Bolesny upadek megagwiazdy. Był na szczycie, stoczył się na dno
Był jedną z najbardziej obiecujących gwiazd kina akcji i miał potencjał, żeby iść w ślady hollywoodzkich herosów lat 80., ale rozmienił karierę na drobne. Co stało się z Wesleyem Snipesem?
Młode pokolenie nie ma prawa go znać, ale widzowie pamiętający lata 90. są świadomi dokonań Snipesa, jednego z najbardziej uznanych czarnoskórych aktorów tamtej dekady. Ba, kojarzyć go powinni także ci, którzy kształtowali się filmowo na przełomie wieków, gdyż to właśnie Snipes i zagrany przez niego pół-człowiek, pół-wampir Blade odmienił wówczas wizerunek kinowych ekranizacji komiksów oraz myślenie finansistów o wszelkiej maści superbohaterach. Nakręcony w 2004 "Blade: Mroczna Trójca"target="_blank"> D. Goyera, trzeci film z kinowej serii, którego Snipes był nie tylko główną gwiazdą, ale również producentem, zapewnił aktorowi niebagatelny czek na sumę trzynastu milionów dolarów.
To plasowało go w ścisłej czołówce najlepiej opłacanych gwiazd tamtych czasów. Był to zarazem swoisty łabędzi śpiew Snipesa, bowiem ten z różnych względów kolejne lata spędził w większości na graniu w filmach omijających dystrybucję kinową (z kolei gdy pojawiał się w bardziej uznanych tytułach, były to epizodyczne role). Trafił też do… więzienia.
Czarny rok dla światowego kina. Przez pandemię nie ma co oglądać
Zacznijmy jednak od początku. Co sprawiło, że zadziorny chłopak z nowojorskiego Bronksu trafił na celownik poszukujących nieustannie świeżej krwi producentów filmowych? Fizyczność, naturalna charyzma oraz… Michael Jackson. Snipes nie był za dziecka chłopcem imponującej postury, więc aby poradzić sobie w życiu, już w wieku siedmiu lat zaczął trenować sztuki walki. Jako nastolatek myślał zapewne, że zwiąże się w przyszłości ze sportem zawodowym, miał ku temu wszelkie predyspozycje, ale gdy załapał się do obsady off-broadwayowskiej sztuki "The Me Nobody Knows" zmienił nastawienie do życia. Dążąc do kariery artystycznej, ukończył słynną High School of the Performing Arts, gdzie szkolił się nie tylko w aktorstwie, ale także w wyrażaniu swych emocji poprzez taniec i śpiew. Nie dziwi więc fakt, że po występach na deskach teatru postanowił spróbować swoich sił w świecie kina.
Zachwycił już w filmowym debiucie w komedii sportowej "Dzikie koty" (1986 r.), gdzie zagrał – zgodnie ze schematem obsadowym, który towarzyszył mu przez kolejne lata – buńczucznego zawodnika futbolu amerykańskiego, czarującego ogromną fizyczną sprawnością i specyficznym wdziękiem "chłopaka z ulicy". Na planie filmu poznał między innymi Woody’ego Harrelsona, z którym stworzył jeden z ciekawszych filmowych duetów lat 90., ale przede wszystkim pokazał, że ma ekranowy magnetyzm, o jakim większość studentów szkół aktorskich mogło jedynie marzyć. To sprawiło, że rok później zagrał szefa gangu w rozszerzonej wersji nakręconego przez Martina Scorsesego wideoklipu do przeboju "Bad" Michaela Jacksona. Na ekranie wypowiedział wprawdzie jedno zdanie, ale nie miało to znaczenia, bo wypadł przekonująco w tej roli i stanowił świetną przeciwwagę dla znajdującego się wówczas w znakomitej formie gwiazdora muzyki popularnej.
Narodziny gwiazdy
Występ w "Bad" dał Snipesowi odpowiedni rozpęd, ale gdy w 1989 roku aktor odpuścił występ w niezależnym "Rób, co należy" Spike'a Lee na rzecz komedii sportowej "Pierwsza liga" D. Warda, wielu pukało się znacząco w głowy. Trudno stwierdzić, że to Snipes miał rację, bowiem "Rób, co należy" cieszy się dziś mianem dzieła kultowego, jednego z najlepszych w karierze Lee. Jednak rola nierozgarniętego sprintera i zawodnika baseballu Williego Maysa Haysa dała aktorowi duże pole do popisu, zaś film stał się jednym z największych kasowych sukcesów roku i odmienił zupełnie postrzeganie komercyjnych możliwości komedii sportowych. Do kina Spike'a Lee Snipes zresztą wrócił niedługo później, pokazując w "Czarnym bluesie" (1990 r.) i "Malarii" (1991 r.), że ma talent również do ról dramatycznych. Aktor zamieniał w tamtym czasie wszystkie role w filmowe złoto. W "New Jack City" M. Van Peebelsa zachwycił jako megalomański handlarz narkotyków, a w "Królu Nowego Jorku" zagrał zdeterminowanego glinę z wydziału narkotyków. Snipes założył też własną firmę producencką. Wspinał się na sam szczyt.
Gdy przyjmował główną rolę w "Pasażerze 57" K. Hooksa, Snipes nie spodziewał się, że może stać się nową ikoną amerykańskiego kina akcji, ale tak właśnie się stało. Opowieść o starciu byłego agenta Secret Service z porywającym samolot terrorystą uwypukliła wszystkie zalety aktora – naturalną charyzmę, nieskrępowaną fizyczność, komediowy wdzięk – przesłaniając ewentualne aktorskie braki. Widzowie pokochali heroicznego Johna Cuttera, zmuszając Snipesa do stanięcia na swoistym rozdrożu kariery – mógł wybrać szlifowanie swych umiejętności w ambitnych filmach wychodzących poza hollywoodzkie schematy albo popłynąć z prądem ku kasowym sukcesom. Jak nietrudno się domyślić, Snipes wybrał tę drugą opcję, dzięki czemu miłośnicy efekciarskiego kina akcji do dziś zachwycają się takimi filmami jak "Człowiek-demolka" M. Brambilli, "Strefa zrzutu" J. Badhama, "Pociąg z forsą" J. Rubena czy "Wydział pościgowy" S. Bairda. I oczywiście "Blade – Wieczny łowca" S. Norringtona, nie do końca doceniony w swym czasie film o superbohaterze bezlitośnie szlachtującym krwiożercze wampiry.
Sukces kasowy tej produkcji nie tylko utorował drogę dziesiątkom znacznie mniej jakościowych wampirycznych przebojom kolejnej dekady, ale także uratował stojącego w drugiej połowie lat 90. na krawędzi bankructwa Marvela od zapaści. I w ten sposób przyczynił się bezpośrednio do tego, że powstał pierwszy "X-Men" B. Singera i "Spider-Man" S. Raimiego, zaś niespełna dziesięć lat później świat zaczął zachwycać się przygodami Iron Mana, a następnie innych Avengerów. Co ciekawe, w połowie lat 90. Snipes miał chrapkę na film o Czarnej Panterze, lecz w tamtych czasach przekonywanie wielkich studiów do wysokobudżetowego widowiska o czarnoskórym superbohaterze graniczyło z niemożliwością, zaś efekty komputerowe nie stały na odpowiednio wysokim poziomie, który pasowałby do tak ambitnego wizualnie przedsięwzięcia. Więc się nie udało, a niejako w nagrodę za starania Snipes dostał propozycję zagrania w mniej ryzykownym finansowo "Bladzie".
Bolesny upadek
I wtedy, choć mało kto zdawał sobie wówczas z tego sprawę, wszystko zaczęło się psuć. Z jednej strony dlatego, że Snipesowi uderzyła do głowy woda sodowa i obnosił się ze swoją sławą oraz bogactwem na różne efekciarskie sposoby, co wpływało na jakość realizowanych przez aktora projektów (średnio udane "Zasady walki" Ch. Duguaya z 2000 r.). Z drugiej strony, na przełomie wieków zmieniło się podejście do kina akcji. Już niedługo prym mieli wieść sprawni fizycznie i cierpiący wewnętrznie anty-bohaterowie w rodzaju Jasona Bourne'a, nowego Bruce'a Wayne'a bądź Jamesa Bonda o twarzy Daniela Craiga. Snipes był zbyt zapatrzony w swoje możliwości i sukces "Blade'a", żeby to dostrzec, dlatego naciskał na kolejne części oraz grywał w marnych sensacyjniakach pokroju "W zasięgu strzału" K. Skogland, o których widzowie zapominali tuż po wyjściu z kina. Gdyby aktor przypomniał sobie, że jeszcze parę lat wcześniej dywersyfikował karierę – w thrillerze "Fan" T. Scotta stawił czoła Robertowi De Niro, a w komedii "Ślicznotki" zagrał z Patrickiem Swayzem i Johnem Leguizamo nowojorskie drag queen – miałby szansę zyskać uznanie nowego typu widza.
Była też trzecia strona. Wesley Snipes zaczął mieć problemy z prawem. Nigdy wprawdzie nie był świętoszkiem, zatrzymywano go wcześniej między innymi za nielegalne posiadanie broni oraz ucieczkę na motocyklu przed policjantami i spowodowanie niebezpiecznego wypadku, ale były to raczej pojedyncze wybryki. Choć Snipes do dzisiaj twierdzi, że nie był świadomy realnych konsekwencji uchylania się od płacenia podatków (nie odprowadził ich od kilkudziesięciu milionów zarobionych dolarów), właśnie za to trafił w latach 2010-2013 do więzienia. Co i tak było szczęśliwym finałem sprawy, gdyż w pewnym momencie aktorowi groziło aż szesnaście lat pozbawienia wolności. Przez problemy z prawem Snipes nie mógł zagrać w takich filmach jak "Cud w wiosce Sant Anna" Spike'a Lee, a przy okazji kolejnych rozpraw nagłaśnianych przez media na jaw wyszło, że zarówno przed, jak i już po porażce trzeciej części "Blade'a" z aktorem nie dało się normalnie pracować na planie.
Wesley Snipes odsiedział swoje w więzieniu i wyszedł z niego zmieniony. Na wolności dosyć szybko zrozumiał, że zmarnował kilkanaście lat kariery, a jego los nikogo już nie obchodzi. Role w takich filmach jak "Niezniszczalni 3" P. Hughesa czy "Chi-Raq" Spike'a Lee, choć przyjęte przez dawnych fanów dość ciepło, nie dadzą mu niczego poza chwilowo wznieconym sentymentem za "dawnym Snipesem", którego nie ma jak przywrócić do filmowego życia. Zrozumiał, że ludzie oglądają serial "Co robimy w ukryciu" (zagrał w jednym odcinku) czy takie filmy jak "Nazywam się Dolemite" (powrót Eddiego Murphy'ego dla innych atrakcji) często nie mając pojęcia, kim był występujący w nich Wesley Snipes. Że zostało mu już chyba tylko pójść w ślady Bruce'a Willisa czy Stevena Seagala i odcinać kupony od dawnej sławy. Że nawet jego najbardziej pamiętna rola, wampirycznego łowcy Blade'a, zostanie niedługo wymazana ze świadomości kultury masowej, gdyż Hollywood przygotowuje remake bardziej dostosowany do dzisiejszego kina superbohaterskiego.
Quo vadis, Wesley?
Brutalne i bolesne, ale prawdziwe, dlatego tym większy szacunek należy się Snipesowi za to, że mimo wszystko nie przestał się starać i widać, że autentycznie chce zrobić wszystko, by wrócić choćby w pobliże szczytu. W tegorocznym "Cut Throat City" w reżyserii RZA zagrał małą, lecz znaczącą rolę dramatyczną, a w przyszłym roku spróbuje wraz z Eddiem Murphym rozśmieszyć świat w wyczekiwanej przez wielu kontynuacji "Księcia w Nowym Jorku". Film ten wydaje się niezbyt obiecującą produkcją dla Snipesa, bo jeśli nawet odniesie sukces, to raczej za sprawą Murphy'ego i sentymentu konkretnej grupy wiekowej do oryginału.
Znacznie ciekawszą opcją wydaje się w przypadku Snipesa angażowanie się w kino niezależne i poszukiwanie ról, które pozwoliłaby mu pokazać swój niewątpliwy talent. I skruchę, bo nie ma w Hollywood niczego bardziej pożądanego niż "aktor marnotrawny" wracający z marginesu, by naprawić swe dawne grzechy. Wesley Snipes stoi zatem ponownie na rozstaju dróg i tylko od niego zależy, czy tym razem, nauczony doświadczeniem, podejmie dobrą dla siebie decyzję.