym głosem - zdubbingowała go aktorka, Krystyna Chimanienko. Reżyser tłumaczył, że było to konieczne.
- Bo on był świetny w zachowaniu, w wyrazie, ale nie w wiarygodnej interpretacji. Jego mówienie to było trochę deklamowanie – wyjaśniał.
To Jędryka, widząc narastający wokół serialu szał, obwieścił Tchórznickiemu, że już na zawsze zostanie Paragonem i będzie miał prawdziwy kłopot, by wyjść z szufladki. Ale chłopak się tym nie przejął.
Woda sodowa uderzyła mu do głowy
Początek lat 70. był dla Tchórznickiego prawdziwym rajem. Pozwolił uwieść się sławie i wpadł w pułapkę czyhającą na młodych i niedoświadczonych aktorów, którzy tak szybko odnieśli sukces.
Po znajomości dostał miejsce w pewnym elitarnym liceum, a po maturze miał iść do filmówki. Tylko że Tchórznicki „miał to gdzieś”. Nie uczył się, wagarował i wreszcie wyrzucono go ze szkoły. Nie powiodło mu się też w technikum poligraficznym. Ale nawet to nie dało mu do myślenia – i chłopak wciąż „żył pełnią życia”, niczym się nie przejmując.
''Osiągnąłem dno''
To wtedy zaczął się jego powolny upadek. Tył, aż wreszcie ze szczupłego i ruchliwego blondynka przemienił się w ważącego prawie 190 kilogramów mężczyznę, który miał problemy z poruszaniem się.
- W pewnym momencie rozstałem się z żoną i zacząłem żyć po kawalersku i ułańsku. Piwo, golonki, fast foody. Nocne żarcie. Żyłem jak król – opowiadał Zbigniewowi Górniakowi.
Równocześnie Tchórznicki walczył z uzależnieniem od alkoholu. Przepił niemal cały swój życiowy dorobek.
- W książce Bahdaja jeden z bohaterów opowiadał kolegom, że ojciec codziennie wraca pijany do domu, że szkoda zdrowia na takie życie. Podobne słowa słyszałem od syna. Zrozumiałem, że boi się o moje życie. Dotarło do mnie, że osiągnąłem dno – mówił.
''Wygram moją drugą połowę''
Dopiero wtedy Tchórznicki się zmobilizował.
- Zmniejszono mi operacyjnie żołądek, żebym tyle nie żarł. Ale bez odsysania tłuszczu – opowiadał.
Poszedł też na odwyk alkoholowy i dzięki pomocy specjalistów zwalczył nałóg.
- Moje życie zostało skopane i przypomina dziurawą szmaciankę – wyznawał w „Tygodniku Powszechnym”.
A jednak zdołał odbić się od dna. Porzucił nielegalne interesy i zajął się uczciwą pracą. Obecnie jest budowlańcem. I chwali się, że od kilku lat pozostaje trzeźwy.
- Jeszcze nie umieram i mam czas na naprawienie błędów. Mój „Paragon” też przegrywał do przerwy 0:1. Wygram moją drugą połowę – zapewniał. (sm/gk)