"Podróż za jeden uśmiech": Teresa Szmigielówna - zdolna, piękna i... nieszczęśliwa
Była młoda, piękna, przyciągała uwagę reżyserów i kolegów z planu. Mogła być najjaśniejszą gwiazdą polskiego kina, ale… czegoś jej zabrakło.
Może odwagi, a może po prostu szczęścia. - Miała olśniewające początki, ale nie dane jej było w pełni wykorzystać talentu - mówił o Szmigielównie Ignacy Gogolewski.
Mimo że grała głównie drugo- albo trzecioplanowe, a nawet epizodyczne role, grała je z pełnym zaangażowaniem.
Kochała ją kamera, widzowie byli zauroczeni. Mówiła, że uwielbia swój zawód i satysfakcję przynosi jej już sama możliwość grania na planie czy scenie, a o wysokie gaże nie potrafi się targować.
Nie zrobiła wielkiej kariery, na jakiś czas odsunęła się od aktorstwa. Gdy wróciła, widzowie i ludzie z branży na nowo zachwycili się jej talentem. Cieszyła się z odzyskanego uznania, odżyła. Szkoda tylko, że przytrafiło jej się to u schyłku życia. Wspominamy Teresę Szmigielównę.
O krok od medycyny
Aktorką została wbrew rodzicom. Ojciec twierdził, że jest zbyt delikatna, wrażliwa, nie ma siły przebicia by próbować sił w artystycznym świecie. Początkowo chyba w to wierzyła, bo poszła do liceum medycznego i przygotowywała się pod tym kątem do zdawania na studia.
W liceum jednak dał o sobie znać jej talent aktorski, zachwyciła jako recytatorka. Koledzy i dyrektor szkoły namawiali ją, by zdawała do szkoły teatralnej.
Na egzamin wybrała fragment "Janka Muzykanta". Nagle na sali pojawiła się mysz. Szmigielówna nie zareagowała.
- Pomyślałam, że wszystko stracone: powinnam się wystraszyć, coś zagrać. Ale skończyłam i grzecznie wytłumaczyłam komisji, że po liceum medycznym myszy się nie boję - wspominała.
Poskutkowało. Dostała się do łódzkiej "Filmówki".
Ta "druga"
- Miała wszystko, co powinna mieć wielka aktorka: nieprzeciętne zdolności, doskonały warsztat i niebywałą urodę -* opowiadał o niej reżyser Wojciech Solarz. *- Osiągnęła dużo, ale zabrakło jej odrobiny szczęścia, żeby wejść do panteonu największych.
Tak w skrócie można opisać losy aktorki. Zadebiutowała już w 1950 roku jako statystka w "Warszawskiej premierze”. Od tamtej pory czarowała reżyserów talentem i urodą. Dostała rolę w "Pociągu" Kawalerowicza i choć była magnetyzująca, ostatecznie została zdominowana przez Lucynę Winnicką (ówczesną żonę Kawalerowicza). Winnicka zadbała, by Szmigielówny na ekranie było mniej.
Podobny pech prześladował aktorkę niemal przez całą karierę. W 1957 roku miała wystąpić w jednej z nowelek w filmie "Eroica" Andrzeja Munka. Przy montażu scena z jej udziałem została ostatecznie usunięta.
Andrzej Wajda proponował jej rolę łączniczki "Stokrotki" w "Kanale", ale Szmigielówna ze smutkiem musiała odmówić - była wtedy w ciąży i obawia się o zdrowie dziecka. Munk chciał się zrehabilitować i zamierzał obsadzić ją w nowym filmie, ale zanim zdążył zrealizować swój plan, zginął w wypadku samochodowym.
Przewrotny los
W 1960 roku tygodnik "Film" urządził sesję fotograficzną "Wiosenny spacer Teresy Szmigielówny". Kilka miesięcy później kolejną: "Zakupy świąteczne Teresy Szmigielówny". Była już wtedy prawdziwą gwiazdą.
To w tym okresie czarowała odbiorców w "Pociągu" (kadr z filmu), młodszej widowni zapadła w pamięć jako mama Poldka w "Podróży za jeden uśmiech". Chociaż nie narzekała na brak pracy, nigdy nie zaistniała jako pierwszoplanowa aktorka.
Życie jej nie oszczędzało
W życiu prywatnym nie wiodło jej się lepiej. Zakochała się w szermierzu, Jerzym Pawłowskim. Gdy ten się jej oświadczył, była szczęśliwa. Pobrali się, później urodził się ich syn Piotr. Ale sielskie życie nie było im pisane.
Ona była skryta i cicha, a on rozrzutny i lubił imprezować. Różnice charakterów szybko doprowadziły do rozwodu. Pawłowicz ożenił się ponownie, ona - już nigdy się z nikim nie związała. Skupiła się na wychowywaniu syna.
W latach 70. dopadły ją kłopoty. Najpierw problemy finansowe, później na światło dzienne wyszły "brudne sprawki" męża.
Jak się okazało, Pawłowski wiódł podwójne życie i został skazany na 25 lat więzienia pod zarzutem szpiegostwa na rzecz CIA. Mimo że Smigielówna dawno była po rozwodzie, towarzystwo odwróciło się od niej, a ona sama mocno przeżyła wieści o działalności byłego ukochanego.
Usunęła się w cień
Piętrzące się kłopoty powodowały, że coraz mniej grała, coraz mniej udzielała zawodowo, gasła. Od lat 80. na ponad dekadę zupełnie odsunęła się od aktorstwa.
- Ktoś jeszcze o mnie pamięta? - dziwiła się kilka lat temu, gdy dziennikarze prosili ją o wywiad.
- Miała olśniewające początki, ale nie dane jej było w pełni wykorzystać talentu - mówił o Szmigielównie Ignacy Gogolewski. - W zawodowych i prywatnych losach Teresy jest coś tragicznego.
Późny powrót
Na ekrany powróciła, grając między innymi małe role w takich serialach jak "Na dobre i na złe", "Plebania" i "M jak miłość".
Potem znów zachwyciła na dużym ekranie w takich filmach jak "Jeszcze nie wieczór" czy "Mój rower". Jedni mówili, że jest stworzona do grania postaci smutnych, tragicznych, że jedną miną, spojrzeniem buduje całą rolę. Inni - że powodowały to ciężkie życiowe przeżycia. Wszyscy się zgadzali się w jednym, na ekranie była znakomita.
Ona sama dziwiła się, że ludzie ją jeszcze pamiętają, ale i cieszyła się, że doceniają jej pracę. Czuła, że odżyła, choć fizycznie była już coraz słabsza.
Mieszkała już w Domu Artystów Weteranów Scen Polskich. Zmarła w Skolimowie, 24 września 2013 roku w otoczeniu najbliższej rodziny w wieku 84 lat.
Wnukowie poszli w jej ślady
Teresa Szmigielówna została zapamiętana jako najpierw magnetyzująca piękność o nieprzeciętnym talencie, później jako serdeczna, życzliwa aktorka o bogatym doświadczeniu zawodowym (ponad stu ról). Ona sama, choć zawsze pozostawała niedoceniana, nigdy się nie skarżyła, cieszyła się z wykonywania ukochanego zawodu.
Pozostawiła po sobie jednak jeszcze inną pamiątkę. Zaszczepiła aktorską pasję w swoich wnukach.
Stefan i Józef Pawłowscy to młodzi obiecujący aktorzy, którzy mają na swoim koncie pierwsze sukcesy. Stefan dał się poznać w "Czasie honoru", a potem zyskał ich dużą sympatię w serialu "O mnie się nie martw". Józef zagrał w "Mieście 44" i "Lekarzach". Obaj wystąpili także w "Jacku Strongu", w którym wcielili się w Waldemara, syna Hanny i Ryszarda Kuklińskich.