Przegrasz, pozostaje tylko kwestia, kiedy

"Dobrego przeciwnika znajdziesz tam, gdzie najmniej się go spodziewasz."

Kolejny film, którego tematem jest gra. Gra o forsę. Gra jako sposób egzystencji. Gra jako sposób samorealizacji. Gra jako środek zemsty. Niestety, zarówno tak traktowana gra jak i zemsta niszczą człowieka, który nimi żyje. Przynoszą ulgę tylko na chwilę. Bardzo krótką chwilę.

Jake Green (Jason Statham)
chce się zemścić na lokalnym mafiosie Dorothy Macha (Ray Liotta)
. I chce to osiągnąć rozgrywając z nim dziwaczną psychologiczną grę. Ale sam zostaje uwikłany w inną, prowadzoną przez tajemniczą parę: Aviego (Andre Benjamin) i Zacha (Vincent Pastore). Tak to w każdym razie wygląda w dużym uproszczeniu.

"Liczy się tylko wygrana!"

Ten film to żywy przykład tego, że lepiej nie przesadzać. I nie chodzi tu o słabe roślinki na rozsadniku w ogródku, ale o próby nasycenia dzieła głębokimi myślami. Umiarkowanie jest cnotą. I to nie tylko w jedzeniu i piciu. Zapomniał o tym reżyser Guy Ritchie. Zapragnął, jak sam mówi w dodatkach, stworzyć intelektualne kino akcji. Efekt: niezbyt to wszystko głębokie intelektualnie, a i sama akcja… co i raz szwankuje. A przecież wystarczyło powstrzymać intelektualne ciągotki i byłoby całkiem nieźle.

Wystarczyło stworzyć tylko, a może aż, inteligentną rozrywkę. Problemem jest to jak ktoś rozumie pewne pojęcia. Zbyt często za artystyczne uważa się coś co jest zwyczajnie... mętne. Skoro nikt łącznie z autorem nie rozumie o czym mówi, to znaczy, że osiągnięto wielką głębię. Tylko, że wielka głębia jest niebezpiecznie bliska dnu.

"Pierwsza zasada: rozwijasz się grając ze sprytniejszym przeciwnikiem."

Ritchie próbuje osiągnąć swój artystyczny cel w prosty sposób. Film nasycony został powtarzanymi wielokrotnie "złotymi myślami" i cytatami. Jednak ciągłe powtórzenia stwarzają wrażenie, że odbiorcę traktuje się, oględnie mówiąc, jako niezbyt rozgarniętego. Takiego, który zapamięta myśl dopiero za n-tym razem. Myśli te same w sobie nie są głupie. Głupie jest ich nieustanne powtarzanie.

"Druga zasada: Im bardziej wyrafinowana gra, tym mądrzejszy przeciwnik."

Męczące są sceny ilustrujące wewnętrzne rozterki bohatera. Głosy. Ból na jego twarzy. A scena trwa i trwa, i nie chce się zakończyć. No cóż, cierpimy razem z nim. Główny bohater cierpi zresztą prawie przez cały film. Dopiero pod koniec na jego twarzy pojawia się dla odmiany uśmiech (lekko głupkowaty, a może po prostu łagodny?). I nie chce zniknąć. Uśmiech, który wyraża chyba pewien stan umysłu… i ducha. I radość, że film się już kończy.

"Forsa nadal rządzi!"

Wymiar intelektualny mają też nadawać filmowi sceny gry w szachy. W Wojsku Polskim spotkałem tablicę ze zdjęciem żołnierzy grających w szachy z podpisem: humanizm w wojsku. Czasy się zmieniają, a wciąż tak wiele oczekuje się od tej niełatwej gry.

Największym atutem filmu są postacie. Barwne i nieźle zagrane. I to zarówno pierwszo- jak i drugoplanowe. Szczególnie mi przypadł do gustu płatny zabójca Sorter. Piękna rola! Niezły jest pomysł z niewidocznym, a stale obecnym nadgangsterem Samem Goldem. Sam wszystko widzi, wszystko słyszy i o wszystkim wie. I nie daje drugiej szansy. A jego fizyczną emanacją jest... kobieta.

W sumie film jest nierówny, dziwaczny i intelektualnie mętny. A może taki miał być?! Dla smakoszy. Należy jednak myśleć optymistycznie i z każdej sytuacji wyciągać jakieś wnioski. Po dość wyczerpującym, przynajmniej dla mnie, oglądaniu filmu Revolver można pocieszyć się rzuconym w nim pięknym bon mottem:

"Im trudniejsza walka, tym słodsze zwycięstwo."

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)