''Pluję na twój grób'': Jeden z najczęściej zakazywanych filmów w historii

''Pluję na twój grób'': Jeden z najczęściej zakazywanych filmów w historii
Źródło zdjęć: © mat. dystrybutora

14.03.2014 | aktual.: 22.03.2017 16:19

Długie kolejki do kas w amerykańskich kinach, murowana pozycja na niesławnej liście „video nasties”, zszokowani widzowie i zohydzeni krytycy. Tak w 1980 roku Stany Zjednoczone zareagowały na film nikomu nieznanego debiutanta.

Długie kolejki do kas w amerykańskich kinach, murowana pozycja na niesławnej liście „video nasties”, zszokowani widzowie i zohydzeni krytycy. Tak w 1980 roku Stany Zjednoczone zareagowały na film nikomu nieznanego debiutanta.

Jednak po latach obraz w reżyserii Meira Zarchiego zyskał status dzieła kultowego. Mało tego - doczekał się wielokrotnych odwołań w rozmaitych filmach, a po latach nawet remake'u, dzięki któremu wielu widzów po raz pierwszy zobaczyło owiany złą sławą oryginał.

Jaki film swego czasu tak podzielił widzów? Dlaczego wywołał falę oburzenia i histerii? Co ma wspólnego z działami Bergmana i Tarantino?


1 / 9

Treść

Obraz
© mat. dystrybutora

„Pluję na twój grób” („I Spit On Your Grave”, 1978) Meira Zarchiego ma fabułę prostą i dającą się streścić w kilku słowach.

Młoda pisarka, Jennifer, wynajmuje w zacisznej okolicy domek nad jeziorem, aby ukończyć debiutancką powieść. Atrakcyjną, niezależną kobietą z wielkiego miasta zaczyna się interesować czwórka kolegów. Mężczyźni planują zgwałcić dziewczynę. W końcu dochodzi do tragedii.

Po przestępstwie nieformalny szef grupy, Johnny, nakazuje wykończyć ofiarę upośledzonemu Matthew. Chłopak symuluje zabójstwo, a sprawa cichnie.

Jennifer zamiast kuracji w szpitalu wybiera rekonwalescencję w domu. Postanawia zemścić się na oprawcach. Stopniowo uwodzi kolejnych napastników i morduje ich, jednego po drugim...

2 / 9

Kino rape&revange

Obraz
© mat. dystrybutora

Podobną linię dramaturgiczną można znaleźć w kilku starszych filmach. Krytycy ukuli dla niej nazwę kina gwałtu i zemsty („rape and revange”).

Filmy tego typu – a mówimy bardziej o typie fabuły, albowiem podobny układ wydarzeń znajdujemy w dziełach z różnych beczek: thrillerach, westernach, horrorach, czy nawet tytułach spoza paradygmatu gatunkowego – charakteryzują się następującą trzyaktową strukturą:

Akt 1) Kobieta zostaje brutalnie gwałcona i pozostawiona na pewną śmierć.
Akt 2) Ofiara przeżywa, a następnie dochodzi do zdrowia i planuje zemstę.
Akt 3) Bohaterka morduje swoich oprawców.

W ramach podobnego schematu rozmaite tytuły inaczej rozkładają akcenty. Czasami zemsta zostaje dokonana nie przez ofiarę (która w wyniku odniesionych ran ginie), ale jej bliskich. Zdarza się też, że dotknięta ogromną traumą kobieta mści się nie tylko na swoich oprawcach, lecz całej męskiej populacji.

3 / 9

Prekursorski Bergman i następcy

Obraz
© mat. dystrybutora

Analogicznie do przedstawionego powyżej schematu wygląda fabuła „Źródła”, nagrodzonego Oskarem za najlepszy film nieanglojęzyczny, dzieła Ingmara Bergmana z 1960 roku.

Bergman oparł swoją historię na średniowiecznej balladzie, w której rodzice zgwałconej i zamordowanej dziewczynki, po przypadkowym odkryciu zbrodni, decydują się na samozwańczą wendetę.

Bergmanowska opowieść została uwspółcześniona 12 lat później, w debiutanckim filmie Wesa Cravena „Ostatni dom po lewej” (1972). Kompozycję odpowiednią dla kina gwałtu i zemsty znajdziemy też* w przynajmniej kilkudziesięciu różnych filmach, w przeważającej większości z półki kina eksploatacji,* m.in. szwedzki „Thriller: zemsta dziwki” (1974) Bo Arne Vibeniusa, amerykański „Kaliber 45” (1981) Abla Ferrary czy japońska „Krwawa Pani Śniegu” (1973). Formuła r&r stała się również fundamentem takich filmów Quentina Tarantino jak „Kill Bill” (2003-4) czy „Death Proof” (2007). Za to prawdziwą rewelacją było „Nieodwracalne” (2002), gdzie Gaspar Noe dosłownie przewrócił formułę o 180 stopni i obnażył mechanizmy jej działania.

Jednak pierwszym filmem, który ciśnie się na usta, gdy myślimy o takim kinie, jest bezsprzecznie „Pluję na twój grób”.

4 / 9

Inspiracja

Obraz
© AFP

Inspiracją dla scenariusza było autentyczne wydarzenie, którego doświadczył reżyser. Pewnego dnia przejeżdżał samochodem w pobliżu parku ze swoim przyjacielem i jego córką, kiedy nagle spostrzegł nagą, poobijaną kobietę wyczołgującą się spomiędzy krzaków.

Mężczyźni zabrali ofiarę na komisariat policji, gdzie – półprzytomną i zszokowaną – zmuszano do przejścia przez rutynowe procedury, zamiast zapewnić jej jak najszybszy transport do szpitala i opiekę. Brak społecznej empatii dla poszkodowanej spowodował, że w głowie Zarchiego (na zdjęciu drugi od lewej – przyp. red.)* zaczął kiełkować pomysł na scenariusz.*

Już wtedy wiedział, że aby w pełni oddać cierpienie, którego doświadcza ofiara, nie będzie mógł zrezygnować z brutalnych i dosadnych scen. Sporym problemem okazało się znalezienie aktorki, która odważy się zagrać we wszystkich upokarzających dla bohaterki sekwencjach.

5 / 9

Playmate w roli ofiary

Obraz
© Facebook Camille Keaton

Wybór padł na 31-letnią Camille Keaton. Aktorka - spokrewniona z samym Busterem,* kamienną twarzą filmowej burleski -*debiutowała w kinie w 1972 roku we włoskim giallo (specyficzny rodzaj filmu kryminalnego – przyp. red.) pt. „Co zrobiliście z Solange?” („Cosa avete fatto a Solange?”).

W tym samym roku młoda aktorka po raz pierwszy swoimi rozbieranymi zdjęciami zdobiła strony włoskiego magazynu Playmen. Po raz drugi miała tam sesję w 1974 roku – tym razem trafiając już na okładkę.

Praca nad rolą Jennifer była niezwykle trudna i wyczerpująca(ekipa dysponowała tylko jedną kamerą, więc tzw. „kontrujęcia” i ujęcia z innej perspektywy trzeba było kręcić osobno), ale Keaton podołała zadaniu. Za swój trud została nagrodzona laurem dla najlepszej aktorki na festiwalu filmowym w Sitges w 1978 roku, jednej z najważniejszych dla kina gatunkowego imprez na świecie.

Rok później poślubiła reżysera filmu, ale ich małżeństwo przetrwało tylko trzy lata.

6 / 9

Po premierze

Obraz
© mat. dystrybutora

Film oryginalnie ukazał się w kinach w listopadzie 1978 roku pod tytułem „Dzień kobiety” („Day of the Woman”), ale nie odniósł sukcesu. Ze zmienionym tytułem (sugerującym eksploatacyjną tematykę), wzmożoną kampanią – złowrogimi trailerami i plakatami – wrócił na ekrany w 1980 roku i przyciągnął do kin tłumy widzów.

Jak w przypadku wielu filmów o kontrowersyjnej tematyce wywołał debatę „za i przeciw”, w której najaktywniej wypowiadali się ci, którzy w ogóle „ISOYG” nie widzieli (i, dodajmy, nie zamierzali).

Argumentów dostarczała zresztą opiniotwórcza krytyka. Roger Ebert, popularny ale konserwatywny krytyk, pisał o „podłym worze śmieci”, nazywając film „chorym, nagannym i godnym pogardy”.

Krytyka wzburzyły przede wszystkim niezwykle długie i ciężkie do zniesienia sceny napaści, a także ich odbiór przez widzów:

- Mężczyzna w średnim wieku po pierwszym gwałcie stwierdził na głos: To było niezłe! Po kolejnym: Teraz jej pokażą! […] Kobieta w moim rzędzie, podczas scen zemsty, krzyczała: Wykastruj go, siostro!”- pisał recenzent.

Zarzutów nie rozumiał sam Zarchi, który zaznaczał, że jego film jest przede wszystkim feministyczną krytyką przemocy wobec kobiet.

7 / 9

Pod cenzorskim skalpelem

Obraz
© mat. dystrybutora

Żywiołowo reagowali widzowie i krytycy, nieobojętna pozostała też cenzura. Wiele krajów, w tym Niemcy (RFN), Norwegia czy Islandia zakazały jego dystrybucji przede wszystkim za „gloryfikowanie przemocy wobec kobiet”. Film odczytywano więc zupełnie wbrew zamysłom reżysera.

W kilku innych państwach, m.in. Australii, został dopuszczony do kin po ostrych cięciach cenzorskich. W Wielkiej Brytanii trafił na niesławną listę filmów zakazanych, tzw. „video nasties”, i został z niej zdjęty dopiero z początkiem nowego tysiąclecia, w znacznie krótszej i złagodzonej wersji.

W Irlandii pozostaje zakazany po dziś dzień – Irish Film Board zabroniło nawet sprzedaży filmu na nowych nośnikach - DVD i Blu-Rayu. Mimo że „Pluję…” po latach uważany jest za najważniejszy przykład nurtu r&r i znajduje się na półkach wszystkich szanujących się fanów mocnego kina gatunkowego, to jeszcze w 2010 roku magazyn Time umieścił go na liście „10 najbardziej bezsensownie brutalnych filmów”.

8 / 9

Powroty

Obraz
© mat. dystrybutora

W 1993 roku światło dzienne ujrzał nieoficjalny remake zatytułowany „Dzika zemsta” („Savage Vengeance”). Film powstał pięć lat wcześniej i mniej więcej tyle trwała walka z Zarchim, bez którego zgody film został wyprodukowany, o dopuszczenie do dystrybucji

Ostatecznie zmieniono nazwisko bohaterki, ale fabuła i tak praktycznie kopiowała wydarzenia z pierwowzoru i była zaledwie jego marną kopią. Niejasny był również udział w produkcji Camille Keaton – aktorka odmówiła komentarza w sprawie.

Trwająca ledwie 65 minut, zrealizowana niskimi środkami na taśmie VHS produkcja szybko popadła w zapomnienie. Znacznie lepiej z materiałem wyjściowym poradzili sobie scenarzysta Stuart Morse i reżyser Steven R. Monroe, twórcy remaku „ISOYG”, który – u nas znany jako „Bez litości” – trafił do dystrybucji w 2010 roku.

Film spotkał się z pozytywnym odbiorem pośród widzów (co innego krytycy – cytowany wcześniej Ebert ponownie wystawił najniższą ocenę), dalece bardziej niż… jego kontynuacja z 2013 roku, będąca tylko zbędnym przeciąganiem tematu.

9 / 9

Wpływ

Obraz
© mat. dystrybutora

Film Zarchiego bez wątpienia stał się ikoną i po dziś pozostaje legendą kina spod znaku grindhouse. Ciekawostką jest, że już w 1979 roku powstała jego turecka przeróbka pt. „Öyle bir kadınki”.

Można spekulować, czy gdyby nie popularność filmu powstałyby liczne inkarnacje struktury fabularnej rape&revange- od kampowych „Ulic zemsty” (1986), aż po mainstreamowe, cieszące się szaloną popularnością produkcjeTarantino.

Sam tytuł jest często wspominany w innych filmach – pojawia się na półkach w wypożyczalniach wideo, w formie plakatu, czy czyni się do niego aluzje w dialogach – głównie produkcjach grozy.

Wpływ obrazu Zarchiego – także w sensie politycznym, na debatę w sprawie przemocy wobec kobiet w mediach – był więc niebagatelny. Szkoda więc, że reżyser zrealizował potem tylko jeden scenariusz, zresztą nieudany („Nie denerwuj mojej siostry”) i słuch po nim zaginął.

„Pluję na twój grób”, klasyk z niesławną, 20-kilkuminutową sceną gwałtu (podobno najdłuższą w historii kina) zapewnił mu jednak miejsce w annałach historii kina.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (200)