Powrót yakuzy

"To nie powrót" - zarzeka się Takeshi Kitano, podkreślając, że nakręcenie od czasu do czasu filmu gangsterskiego "nie jest takie znowu złe". Wyznanie to każe spojrzeć na "Wściekłość" z pewną dozą podejrzliwości. Czy oto przed nami wymuszona odpowiedź na błagania fanów, którzy od czasów ostatniego jego filmu o yakuzie, "Brother" z 2000, domagali się powrotu Kitano do gangsterskiego świata? Poniekąd tak chyba jest. Chcieliście? Macie. Ale czy jesteście na to przygotowani?

08.12.2011 17:22

W spełnianiu oczekiwań swoich fanów Kitano jest konsekwentny aż do przesady. "Wściekłość" to piekielnie brutalny, zwarty obraz walki o wpływy, do wspomnianego "Brother" podobny, ale pozbawiony przyświecającej mu nadziei. Bohaterowie kąsają się tu nawzajem jak szerszenie, nie mając przy tym najmniejszych skrupułów. Honor idzie w odstawkę, gdy każdy skupia się na własnym dobrobycie. A ten osiągnąć można tylko w jeden sposób - siłą. W ruch idą więc noże, pistolety, a nawet... wiertła dentystyczne. Film Kitano eksploduje przemocą - odruchową, dosadną, doskonale sfilmowaną. Nie ma tu miejsca na jakąkolwiek nostalgię, nie ma miejsca na ludzkie odruchy. Z całego kalejdoskopu zachłannych bandziorów przetrwa tylko jeden - ten, który będzie miał najwięcej sprytu i najmniej litości w eliminowaniu konkurencji.

Czy więc na pewno jest to stary dobry Kitano? "Wściekłość" przypomina raczej jeden z filmów starszego nieco mistrza tego gatunku, Kinjiego Fukasaku. Pobrzmiewają tu echa przede wszystkim "Ulicznego gangstera", także będącego wizją bezpardonowej walki o władzę - niehonorowej, brutalnej, o wymiarze wręcz egzystencjalnym. Kitano w sposób dość podobny udaje się uchwycić kulturę gangsterskiego podziemia, które bez demonstrowania swojej pogardy wobec prawa i, przede wszystkim, konkurencji, zdaje się nie istnieć. Dlatego wszelkie pakty i porozumienia między klanami, o których dowiadujemy się na początku filmu, szybko tracą na znaczeniu. A zaczyna się tak niepozornie - od próby naciągnięcia jednego z biznesmenów odwiedzających klub ze striptizem. Pech chce, że okazuje się on członkiem konkurencyjnego klanu.

Tym, co jednak zdecydowanie odróżnia film Kitano od dramatów sensacyjnych Fukasaku, jest przewrotny dystans. "Wściekłości" w żaden sposób nie da się rozpatrywać jako filmu z elementami humorystycznymi, ale jego autor niejednokrotnie sugeruje, że sama konwencja przynosi mu sporo przewrotnej frajdy. Przykładowo, gdy w jednej z pierwszych scen japońscy gangsterzy warczą na siebie, odcinając sobie palce i wyzywając od najgorszych, postać grana przez Kitano tylko uśmiecha się pod nosem. Ale gdy chwilę później tępym nożem kaleczy twarz przeciwnika, nikomu już do śmiechu nie jest.

Paradoksalnie, absurd towarzyszący poszczególnym, zazwyczaj dość brutalnym konfrontacjom, nie idzie w parze z nostalgią, której Kitano dawał upust w "Sonatine" czy "Hana-bi". Łączył tam dramat z humorem, przemoc z ironią, całość kwitując odniesieniami do "lepszych czasów". „Wściekłość” sugeruje, że coś się zmieniło - że powrót do nich jest już niemożliwy. Dawne zasady nie wrócą, honor dziś już nic nie znaczy, a sumienie nikogo nie gryzie. Co więcej, w całym filmie nie ma jednej pozytywnej postaci. Gdy w "Brother" główny bohater został skazany przez bossów na wygnanie, z pokorą wsiadł do samolotu i ruszył za Ocean. Tutaj w podobnej sytuacji reaguje złością, bez pardonu zabijając tego, który wydał na niego wyrok. Świat się kończy?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)