Potter nie czaruje
W przeciwieństwie do innego słynnego Pottera – Harry’ego, Beatrix żyła naprawdę. Była autorką książek dla dzieci, jedną z pierwszych pro-ekologicznych działaczek i kimś w rodzaju „cichej sufrażystki”. Twórca „Świnki Babe” uznał, że jej życie to świetny materiał na film. Niestety nie przekonał do tego widzów.
Obraz Chrisa Noonana opowiada o kolejach życia XIX wiecznej pisarki, jej buncie przeciwko patriarchalnej rodzinie, sprzeciwiającej się jej pisarskim ambicjom (panience z dobrego domu nie wypada zajmować się czymś takim jak literatura), powolnym usamodzielnianiu się, małżeństwie z własnym wydawcą i tragedii z tym związanej. Krótko mówiąc historia ciekawej kobiety w trudnych czasach.
Niestety srodze zawiodą się wszyscy, którzy spodziewają tu jakiejkolwiek niepoprawności, czy biograficznego pazura. Noonan zamienia opowieść w serię pastelowych obrazów, lekceważąc wszystkie wydarzenia, które mogłyby nadać opowieści jakiejkolwiek dynamiki. Opisane tragiczne, czy zwrotne momenty z życia Beatrix, traktowane są przez niego czysto pretekstowo i po macoszemu, coś co należy odnotować, ale nie to jest istotne. Cała para idzie za to w odmalowanie wewnętrznego pejzażu bohaterki, relacji między wyobrażonym światem z tworzonych przez nią bajek, jej realnym życiem... Noonanowi brakuje jednak konsekwencji by to napięcie wygrać, daje nam więc w efekcie jakieś pseudo-czarowne scenki z udziałem animowanych króliczków, próbujących komentować emocje bohaterów. Niestety komentarze nie wychodzą poza sztampowe reakcje tych ostatnich.
Reżyser próbuje przekonać nas, że mamy do czynienia z naprawdę niebanalnymi postaciami, jednak trudno pozbyć się wrażenia obcowania z jakimiś tworami rodem z pensjonarskich romansideł. Nie pomaga też aktorstwo. Bez zarzutu zazwyczaj Renee Zellweger gra tu w irytującej manierze nie do końca rozgarniętej trzpiotki – dużo się dziwi i często rozdziawia usta, ale nie wiemy czy to wynik rosnącej fascynacji światem, czy też lekkiego ograniczenia. Ewan McGregor za to wygląda i zachowuje się jakby trafił na plan przez przypadek.
„Miss Potter” byłby świetnym filmem gdyby reżyser zdecydował się czy opowiada historię lekko odrealnionej panny, uciekającej przed złą rzeczywistością w bezpieczny świat dziecięcych wyobrażeń, czy też robi film o człowieku z krwi i kości, „kobiecie epoki”, walczącej o swoją godność i pozycję we wrogim sobie świecie.
Wyszło ni to ni to, obraz, który dorośli potraktują jak naiwną ramotkę, dla dzieci z kolei będzie nudną odyseją nie do przebrnięcia. Na pociechę zostają tylko sielskie plenery angielskiej prowincji – jak ktoś lubi rzecz jasna.