Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego.
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
A tak, pod koniec lutego wszystkie karty tudzież nagrody zostały już rozdane i można się jedynie emocjonować obstawianiem, czy wygra faworyt czy wygra niefaworyt.
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
Ten ostatni wygrywa zresztą nadzwyczaj rzadko, toteż poziom emocji opada z każdą minutą uroczystości, w której niezmiennie bombastyczność miesza się z wesołkowatością, a nieszczere uśmiechy przegranych towarzyszą patetycznym (najczęściej w angielskim znaczeniu słowa „pathetic”) przemowom zwycięzców.
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
Wiem, taka konwencja, taka karma - trudna jednak do zniesienia dla kogoś po tej stronie Atlantyku, gdy na zegarze wybija 4.15 nad ranem i oczy kleją się żałośnie...
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
Ja to zwłaszcza nie mogę znieść tej litanii podziękowań, bywa, że odczytywanych ze zmiętej kartki (w tym roku przynajmniej rodzina Heatha Ledgera mogłaby być bardziej spontaniczna, a nie deklamować napisane wcześniej frazesy).
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
Wszystkich, już na samym początku imprezy, przebił zresztą scenarzysta „Milka”, Dustin Lance Black, który podziękował samemu Panu Bogu.
I choć popieram Blacka ideowo, to jednak retoryka kazań wprawia mnie w zażenowanie niezależnie od tematu.
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
Geje i lesbijki mają chyba bardziej przyziemne problemy niż zastanawianie się, czy ich kocha amerykański Pan Bóg. No tak, ale ja żyję w kraju raczej „kurwy i szatana” niż boskim.
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
W ubiegłych latach zdarzały się niekonwencjonalne mowy po otrzymaniu statuetki, w tym nie zarejestrowałem niczego, co odbiegałoby od sztampy. Jeśli nie liczyć Japończyków zabawnie (czyli też zgodnie ze stereotypem) powtarzających „thank you, thank you!”.
Skądinąd, to właśnie Japończycy byli beneficjantami jedynej chyba quasi-niespodzianki podczas tegorocznych Oscarów.
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
Ich „Odejścia” („Okuribito”) w reżyserii Yojiro Takity wygrały w kategorii „najlepszy film obcojęzyczny”, pokonując m.in. powszechnie nagradzany „Walc z Bashirem”.
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
Podejrzewam, że nikt w Polsce jeszcze dzieła japońskiego nie widział, słyszałem tylko, że jest bardzo wzruszające i traktuje o śmierci. Podobno laureatów tej kategorii wybierają głównie emeryci i renciści hollywoodzcy (innym szkoda czasu i wysiłku na oglądanie filmów, w których mówią po nieamerykańsku), wcale mnie więc ta wygrana nie dziwi.
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
Niektórych zaskoczyło jeszcze to, że Mickey Rourke został pokonany przez Seana Penna. Mnie nie, bo w końcu „Milk” miał osiem nominacji w najważniejszych kategoriach, a „Zapaśnik” tylko dwie.
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
Mickey znowu padł na dechy, ale nie powinien się tym martwić. Niedługo Hollywood nakręci film biograficzny o jego wzlotach i upadkach, będzie więc jeszcze okazja uronić nie jedną łzę radości i wzruszenia. Może nawet rolę Mickeya Rourke zagra Sean Penn, który dostanie trzeciego Oscara za tę wcieleniówkę?
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
Cóż poza tym... Indie się cieszą z sukcesów „Slamdoga” albo protestują przeciwko fałszywemu obrazowi swego kraju i kolonialnej narracji filmu Danny’ego Boyle’a (patrz ostatni numer „Przekroju”).
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
„Benjamin Button” nominowany w 120 kategoriach dostał jedynie kilka pomniejszych statuetek, okazał się więc „Benjaminem Bottomem” (idealny tytuł na porno-parodię, ciekawe, czy już takowa powstała?).
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
Hugh Jackman jest niewątpliwie przystojny (choć wolę Jamesa Franco), a Meryl Streep fatalnie się ubiera na oscarowe uroczystości – wygląda zawsze jak baba na polskim weselu. Dziwię się zresztą, że wciąż na te imprezki chadza, skoro konsekwentnie przegrywa rywalizację. Ja, na jej miejscu, dawno bym się obraził!
Oscarowy felieton Bartosza Żurawieckiego
Łatwo powiedzieć! Też się co roku na Oscary obrażam i obiecuję sobie, że nie zarwę przez nie już żadnej nocy w swoim życiu. I co? I co roku ślęczę jak idiota przed telewizorem albo komputerem do świtu. Oscary są nic niewarte. Życie bez Oscarów również.