„Piąta pora roku” czarnym koniem „Panoramy polskiego kina”?
W czasie gdyńskiego festiwalu widzowie mieli tylko dwie okazje, aby obejrzeć nowy obraz Jerzego Domaradzkiego. „Piąta pora roku” to przewrotny film drogi, w którym możemy odnaleźć gorzką refleksję o niewykorzystanych możliwościach, ale i nieco złudną nadzieję, że ciągle czekają na nas nowe niespodzianki od losu.
10.05.2012 14:37
Ewa Wiśniewska i Marian Dziędziel zapraszają nas do podróży sentymentalnej, nie tylko odkrywającej uroki Śląska, ale i mówiącej o pragnieniach dojrzałych ludzi. Wiśniewska wciela się w postać Basi, emerytowanej nauczycielki śpiewu, która po śmierci swojego długoletniego partnera musi opuścić jego dom i właściwie nie ma pomysłu na to, co jeszcze mogłaby zrobić ze swoim życiem. Dlatego też decyduje się udać w ostatnią podróż nad morze, a towarzyszyć jej będzie prostoduszny taksówkarz Witek (w tej roli jak zwykle fenomenalny Dziędziel). Dzięki spotkaniu tych dwojga ludzi – w innych okolicznościach nie mających ze sobą nic wspólnego, gdyż pochodzą z różnych, nieprzystających do siebie światów – poznajemy skrajnie odmienne wizje śląskiego życia i inne oceny zmieniającego się świata.
Barbara, jako osoba związana ze środowiskiem artystycznym, nie akceptuje bezpardonowego stylu bycia Witka, który zyskał sławę lokalnego Casanovy. Oczywiście wspólna podróż zbliża samotnych indywidualistów, niechętnych kompromisom, którzy chcieliby jeszcze cieszyć się życiem, ale nie mają z kim dzielić swoich planów ani nadziei na przyszłość. Rozmowy o fundamentalnych kwestiach odbywają się na tle zmieniającego się krajobrazu polskiej prowincji. W filmie nie mogło zabraknąć zajazdów z polskim jedzeniem, ale i przypadkowo spotykanych niemieckich turystów.
Film Domaradzkiego maluje sielankową wizję Śląska. Sosnowiec widziany oczyma filmowca jest malowniczym zakątkiem, gdzie duże osiedla nie są siedliskiem degrengolady, a jedynie niewinnego pijaństwa emerytowanych górników, cały wolny czas poświęcających hodowli gołębi. Bez gołębi i górniczej orkiestry nie byłoby „Piątej pory roku”. To właśnie pasja i chęć zrobienia czegoś ze swoim życiem popycha bohaterów w wieku 55+ do aktywizowania samotnych osób i organizacji potańcówek dla dojrzałych singli, którzy nie myślą jeszcze o przygotowaniach do własnego pogrzebu.
Nieco naiwna i melancholijna opowieść o poszukiwaniu miejsca na przeżycie „piątej pory roku”, kiedy niczego już nie musimy, ale po prostu chcemy, daje do myślenia i zachęca do odwiedzenia Śląska, co z pewnością było również motywacją twórców. W końcu w ostatnich latach polscy filmowcy przekonują nas, że Śląsk to nie tylko powietrze, którym nie da się oddychać, ale także kilka uroczych miejsc, w których można się zakochać.
„Piąta pora roku” jest ukłonem w stronę dojrzałego widza, ale ten młodszy może potraktować film jako przypomnienie, że nie warto wszystkiego odkładać na ostatnią chwilę, bo może nigdy nie nadejść. Warto zobaczyć przede wszystkim dla świetnego duetu Wiśniewskiej i Dziędziela. W drugim planie kilka minut kradną także Andrzej Grabowski i Natalia Rybicka. W tle pobrzmiewa muzyka Jerzego Satanowskiego.