Patryk Vega: W tym filmie nie ma ani jednego wymyślonego dialogu [WYWIAD]
- Wchodzę do obozu ciemności, żeby móc potem go opowiedzieć po jasnej stronie. Zło w czystej postaci należy piętnować i nie należy bać się o tym mówić. Mogę pokazać widzowi świat, z którym nie miałby inaczej możliwości zetknąć się – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Patryk Vega, reżyser filmu "Pitbull. Nowe porządki”, który wchodzi do kin 22 stycznia. Znany reżyser oraz kronikarz polskiej policji i mafii, opowiada w rozmowie z Łukaszem Knapem o nowym filmie i o tym, jak w ostatnich latach zmieniła się praca policjantów i metody gangsterów. Mówi również o swoich marzeniach, wypadku, który zmienił jego życie o sto osiemdziesiąt stopni, i jak nawrócenie zmieniło go jako filmowca i człowieka.
Łukasz Knap: Ostatnia część „Pitbulla” powstała dziesięć lat temu. Co sprawiło, że postanowił pan wrócić do tego tematu?
Patryk Vega: Gdy kręciłem trzecią część „Pitbulla” miałem przeświadczenie, że powiedziałem już niemal wszystko na temat funkcjonowania policji i specyfiki tego zawodu. Zdanie zmieniłem podczas pracy nad książką „Złe psy. W imię zasad”, którą popełniłem po śmierci Sławka Opali, pierwowzoru postaci Despero oraz dokumentu „Ciemna strona miasta”. Uświadomiłem sobie wtedy, że policja, którą poznałem dziesięć lat temu, bardzo się zmieniła.
Co więc zmieniło się w policji przez ostatnie dziesięć lat?
Przede wszystkim powstały nowe kategorie przestępstw, związanych z gospodarką i internetem. Pojawiła się też nowa generacja oficerów operacyjnych, którzy nie są obarczeni poprzednim ustrojem. To młodzi ludzie z wyższym wykształceniem, mówiący kilkoma językami, którzy wolą odstresować się na siłowni niż wypić pół litra, jak zdarzało się to im starszym kolegom. Zmieniła się też technika rozwiązywania spraw. W dzisiejszym świecie najpoważniejsze przestępstwa rozpracowywane są przez policję za pomocą podsłuchów czy GPS-ów. Na tym opiera się najważniejsza część pracy operacyjnej. Podczas akcji szturmowania mieszkania handlarza narkotyków zobaczyłem, że policjanci mieli kamery na hełmach, co wytrąca argument przestępcom oskarżającym policję w sądzie o naruszenie prawa. Niebawem takie akcje będą transmitowane na żywo na biurko komendanta stołecznego policji, co przywodzi na myśl wojnę w Iraku, transmitowaną w sztabie generalnym w USA.
Jak na zmianę funkcjonowania policji zareagowali przestępcy?
Obecnie większość woli wyłudzić pieniądze na podatku VAT, niż napadać na bank, co jest obwarowane większymi sankcjami i generuje mniejszą możliwość zysku.
Gangsterzy w „Pitbullu” nie rezygnują z brudnej roboty, obcinają palce porwanym zakładnikom. Reprezentują „starą szkołę”?
Niezupełnie. To nie są kolesie, którzy chcą dać komuś w łeb za trzydzieści tysięcy złotych. Obcinanie palców dotyczy okupów rzędu milionów złotych, podobnie było z masowym ściąganiem haraczy. Przez długi czas każdy, kto chciał otworzyć biznes na mokotowskich targach, musiał liczyć się z opłatami za „ochronę”. Skala była nieprawdopodobna. Jeden z nich za pieniądze z przestępczej działalności kupił wyspę w Grecji.
Co poza skalą zmieniło się w funkcjonowaniu gangsterów?
Zdjęli dresy, częściej poruszają się w garniturach, są mniej ostentacyjni, nie obnoszą się z bogactwem. Wolą raz na jakiś czas zademonstrować siłę i zaprezentować swoje możliwości innym przestępcom w kraju, niż kozaczyć na dyskotekach i afiszować się ze złotem. Trudniej im też współpracować z policją. Kiedyś do Centralnego Biura Śledczego przyjmowano oficerów wyłącznie z innych miast ze względu na wyjątkowo bliską zażyłość pracowników tej instytucji z gangsterami z Pruszkowa.
W nowym „Pitbullu” gliniarz jednocześnie zna przestępcę i go ściga. Ich światy się zbliżają.
Punkt wyjścia w filmie jest przewrotny, bo pozytywny bohater wydaje się kimś negatywnym, a gangster ma ludzkie uczucia i tak naprawdę odczuwamy empatię w stosunku do niego. Chcąc pokazać pojedynek prawdziwych facetów, starałem się przynajmniej w punkcie wyjścia dać im równe szanse. Tak naprawdę to są podobni faceci, tylko występują po dwóch stronach płotu. Myślę, że połamane i niejednoznaczne postacie wywołują ambiwalentne uczucia u widza.
Wspominał pan, że teraz jest trudniej współpracować gangsterom z policją. Dlaczego?
W policji w latach 90. nie było odpowiedniej selekcji, przychodziło wielu dawnych zdemoralizowanych oficerów milicji, co doprowadziło do rozkwitu przestępczości na tak wielką skalę. Dziś to wygląda inaczej, co nie zmienia faktu, że policjant musi kontaktować się z przestępcami, im więcej tych kontaktów posiada, tym lepszym jest policjantem. Oczywiście, zawsze można zastanawiać się, kiedy następuje przekroczenie granicy i policjant zaczyna działać na korzyść przestępcy. W dzisiejszym świecie przestępczym można zauważyć erozję wartości…
Chodzi panu o kodeks przestępczy?
Grupa mokotowska to jedna z ostatnich grup, której członkowie byli lojalni wobec siebie – wszyscy wychowali się na jednym podwórku, nawet dziewczyna nie była ich w stanie skłócić ze sobą. Dzisiaj przestępcy w momencie zatrzymania licytują się, który zostanie świadkiem koronnym, żeby uniknąć kary. Ale są też tacy, którzy w swoich przestępczych usługach wliczają cenę więzienia. Tacy nie złamią się, bo za cenę milczenia dostają wynagrodzenie.
Z „Pitbulla” wynika, że zmienił się też sposób funkcjonowania kobiet w gangach. Przestały być już maskotkami?
Znam kilka przykładów, w których facet idzie siedzieć i kobieta zawiaduje pod jego nieobecność interesami dotyczącymi setek milionów złotych. Ci rozsądni przestępcy stawiają na lojalność i nie wybierają miss stycznia „Playboya”, tylko osobę, której mogą bezgranicznie ufać.
Pana aktorki miały szansę spotkać się z protoplastkami swoich postaci?
Jak najbardziej. Maja Ostaszewska dzięki kilkugodzinnym spotkaniom z kobietą, którą grała, przejęła jej sposób mówienia i poruszania się. Byłem zaskoczony jak bardzo się do niej upodobniła. Zagrała fenomenalnie.
(Na planie "Pitbull. Nowe porządki"/ fot. AKPA)
Od wielu lat jest pan obserwatorem dwóch światów – policji i przestępców. Czuje się pan dokumentalistą, czy może Mario Puzo polskiego świata policyjno-przestępczego?
Życie jest amorficzne, rzadko udaje się pokazać rzeczywistość jeden do jednego w filmie czy książce, ale z wykształcenia jestem reporterem i najważniejsza w mojej pracy jest dokumentacja. W „Pitbullu” nie ma ani jednej wymyślonej sceny, a nawet dialogu. Wszystko jest wzięte z życia.
Jak udało się panu porozmawiać z przestępcami lub świadkami koronnymi?
Spotkanie ze świadkiem koronnym jest problematyczne dla zwykłego śmiertelnika, ale nie niemożliwe. Jeszcze trudniejszym zadaniem jest porozmawianie z czynnymi przestępcami. Mnie udało się dzięki temu, że zrobiłem kilka rzeczy, które uwiarygodniły mnie jako reżysera i osobę. Nigdy w życiu nie rozmawiam z policjantami o przestępcach i vice versa, w związku z tym podchodzę lojalnie do każdego rozmówcy. Tego nauczył mnie mój mentor Andrzej Fidyk, który mówił, że trzeba zawsze stanąć po stronie bohatera i przedstawić świat z jego punktu widzenia. Obca jest mi perspektywa wyciągania od kogoś materiału i manipulowania nim później.
Ale czy rozmawiając z gangsterami i nie ujawniając informacji o ich przestępstwach, które mogłyby ułatwić ich schwytanie, nie bierze pan za to moralnej odpowiedzialności?
Jestem katolikiem i interesują mnie pozytywne wartości. Wchodzę do obozu ciemności, aby móc potem go opowiedzieć po jasnej stronie. Zło w czystej postaci należy piętnować i nie należy bać się o tym mówić. Poza tym mogę pokazać widzowi świat, z którym nie miałby inaczej możliwości zetknąć się.
Chcieć pokazać to jedno, a zainteresować go swoją opowieścią – drugie. Ma pan przepis jak dotrzeć do swoich widzów?
Kiedy miałem silny głód sukcesu, imałem się projektów, które miały mi ten sukces zapewnić, ale problem polegał na tym, że za bardzo skupiłem się na filmach, które miały podobać się publiczności, bo tak naprawdę nie wiem, czego chce dziewięćdziesiąt procent ludzi w kraju. W związku z tym postanowiłem się nie przejmować i opowiadać filmy, które mnie osobiście dotykają. Może okaże się, że mój punkt widzenia okaże się dla kogoś interesujący?
Jeśli nie rekordowa oglądalność, co jest pana marzeniem?
Nie mam jakichś szczególnych marzeń, nie śnię o tym, żeby dostać Oscara. Moje marzenia dotyczą przyziemnych rzeczy związanych z rodziną i dziećmi. Generalnie w życiu najważniejsze dla mnie jest zbawienie, a najważniejszym priorytetem jest rodzina. Praca przestała mnie spalać w tak szalony sposób, jak kiedyś. Zaczęła dawać mi frajdę.
Zbawienie? Jako widz pana filmów nigdy nie pomyślałbym, że jest pan katolikiem. Pana filmy rozsmakowują się w przemocy i wulgarnym języku, co kłóci się z wizerunkiem katolickiego artysty w naszym kraju.
Gdybym wykastrował moich bohaterów tak, że mówiliby innym językiem, pokazywałbym nieprawdę, a tego bym nie chciał. Jako katolik staram się być przede wszystkim dobrym człowiekiem.
(Na planie "Pitbull. Nowe porządki"/ fot. mat. dystrybutora)
Co to znaczy być dobrym człowiekiem?
W momencie, gdy wróciłem z ciemnej strony, uświadomiłem sobie, że najważniejsze jest żyć w zgodzie z dziesięcioma przykazaniami, co wcale nie jest takie proste. Kiedyś wpadałem w bezsensowne konflikty z ludźmi, dziś nie chcę, żeby ktoś latami żywił do mnie nienawiść i wysyłał mi złe fluidy.
Mówił pan o ciemnej stronie mocy. Co to był za czas?
Przez lata bardzo grzeszyłem. Obudził mnie dopiero wypadek samochodowy, w którym uczestniczyłem. Rzecz wydarzyła się w wigilię, zderzyłem się czołowo z innym samochodem, moja terenówka pękła na pół, urwało mi pedały, nie zadziałał ładunek w pasie, w związku z czym ten pas w ogóle mnie nie spiął. Pamiętam jak z samochodu z naprzeciwka wybiegł chłopak krzyczący, że zabiłem mu ojca. Na szczęście okazało się, że facet żyje, tylko stracił przytomność i nikt w żaden sposób nie ucierpiał. Ale patrząc na zmiażdżone samochody, które nadawały się tylko do kasacji, zrozumiałem, że muszę wrócić na właściwą ścieżkę. Nie stałem się od razu świętym człowiekiem, nadal mam słabości, potykam się i zdarza mi się grzeszyć, natomiast staram się iść we właściwym kierunku.
Nawrócenie zmieniło pana jako filmowca?
Przestawiło moją wrażliwość. Kiedyś jako reporter nie miałem problemu, żeby namówić na wywiad matkę, której tego samego dnia zamordowano dziecko. Po tej rozmowie kobieta wylądowała w szpitalu psychiatrycznym. Dzisiaj sam jestem ojcem, dziecko dało mi kręgosłup moralny, na wiele rzeczy patrzę inaczej. Plus jest tego taki, że dużo lepiej pracuje mi się z dziecięcymi aktorami. Wcześniej dzieci mnie irytowały, nie miałem do nich cierpliwości, wściekałem się, że nie wykonują poleceń, teraz mam z nimi lepszy kontakt i myślę, że lepiej grają.
W nowym „Pitbullu” gangster jest ojcem, dzięki temu lepiej go rozumiemy.
Myślę, że w tym filmie jest podskórna metafizyka, jakiś niepokój. Opowiadam w nim historię bohaterów, których widz może zrozumieć, utożsamić się z nimi. To nie jest prosty film akcji.