Powiedziała gwiazdorowi Hollywood, że jest z Polski. Takiej reakcji się nie spodziewała
Rodzice opuścili Polskę w czasie stanu wojennego. Córka urodziła im się w Niemczech, a dorastała w Kanadzie. Mówi płynnie po polsku, choć nigdy nie mieszkała u nas na stałe. Miała być biochemiczką, ale seans "Władcy Pierścieni" popchnął ją w kierunku aktorstwa. Carolina Bartczak, która wystąpiła w kolejnym megahicie z Hollywood – "Moonfall", w rozmowie z WP opowiada o swoim pochodzeniu, karierze i sukcesie, na który wciąż czeka.
36-letnia Carolina Bartczak ma polskie korzenie. Na co dzień mieszka w Kanadzie, ale coraz głośniej o niej w Hollywood. Pojawiła się tam w serialu "Sekretne życie Marylin Monroe" czy w kinowym hicie "X-Men: Apocalypse". Teraz na nasze ekrany wchodzi "Moonfall", blockbuster Rolanda Emmericha ("2012", "Pojutrze", "Dzień Niepodległości"), w którym zagrała żonę astronauty granego przez Patricka Wilsona.
- Patrick uwielbia Polskę. Odkąd dowiedział się, że stamtąd pochodzę, nie odstępował mnie na krok. "Lubisz pierogi? Które najbardziej? Byłaś w Łodzi?" - zadawał mi milion pytań na minutę! W pewnym momencie reżyser musiał przywołać go do porządku, żeby umożliwić wszystkim pracę - mówi aktorka w rozmowie z WP.
Artur Zaborski: Rozmawiamy po polsku czy po angielsku?
Carolina Bartczak: Po polsku, ale uprzedzam, że rozmawiam tak tylko z rodzicami, nie znam zbyt wielu Polaków. Urodziłam się w Niemczech, dokąd moi rodzice wyjechali w trakcie stanu wojennego. Stamtąd przeprowadzili się do Kanady, gdzie dorastałam. Nigdy nie mieszkałam w Polsce przez dłuższy czas.
W Kanadzie miałaś dostęp do polskiej kultury?
W Kanadzie mieszkaliśmy w małym miasteczku, gdzie nie było wielu Polaków. Do rodziny w Polsce nie mogłam zbyt często dzwonić, bo rozmowy telefoniczne były bardzo drogie. Bardzo rzadko komunikowałam się z babcią. Teraz jest o wiele łatwiej. Często rozmawiam z ciocią, chociażby poprzez Skype. Jednak mimo to Polska zawsze będzie dla mnie oznaczać rodzinę. Kiedy jestem poza domem i słyszę, że ktoś rozmawia po polsku, za każdym razem bardzo się cieszę i myślę o bliskich. Bardzo dbałam o to, żeby używać języka polskiego w rozmowie z rodzicami, bo bałam się, że gdybym tego nie robiła, ta umiejętność by zanikła.
Teraz częściej odwiedzasz Polskę? Znasz dobrze nasz kraj?
Kiedy przyjeżdżam, przede wszystkim spędzam czas z rodziną w Łodzi i Wrocławiu. Nie miałam nawet okazji zobaczyć Warszawy, ale byłam kiedyś w Krakowie. Dwa lata temu wspólnie z moim chłopakiem planowaliśmy dwutygodniową wędrówkę po polskich górach, ale plany pokrzyżowała nam pandemia. Nie zrezygnowaliśmy jednak z nich. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku się uda.
Jak to się stało, że córka polskich imigrantów podbija Hollywood?
Dobrze pamiętam moment, kiedy nastąpił w moim życiu zwrot w stronę aktorstwa. Kiedy decydowałam się, na jakie studia pójść, wybrałam biochemię. Również z powodu rodziców, którzy chcieli dla mnie stabilnego życia, a oni oboje są inżynierami. Na drugim roku uświadomiłam sobie jednak, że jestem nieszczęśliwa, bo to, czego się uczę, mnie nudzi.
Poszłam wtedy do kina na pierwszą lub drugą część "Władcy Pierścieni" i pomyślałam: "Boże, jak oni muszą świetnie się bawić na planie!". I zaczęłam się zastanawiać, co mnie powstrzymuje, żeby zrobić to samo? Przerwałam studia i znalazłam wspaniałą nauczycielkę aktorstwa. Przekonała mnie, żebym spróbowała swoich sił na uczelni w Nowym Jorku. Znalazłam pracę, żeby zarobić na wyjazd i opłacenie szkoły. Ukończyłam ją, znalazłam agenta i tak się zaczęło. Oczywiście, cały proces trwał kilka lat, ale udało mi się w końcu jakoś zaistnieć.
Zamiana biochemii na aktorstwo brzmi dość radykalnie.
To była ogromna zmiana. Tym bardziej, że nigdy wcześniej nie poznałam żadnego aktora osobiście, więc nie do końca wiedziałam, na co się piszę. Nie mogłam nikogo zapytać, jak to się robi, jak ten zawód naprawdę wygląda. Musiałam do wszystkiego dojść samodzielnie, na własną rękę odnaleźć się w tym zupełnie innym świecie.
Nie żałowałaś, że porzuciłaś zawód, który wydawał się pewny zwłaszcza finansowo, dla kariery, w której właściwie nigdy nic nie wiadomo?
To było trudne, tym bardziej, że nie pochodzę z rodziny, która mogłaby pożyczyć mi pieniądze, gdybym ich potrzebowała. Ale czasami budzę się w poniedziałek o 9:00 rano i uświadamiam sobie, jaką jestem szczęściarą, że nie muszę iść do pracy. Wtedy wiem, że dobrze wybrałam.
Bardziej od stabilizacji liczy się dla ciebie wolność?
Zdecydowanie, choć akurat ta wolność to jest coś, co dopiero zaczęło się w moim życiu pojawiać. W czasie nauki ciągle musiałam dorabiać w restauracjach, aby mieć z czego żyć; dopiero od dwóch lat zarabiam pieniądze jako aktorka. Droga do tego miejsca zajęła mi dokładnie dziesięć lat.
Pamiętasz moment, w którym poczułaś, że właśnie następuje przełom i nie musisz martwić się już zarobkami?
Szczerze mówiąc, nie czuję, żeby to już się wydarzyło.
Jak to? Przecież grasz u Rolanda Emmericha, jednego z najpopularniejszych reżyserów, u którego gra cała śmietanka Hollywood z Patrickiem Wilsonem i Halle Berry. To wielki sukces.
Może się wydawać, że powinnam myśleć, że w końcu mi się udało. Ale rok temu skończyły się zdjęcia do "Moonfall", a ja przez sześć miesięcy chodziłam na kilka castingów w tygodniu i zostawałam z niczym. Przesłuchania potrafią zająć 40-50 godzin tygodniowo. Martwiłam się wtedy o pieniądze, przyszłość, o wszystko. Myślałam sobie, że to dla mnie za trudne, że dłużej tak nie wytrzymam. Właściwie nadal nie pracowałam w swoim zawodzie.
I nagle, w lipcu ubiegłego roku, dostałam sześć propozycji ról z rządu. Od tamtej pory nieustannie pracuję i dużo łatwiej przychodzi mi bycie szczęśliwą i spokojną. Najgorzej jest w momencie, w którym kończą się zdjęcia, a ty nie wiesz, kiedy przyjdzie do ciebie kolejny projekt. To może być miesiąc, ale może być też rok.
Jak trafiłaś do "Moonfall"?
Wzięłam udział w castingu w marcu 2020 r. Tuż po nim wybuchła pandemia, dlatego nie dostałam żadnego odzewu, nie miałam pojęcia, czy mnie biorą, czy nie. Nie przejęłam się, bo to normalne - kiedy jesteś aktorem, chodzisz na dwa lub trzy castingi w tygodniu i po większości z nich telefon milczy. Osiem miesięcy później zadzwoniłam do mojego agenta i zapytałam go, co właściwie stało się z "Moonfall". On sam nie wiedział. Tydzień później oddzwonił do mnie i oznajmił, że dostałam rolę. Twórcy od początku chcieli zaangażować mnie w ten projekt, ale zdjęcia podczas początkowej fazy pandemii były niemożliwe. Bardzo się ucieszyłam, kiedy się dowiedziałam!
W Polsce jesteśmy bardzo dumni z "Moonfall", bo grają w nim aż dwie osoby mówiące po polsku - ty i Patrick Wilson.
Byłam zachwycona, gdy okazało się, że Dagmara Domińczyk, żona Patricka Wilsona, pochodzi z Polski. Mieszkała w niej do dziesiątego roku życia, jest z tym krajem bardzo związana i płynnie posługuje się językiem polskim. Sam Patrick uwielbia Polskę. Odkąd dowiedział się, skąd pochodzę, nie odstępował mnie na krok. "Lubisz pierogi? Które najbardziej? Byłaś w Łodzi?" - zadawał mi milion pytań na minutę! W pewnym momencie reżyser musiał przywołać go do porządku, żeby umożliwić wszystkim pracę. Ale Patrick był bardzo miły i naprawdę kocha nasz kraj.
Zwiedził już dużą część Polski, właściwie nawet większą niż ja. Wspaniale było słuchać o jego przygodach. Chciał uczestniczyć w jednym z polskich festiwali filmowych, ale niestety zabrakło mu czasu. Rozmawialiśmy o jedzeniu, rodzinie i jego żonie, z którą wspólnie podróżował. Patrick jest naprawdę bardzo fajną osobą. Połączyła nas Polska i wszyscy mówili, że widać, że współpraca bardzo dobrze nam się układa.
Z Halle Berry też poszło ci równie łatwo?
Pierwszego dnia zdjęć miałam scenę z Halle. Muszę powiedzieć, że absolutnie ją uwielbiam. Nie miałyśmy czasu, aby się sobie przedstawić, a Roland od razu zakomunikował mi, że Halle wybiegnie z drugiego pokoju, aby przekazać mi wiadomość. Odpowiedziałam, że jasne, jestem gotowa, ale przejęta zapytałam, gdzie ona właściwie jest. "Zobaczysz" - odpowiedział. No i rzeczywiście, Halle wybiegła i spojrzała na mnie tak przenikliwie, że zamarłam. Myślałam tylko o tym, że Halle Berry coś do mnie mówi. Dopiero za drugim razem udało mi się coś jej odpowiedzieć! (śmiech)
Mieliście czas, żeby się jakoś bardziej zakumplować?
Niestety, zdjęcia kręcone były w czasie pandemii, więc nie mogliśmy spędzić razem zbyt wiele czasu z powodu obostrzeń sanitarnych obowiązujących na planach filmowych. To było bardzo smutne. W weekendy musieliśmy się izolować, a na planie siedzieliśmy w czymś na kształt balonów, aby się nie zarazić. W normalnych warunkach wyglądałoby to zupełnie inaczej.
"Moonfall" należy do gatunku science fiction, film jest bardzo spektakularny. Zawsze się zastanawiam, czy aktorzy pracujący na planie takich produkcji mają z tych projektów taką samą frajdę, jak widzowie na sali kinowej?
Uwierz mi, że mamy. Naprawdę. Jestem wielką fanką Rolanda Emmericha. "Dzień Niepodległości" oglądam co roku, to jeden z moich ulubionych filmów. Miałam nawet malutką rolę w produkcji "Świat w płomieniach", podkładałam w niej głos. Obserwowałam pracę na planie i byłam zachwycona, sama bardzo chciałam coś takiego przeżyć. I wreszcie się udało. Pewnie nie uwierzysz, ale wszystkie zdjęcia do "Moonfall" były nakręcone w jednym pokoju. Pościgi, tsunami, działania NASA. Wszystko. W pewnym momencie Roland mówi, że ogromny Księżyc spada w twoją stronę, a ty musisz to sobie wyobrazić i jak dziecko udawać, że to się naprawdę dzieje.
Brzmisz tak, jakby "Moonfall" był dla ciebie spełnieniem marzeń.
Zdecydowanie tak jest. Czułam, że pasuję do tego projektu. Również dlatego, że kiedy Roland, z pochodzenia Niemiec, mówi po angielsku, używa dokładnie takiego akcentu, jak mój tata. W jego towarzystwie od razu poczułam się swobodnie! (śmiech)
Moonfall (2022 Movie) Official Trailer – Halle Berry, Patrick Wilson, John Bradley
Jakiego typu reżyserem jest Roland? Kurczowo trzyma się scenariusza czy skłania się raczej ku spontaniczności i reaguje na wasze pomysły?
W produkcji, która wymaga tak wielu efektów specjalnych, musisz być dobrze przygotowany i potrafić kontrolować bardzo wiele rzeczy naraz. To bardzo specyficzne kino i niewiele osób umieć je robić. Roland na planie jest bardzo zajęty, więc my, aktorzy, często robimy to, co chcemy. Oczywiście trzymaliśmy się scenariusza, ale kiedy pytaliśmy reżysera, czy możemy zrobić coś w dany sposób, słyszeliśmy: "Jestem zajęty!". Odpowiadaliśmy: "OK!" i działaliśmy po swojemu. Współpraca z Rolandem była świetna.
Wspomniałaś, że dostałaś angaż do sześciu projektów. Czy to już nie pracoholizm?
Jestem na planie zdjęciowym non stop, to właściwie mój pierwszy wolny dzień od dawna. Niestety nie mogę powiedzieć, nad czym teraz pracuję, ale faktycznie zdarza się, że jestem na planie 18 godzin dziennie, a w weekendy nie leniuchuję, bo uczę się tekstu. Twoja wzmianka o pracoholizmie jest bardzo trafna. Ale wciąż powtarzam, że najtrudniejsze jest przejście z jednego momentu do drugiego. Teraz zarywam noce, potem pracy nie będzie wcale.
Czy udaje ci się znaleźć czas na życie prywatne, dla przyjaciół, rodziny?
W trakcie kręcenia zdjęć niestety nie. Mój chłopak jest cudowny i kiedy wracam do domu, przygotowuje dla mnie kolację, sprząta i wie, żeby się do mnie nie odzywać, bo jestem po prostu zbyt zmęczona. Ale kiedy nie pracuję, rodzina jest dla mnie bardzo ważna i zawsze znajduję dla niej czas. Jakoś to wszystko udaje mi się pogodzić.