Pomiędzy "Atakiem klonów" a "Zemstą Sithów"
„Gwiezdne wojny“ tym razem w wersji animowanej. Czasowo akcja filmu rozgrywa się pomiędzy „Atakiem klonów“ a „Zemstą Sithów“. Trwa wojna pomiędzy przeciwnikami galaktycznej demokracji a broniącymi Republiki Rycerzami Jedi. Anakin Skywalker musi odnaleźć porwane dziecko Jabby the Hutta. Bractwu Jedi bardzo bowiem zależy na dobrych stosunkach z Jabbą, który jako szef przestępczego podziemia może pomóc w coraz bardziej nierównej walce z Palpatine’m i jego zausznikami.
03.10.2008 13:53
Intryga została tak skrojona, by zrozumiało ją nawet dziecko i potraktowana raczej pretekstowo. Widać, że twórcom „Wojen klonów“ (George Lucas tym razem zadowolił się funkcją producenta) największą frajdę sprawiały sceny akcji.
W tym odcinku miecze świetlne są w użytku niemal non stop. Nie zabrakło oczywiście sekwencji militarnych (tytuł i podtytuł zobowiązują!). Mają rozmach, którego nie powstydziłaby się nawet wypasiona hollywoodzka superprodukcja. Pojedynki na miecze też robią wrażenie, choć ruchy bohaterów mogą wydawać się nieco zbyt kanciaste – zwłaszcza w porównaniu z podobnymi scenami z aktorskich odcinków sagi. Wpisują się jednak w styl animacji, jaki został wybrany dla „Wojen klonów“.
Obok znanych już postaci, pojawiają się nowi bhaterowie. Anakin ma uczennicę – młodziutką Jedi imieniem Ahsoka. Ich wzajemne relacje miały być – w założeniu – humorystycznym akcentem filmu. Jednak więcej powodów do śmiechu dostarcza armia niezbyt rozgarniętych droidów, które w „Wojnach klonów“ zostały pokazane z wyraźnym przymrużeniem oka.
Choć „Wojny klonów“ są mocno osadzone w świecie „Gwiezdnych wojen“, ustępują poprzednim częściom cyklu. I wcale nie dlatego, że są produkcją animowaną. Zabrakło magii i klimatu przygody (nie ma nawet „wędrujących“ liter w czołówce). Zabrakło muzyki Johna Williamsa, bez której gwiezdnowojenny świat dużo traci. Widać, że film ma przede wszystkim promować serial telewizyjny pod tym samym tytułem. I jako rozbudowany trailer sprawdza się najlepiej.