Piotr Adamczyk: Aktor o wielu twarzach
Papież, kompozytor, kochanek, gej, gwiazdor filmowy, bezdomny - Piotr Adamczyk niejedną ma twarz. W tym roku zobaczymy na ekranie jego kolejne wcielenia, a będzie ich sporo.
05.03.2009 12:51
**
Złota Kaczka dla najlepszego aktora, Złoty Aureliusz w Rzymie dla "Rezolucji 819" i Złoty Mikrofon. Rok 2008 był dla Pana wyjątkowo szczęśliwy, tak pod względem aktorskim, jak i producenckim...**
Cóż, podobno nieszczęścia chodzą parami, szczęście, jak widać, trójkami (śmiech). Dożywam wieku, w którym zaczynają nagradzać. Albo, inaczej rzecz ujmując, zbieram to, na co wcześniej sobie zapracowałem. Poza tym, jeśli chodzi o sukces producencki związany z "Rezolucją 819", wielka w tym zasługa Giacomo Battiato, który zaproponował mi współprodukcję. Przeczytałem scenariusz i tak mi się spodobał, że przystałem na propozycję.
**
Miał Pan świadomość, że powstanie tak ważny film, który wygra festiwal międzynarodowy?**
Miałem świadomość wagi tematu, którego film dotyka, ale nagrody się nie spodziewałem. A cieszy ona tym bardziej, że o jej przyznaniu decydowała publiczność. W listopadzie na festiwalu Camerimage odbył się pierwszy poza konkursowy pokaz "Rezolucji 819" w Polsce. Był Giacomo Battiato oraz Ewa Klonowski, antropolog, która bardzo dużo czasu spędziła w Bośni. Swoje życie poświęca odkrywaniu prawdy ukrytej w masowych grobach. Trudna praca. O tego typu śledztwie opowiada film "Rezolucja 819".
**
Czytając scenariusz miał Pan skojarzenia z wątkiem katyńskim?**
Tak. Skojarzenia same się nasuwają. Zresztą, wcześniej Battiato chciał zrobić film właśnie o Katyniu. Mam nadzieję, że oprócz filmu mistrza Wajdy, jest miejsce dla innych filmów na ten temat. Dobrze, aby powstał film na rynek światowy, w którym moglibyśmy wyjaśnić zbrodnię katyńską cudzoziemcom, którzy nie mają pojęcia o złożoności sytuacji Polaków podczas II wojny światowej, ani o wejściu wojsk radzieckich 17 września 1939 roku.
Giacomo wycofał się z projektu katyńskiego ze względu na Wajdę, a swoje zainteresowanie przeniósł na wątek zbrodni w Srebrenicy. Polska antropolog, w tej roli Karolina Gruszka, w pewnym momencie nawiązuje do wątku Katynia. Tam zginął jej dziadek. Przez całe życie rodzina nie była pewna, czy on żyje, czy nie żyje. Można podejrzewać, że właśnie z tego względu została antropologiem. Chce ustrzec inne rodziny przed tego rodzaju niepewnością.
**
"Rezolucja 819" to produkcja międzynarodowa z mocnym akcentem polskim...**
Owszem, na planie przeplatały się różne języki. Byli aktorzy niemieccy, francuscy, amerykańscy. Film zrealizowano w języku francuskim, a powstawał w Pradze i jej okolicach. Producentem wykonawczym byli Czesi, a głównym producentem francuski Canal+. Stronę polską reprezentował TVN i Aperto Films. Tak powstała niesamowita opowieść o antropologach, którzy przemierzają świat podążając śladami ludzkiego zła - pojawiają się w miejscach masowych mordów.
**
Czy pańska firma producencka Aperto Films ma już w planach kolejny projekt do realizacji?**
Są plany. Nie chcę póki co rozwodzić się na ich temat, ponieważ filmy zaczynają żyć, kiedy już powstaną. Wtedy należy o nich mówić. Chętnie opowiem o nich w przyszłości, ponieważ ""Rezolucja 819" to nie jednorazowy wybryk producencki z mojej strony, lecz dziedzina, w której znajduję satysfakcję.
**
Wróćmy do ról aktorskich. W zeszłym roku spędził Pan miesiąc na Syberii, gdzie kręcone były zdjęcia do filmu "Czeluskin 2" w reżyserii Michała Bulika. Przypuszczam, że musiał się Pan zmagać nie tylko z rolą litewskiego fotoreportera, ale i z syberyjskim klimatem?**
Owszem. Jak okiem sięgnąć niezmierzona przestrzeń - śnieg, mróz, wiatr. Mieszkaliśmy w zwykłej chacie, gdyż w promieniu kilku tysięcy kilometrów nie było żadnego hotelu. Można było odpocząć od zgiełku, telefonów komórkowych i innych zdobyczy cywilizacji. Zimno miało też jedną niebagatelną zaletę - nie musiałem grać, że marznę - po prostu marzłem (śmiech).
**
W końcu Przylądek Czeluskin to najdalej wysuniętym na północ fragment Azji...**
Trudne warunki atmosferyczne i bytowe miały wpływ na grę aktorską, reżyserską, operatorską. Syberia jest w połowie autorem filmu. Tylko przez pierwsze dni mieliśmy jakiś plan, próbowaliśmy nagiąć żywioł do swoich potrzeb. Szybko z tego zrezygnowaliśmy. Pogoda zmieniała się nagle i zaskakująco. Musieliśmy więc robić te sceny, które pasowały do tego, co reżyserowała natura. Na Przylądku Czeluskin słońce nie znika z horyzontu, zbliża się tylko do niego. Próbowaliśmy uchwycić te piękne momenty wschodów i zachodów. **
Nie zamarzliście?**
Odmrożenia są. Jeden z aktorów odmroził sobie policzki, reżyser i ja też ponieśliśmy koszty fizyczne (śmiech). Zauważyłem, że u mnie co rola to blizna. Z każdej wychodzę z jakąś pamiątką lub szwankiem. Z perspektywy czasu to nawet zabawne. Posiadanie blizny na palcu po pojedynku na szable, albo śrubka w nodze po komedii romantycznej. Jest co wspominać.
**
Jak radziliście sobie z jedzeniem na Syberii...**
Nie było łatwo. Aby wypić herbatę musiałem najpierw narąbać drewna i rozpalić ogień. Zmywanie naczyń było prawdziwą sztuką. Mieliśmy wojskowego kucharza, który początkowo zachwycał nas wyszukanymi daniami. W pewnym momencie zapasy się pokończyły i jedliśmy głównie tego samego renifera.
**
Z zaprzęgu Świętego Mikołaja?**
Mam nadzieję, że nie (śmiech). Mięso renifera jest na Syberii najtańsze i najbardziej dostępne. Jedliśmy go bez przerwy na różne sposoby. Nie wiem, czy jakiś wegetarianin uchowałby się na Syberii.
**
Jaki to będzie film?**
Łatwiej jest mi opowiadać jak go tworzyliśmy. Na razie jesteśmy po pierwszej części zdjęć na Syberii. Będą jeszcze dokrętki w Polsce. Czekamy jednak na zimę, która choć w części przypominałaby syberyjską. Myślę, że powstanie horror z elementami zadumy.
**
Brzmi równie tajemniczo jak serial "Naznaczony". Czy jest Pan świadom w jakiej narracji filmowej Pan uczestniczył?**
Zawsze mam problem z podziałem gatunkowym filmów. Ale jakiś szuflady muszą być. Wybierając się do kina chcemy wiedzieć czy to horror czy komedia. Ale czasami trudno film zakwalifikować. Miałem możliwość obejrzenia kilku odcinków "Naznaczonego". Wiem, że wziąłem udział w czymś, co telewidza bardzo zaskoczy. Jakość dorównuje serialom europejskim. Ma szansę być emitowany nie tylko w Polsce, ale też zagranicą.
**
Kim jest Pana bohater z "Naznaczonego"?**
Mój bohater to z pozoru zwykły nauczyciel matematyki, uwikłany w tajemnicze śledztwo. Musi rozwiązać zagadkę nie z tego świata, żeby zapewnić bezpieczeństwo swojej żonie (w tej roli Anna Dereszowska) i córeczce (Julka Wróblewska). Wszyscy troje uciekają od zła, w którym także mój bohater miał swój udział. Cieniem kładzie się przeszłość, o której chciałby zapomnieć. Niektórzy znajdą jakieś asocjacje z "Miasteczkiem Twin Peaks", inni z "Archiwum X". Na pewno będzie się wyróżniał na tle polskich seriali, które opowiadają o miłym pokolorowanym mocno świecie. Myślę, że zaskoczy wielu niedowiarków.
**
Czy prywatnie jest Pan również genialnym matematykiem?**
Wręcz przeciwnie (śmiech). Największe kłopoty w szkole miałem właśnie z matematyką. Moja droga na studia prowadziła przez technikum, dlatego że za pierwszym razem nie dostałem się do liceum. Zawaliłem egzaminy wstępne. Potem wybrałem klasę humanistyczną, aby nie zdawać egzaminu z matematyki, bo nie wiem czy bym go zdał. W każdym razie matematyka nie była moim ulubionym przedmiotem. W pewnym momencie nie załapałem się na zrozumienie któregoś szczebla wiedzy, kolejne były już nie do przejścia. Tymczasem wyższa matematyka jest bardzo humanistyczna, abstrakcyjna.
**
Co w takim razie Pana fascynowało?**
Lubiłem historię i polski, a najbardziej teatr. Jeszcze w liceum czekałem na moment, kiedy mogę uciec ze szkoły do teatru Państwa Machulskich na Ochocie. Tam się zaczynało i kończyło moje życie - moje miłości, przyjaźnie, wszystkie emocje. Mogę powiedzieć, że nawet w liceum studiowałem teatr.
**
W tej chwili matematyka nie jest chyba Panu potrzebna?**
Jako producent powinienem umieć liczyć pieniądze (śmiech). Na szczęście są kalkulatory. Najbardziej jednak zazdroszczę poliglotom i tym, którzy grają na instrumentach. Języków wciąż się mogę uczyć, i robię to, natomiast nauka na instrumencie w moim wieku nie byłaby już łatwa. Chociaż, pokonałem pewną granicę przygotowując się do filmu o Chopinie. Potrafię grać, małe fragmenciki jego utworów. Ale dla amatora to ciężka praca, żeby skoordynować obie ręce. **
Ale jako aktor może Pan grać, że gra...**
Jako filmowy Chopin starałem się wiarygodnie wyglądać przy fortepianie i przekonująco trzymać ręce na klawiaturze. Miałem konsultanta do spraw muzycznych, Maćka Majchrzaka, który został moim przyjacielem. Mam swój udział w tym, że z pianisty stał się operatorem - zachwycił go plan filmowy, zdał do Łódzkiej Filmówki i skończył ją z wyróżnieniem. To on kręcił na Syberii zdjęcia do "Czeluskina2".
**
W 2009 roku na ekrany kin wejdzie sporo filmów z Pana udziałem. Jednym z nich będzie produkcja portugalska "Drugie życie". W odróżnieniu od zimnych klimatów syberyjskich miał Pan możliwość wygrzać się na słońcu...**
Kręciliśmy w pięknych rejonach Portugalii - w Lizbonie, niedaleko Faro, w Alentejo, gdzie są wspaniałe winnice, a także w kilku miastach we Włoszech. Spotkałem się z gwiazdami portugalskiego kina i telewizji. Zagrał tam również Louis Figo gwiazda piłki nożnej. Nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł ten film obejrzeć.
**
O jakim "drugim życiu" jest to opowieść?**
Chyba każdy z nas zastanawiał się, co by było, gdyby nie podjął ważnej życiowej decyzji. Podobnie bohater "Drugiego życia" zastanawia się, co by było, gdyby w pewnym momencie poszedł, lub nie poszedł, za głosem serca. Widz ma okazję obejrzeć dwa życiorysy, a ja miałem okazję zagrać jednego człowieka w dwóch wariantach. W pierwszym scenariuszu wybiera on karierę producenta filmowego, który wiedzie życie pełne sukcesów i przygód, lecz pozbawione miłości i prawdziwej przyjaźni. W drugim odważa się postawić miłość na pierwszym miejscu. I też zostaje producentem, tylko producenta wina we Włoszech.
**
Uważa Pan, że mamy wpływ na swoje życie, czy kieruje nami przeznaczenie?**
Mamy ogromny wpływ na swoje życie. Konsekwencje naszych decyzji bywają zaskakujące. W dużej mierze kształtuje nas otoczenie, ludzie, z którymi przebywamy, zawód, który wykonujemy, miejsce, w którym jesteśmy. Zaskakujące jak bardzo możemy się zmieniać. Mój bohater to cynik w jednym życiorysie i spełniony, szczęśliwy facet w drugim. Z jednej strony, ktoś, kto musi sobie udowadniać swoją wyższość poniżaniem innych. Z drugiej strony, człowiek, który niczego nie musi sobie udowadniać, ponieważ jest mu dobrze. Ta sama osoba, te same geny, data urodzenia, ciało, a różni ludzie.
**
Czy podczas pobytu w Portugalii "zakochał" się Pan w jakimś winie?**
Cóż, mogłem sobie z winem "poflirtować", ponieważ przez cztery tygodnie kręciliśmy w winnicy (śmiech). Przekonałem się, że bukiet win portugalskich jest ciężki, ostry, mocny. Bogatszy niż w winach francuskich, czy włoskich. Miałem okazję pochodzić między ogromnymi kadziami, rozmawiać z winiarzami, a codziennie rano biegać po pagórkach porośniętych winnymi krzewami.
Bardzo miło wspominam ten czas, zwłaszcza, że podczas "Naznaczonego" byłem bity, podtapiany w wodzie i przetrzymywany w wilgotnych podziemiach. Potem w "Czeluskinie2" odmrażałem sobie wszystko, co się dało, m.in. kąpiąc się w przerębli. Doszedłem do wniosku, że dużo wygodniej gra się ludzi dobrze usytuowanych, którzy spędzają czas w słonecznych miejscach, otoczeni pięknymi kobietami (śmiech).
**
Nic, tylko zostać gwiazdą filmową! W komedii "Funio, szefunio i reszta" gra Pan zresztą gwiazdora filmowego Adama Piotrczyka. Rozumiem, że to przewrotne nawiązanie do Piotra Adamczyka...**
Sam sobie to zrobiłem (śmiech). Nie ma to jak spojrzeć na siebie z dystansem i uśmiechem. Zagrałem więc gwiazdora filmowego, który zrobił karierę w Stanach Zjednoczonych grając czarne charaktery. Wraca do Polski, gdzie wciąż nie może pozbyć się tej "złej" sławy. Na szczęście spotyka przedszkolankę, którą gra Anna Cieślak, i angażuje się w pracę z dziećmi. Razem przygotowują przedstawienie. Cieszę się, bo dawno nie było u nas komedii familijnej. Mam wrażenie, że będzie to ciepły, rodzinny film. Dzieciaki były w każdym razie genialne. Grając z nimi miałem świadomość jak strasznie dorośli są pospinani, ograniczeni własnym wstydem i konwencjami. Dzieci są otwarte, dlatego są dobrymi aktorami.
**
A propos sławy i gwiazdorstwa. Zdarzyło się Panu mieć do czynienia ze wścibstwem paparazzich?**
Kiedyś koczowali przed moim mieszkaniem w nadziei na jakąś sensację. Wyniosłem im nawet kawę. Nie udało im się chyba zgromadzić ciekawego materiału na mój temat. Nie obnoszę się z prywatnością. W moim przypadku jest to odruch bezwarunkowy, organicznie wpisany w moją naturę.
**
Czy Pana zdaniem aktor ma w sobie coś z Narcyza?**
Pamiętam, kiedy po sześciu godzinach charakteryzacji przyklejono mi twarz Ojca Świętego, poprosiłem o czas, by tej nowej twarzy się przyjrzeć. Przez dwie godziny siedziałem przed lustrem badając jak zmienia się mimika. To, co w moim odczuciu było uśmiechem, przy układzie silikonów wyglądało na silny grymas. Cóż, my aktorzy, spędzamy przed lustrem trochę więcej czasu. Przed przedstawieniem potrzebny jest mi ten czas w garderobie gdy zakładam perukę, szminkuję twarz i pomału zmieniam się w Ludwika XIV tego. **
Ceni Pan sobie wszechstronność...**
Zawsze widziałem w niej zaletę. Chciałem grać różne postaci o różnych życiorysach, a nie jedną postać o różnych imionach. Od samego początku swojej drogi aktorskiej grałem różnorodne role. Zwłaszcza Teatr Telewizji dał mi taką możliwość. Miałem szczęście - kończyłem jedną rolę, zaczynałem kolejną. Byłem posiadaczem wielu twarzy. Już wtedy spełniało się moje marzenie bycia jak najbardziej wszechstronnym. Pamiętam swój zachwyt dla brytyjskich aktorów, których mogłem obserwować w Londynie, gdzie w czasie studiów wyjechałem na stypendium. W każdej roli byli inni, a kiedy wychodzili z teatru, nie poznawałem ich. Doskonała szkoła tworzenia postaci była mi bliska również ze względu na moich profesorów - Gustawa Holoubka, Zbigniewa Zapasiewicza, Annę Seniuk, Mariusza Benoit.
**
Stała się rzecz cenna, żadna rola nie przykleiła się do Pana tak mocno, żeby wtrącić w szufladę, na przykład z napisem "Papież"...**
Ona się na pewno do mnie przykleiła i nie będę jej chciał odkleić, bo jestem z niej dumny...
**
Ale nie na tyle, żeby przeszkadzać w dalszej pracy...**
Cóż, po roli Ojca Świętego, były oczywiście propozycje zagrania w podobnej konwencji. Konsekwentnie odrzucałem jednak role księży, nie godziłem się też na udział w innych, dokumentalnych i fabularnych, filmach o papieżu. Stwierdziłem, że jako aktor już się wypowiedziałem w tej sprawie.
**
Jednak pośrednio wciąż uczestniczy Pan w tej historii. Nawiązuje do niej najnowszy film Macieja Ślesickiego "Trzy minuty", którego akcja toczy się podczas śmierci papieża...**
Niesamowita historia. Trzy krótkie fabuły, wszystkie wątki przeplatają się. Mój wątek to rola człowieka niepełnosprawnego, bezrobotnego. Z nadziejami, ale naznaczonego pechem i bezradnością.
**
A propos "trzech minut", w kinie przeżywa Pan nie tylko "trzy", ale pięć długich minut. Dużo filmów, dużo ról. Sukces...**
Żałuję tylko, że teatr trochę się oddalił. Uwielbiam ducha teatru. Moment ciszy scenicznej, kiedy muchy zamierają w powietrzu, gdy aktor robi pauzę. Zapach kurzu. Ceremoniał teatralnych powtórzeń. Rytuał gestów. Każde przedstawienie jest inne, nawet te grane po raz trzechsetny, ponieważ za każdym razem inna jest widownia. Pamiętam ostatnie spotkanie na scenie z Holoubkiem, który jako Stary Aktor w "Wyzwoleniu" mówi o przemijalności naszego zawodu. Teatr jest ulotny! Istniejemy we wspomnieniach i pamięci widzów. Żyjemy dopóki oni żyją i nas pamiętają.
**
Dziękuję za rozmowę.**