Pulp Fiction: Szalone kulisy powstania najważniejszego filmu lat 90.

Pulp Fiction: Szalone kulisy powstania najważniejszego filmu lat 90.
Źródło zdjęć: © mat. dystrybutora
Alicja Lipińska

14.10.2015 | aktual.: 22.03.2017 12:16

Film zrealizowany za nieco ponad osiem milionów dolarów na całym świecie zarobił aż 214 milionów, stając się najbardziej dochodowym i wpływowym tytułem w historii amerykańskiego kina niezależnego.

Film zrealizowany za nieco ponad osiem milionów dolarów na całym świecie zarobił aż 214 milionów, stając się najbardziej dochodowym i wpływowym tytułem w historii amerykańskiego kina niezależnego.

W tym roku mija 21 lat od premiery „Pulp Fiction” Quentina Tarantino. Jeśli myślicie, że droga do powstania słynnego filmu, dziś uważanego za klasyk, była usłana różami, to jesteście w gigantycznym błędzie.

Kim była prawdziwa Honey Bunny? Dlaczego po premierze polscy krytycy wpadli w szał? Co Tarantino nosił w plecaku i do kogo celował w Cannes? Oto szalona historia powstania jednego z najważniejszych filmów lat 90.

1 / 8

Geniusz-grafoman

Obraz
© mat. dystrybutora

W 1992 roku stenotypistka Linda Chen nie wiedziała, że zgodziła się pomóc facetowi, który dwa lata później wstrząśnie kinem na całym świecie.

Prawdę powiedziawszy, dziś nie bardzo potrafi znaleźć logicznego wytłumaczenie tamtej decyzji. Na pewno nie czuła, że współtworzy arcydzieło. Może po prostu polubiła szalonego Tarantino, a może zwyczajnie podejrzewała, że kiedyś będzie wielki? Po latach wie jedno – bez wątpienia nie podejrzewała, że nastąpi to właśnie wtedy i to w związku z tekstem, w którym właśnie dokonywała setnej poprawki.

W scenariuszu „Pulp Fiction” aż roiło się od błędów stylistycznych. Gdy Linda wykreśliła wszystkie, aby wreszcie móc czytać, Quentin grzecznie poprosił, aby przywróciła tekstowi oryginalną pisownię.

2 / 8

Uciekinier z wypożyczalni wideo

Obraz
© mat. dystrybutora

Był to na pewno nie jedyny powód, dla którego Chen już dawno powinna wykopać przesadnie rozpuszczonego reżysera za drzwi.

Tarantino miał wówczas na koncie ciepło przyjęte „Wściekłe psy”, ale zachowywał się co najmniej jakby był autorem „Obywatela Kane’a” – robił co chciał, pyskował wszystkim, nie chadzał na ugody i nie sugerował się żadnymi propozycjami poprawek czy podpowiedziami.

Na dodatek był całkowicie oddany kinu i dysponował także ogromną pewnością siebie. Ogromną jak na człowieka, którego cały dobytek stanowiły wówczas ubrania mieszczące się w jednym plecaku, brak własnego kąta, dług w wypożyczalni wideo, którą właśnie porzucił, aby kręcić filmy i stosy niezapłaconych biletów parkingowych, które powodowały, że wszędzie trzeba było go wozić.

3 / 8

Podłe, wulgarne i nie do zniesienia

Obraz
© mat. dystrybutora

Chen czytając scenariusze Quentina miała wrażenie,* że to dzienniki szaleńca.* Zdecydowanie czuć było w nich duży potencjał, ale ich realizacja wymagała ryzyka. Poza tym w jego tekstach odstręczało wszystko. Od wytwórni filmowych Tarantino często dostawał odpowiedzi w stylu: te scenariusze są zbyt podłe, wulgarne i wypełnione przemocą nie do zniesienia.

Prawdę powiedziawszy, Quentin ze swoimi pomysłami sam nigdy nie przebił się do decydentów największych studiów. Jego teksty utykały tam na etapie pierwszego czytania przez pracowników najniższego szczebla. Wówczas Tarantino miał 23 lata, pierwszy szkic „Pulp Fiction” na kartkach i dużą determinację, aby zostać filmowcem.

Namówił do współpracy przyjaciela, Rogera Avary’ego, który miał napisać drugi z trzech zaplanowanych wątków. Ale ponieważ nie znaleźli kandydata, który zaopiekowałby się ostatnią częścią historii, Tarantino postanowił, że napisze ją sam. Ostatecznie, porzucił jednak scenariusz „Pulp Fiction” na rzecz innego pomysłu, „Wściekłych psów”.

4 / 8

Śmierć królika

Obraz
© mat. dystrybutora

Gdy Lawrence Bender, producent „Wściekłych psów”, dostał pierwszy szkic „Pulp Fiction” od razu zachwycił się pomysłem. Był świeżo pod wrażeniem sukcesu pierwszego filmu Tarantino i chciał dalej z nim pracować.

Z reżyserem spisał wstępny kontrakt na kawiarnianej serwetce i wziął się do roboty. Szeptał komu trzeba o nowym projekcie Quentina, uwodził nim kolejnych aktorów, ale droga do realizacji dziwnie się wydłużała. Świeżo upieczonej reżyserskiej gwieździe... nie chciało się bowiem od razu pisać kolejnego scenariusza.

Bender zainwestował więc w rozwój projektu blisko milion dolarów i liczył, że ten wydatek będzie wystarczającym naciskiem na Tarantino. Nic z tego. Wspomniana już Linda wzięła więc sprawy w swoje ręce i zaproponowała, aby Quentin zamieszkał u niej, gdzie mógłby w spokoju pisać. Akurat miała w planach wyjazd i bardzo jej zależało, aby ktoś zaopiekował się jej królikiem, Honey Bunny. Tarantino odmówił. Po kilku dniach samotności Honey Bunny zdechła, a reżyser w hołdzie króliczkowi nazwał jej imieniem bohaterkę granę w filmie przez Amandę Plummer.

5 / 8

Holenderska przygoda

Obraz
© mat. dystrybutora

Ponieważ czas wciąż gonił, a scenariusz nijak nie chciał się sam napisać, Tarantino zdecydował, że odetnie się od wszystkiego lecąc do Europy. Za cel wybrał Holandię. Kursując między hotelem a coffee shopami, po kilku miesiącach reżyser miał wreszcie gotowy scenariusz. Usiany zresztą odniesieniami do holenderskiej kultury (Butch nazywa Fabienne „Tulipanem”, Vincent w rozmowie z Mią mówi, że wybiera się do Amsterdamu, aby „się wyluzować”).

W Hollywood większość zachwyciła się scenariuszem, ale w tej większości nie zawsze byli ci, na których Tarantino zależało szczególnie. Umie Thurman reżyser czytał tekst przez telefon, aby ją przekonać do zagrania Mii. Rolę Fabienne zaproponował Irene Jacob, która wybrała pracę u Kieślowskiego na planie „Trzy kolory: Czerwony”. Bruce Willis chciał wystąpić w filmie, ale widział siebie jako Vincenta Vegę, a nie Butcha. Na dodatek z oporami przyjął konieczność zagrania za mniejszą niż zwykle stawkę. Po latach jednak stwierdził, że nigdy nic takiego nie powiedział.

- Spójrzmy prawdzie w oczy. W ten projekt nikt w Hollywood nie wszedł ze względu na pieniądze. To był za dobry scenariusz, aby w ogóle rozważać takie aspekty - tłumaczył w dokumencie o powstaniu filmu.

Ostatecznie na planie, poza Umą Thurman, Brucem Willisem i Johnem Travoltą, stawili się m.in. Samuela L. Jacksona, Harveya Keitela, Tima Rotha i Christophera Walkena. Z wynoszącego nieco ponad osiem milionów dolarów budżet, pięć poszło na gaże dla aktorów. Premierę filmu zaplanowano na Festiwalu Filmowym w Cannes.

6 / 8

Publiczna ''egzekucja''

Obraz
© AFP

Dzień przed wręczeniem nagród, dyrektor festiwalu w Cannes, Gilles Jacob, chciał upewnić się, czy zarówno reżyser jak i producent pojawią się na gali. Harvey Weinstein oświadczył, że będzie. Tarantino zapowiedział, że omija wydarzenie, jeśli „Pulp Fiction” nie zdobędzie żadnej statuetki.

I tak gala rozdania nagród toczyła się, wciąż honorując twórców i aktorów innych filmów. Do momentu wręczenia Złotej Palmy, którą jury pod przewodnictwem Clinta Eastwooda przyznało właśnie „Pulp Fiction”. Publiczność oszalała.

Gdy szczęśliwy Quentin wybiegł na scenę, jakaś kobieta z widowni wykrzyknęła na cały głos, że jego film to gówno. Tarantino wymierzył w nią palec i udał, że do niej strzela. W przemowie wyznał, że nagrody się nie spodziewał. Faworyzująca „Trzy kolory: Czerwony” większość sali zapewne też nie.

7 / 8

A Polacy jak zwykle swoje

Obraz
© AFP

Gazety rozpisywały się, że gdyby nie Eastwood na czele jury, pewnie wygrałby ktoś inny.

W Polsce pomstowano na film Tarantino, nazywając go błahą rozrywką, która powinna ustąpić miejsca wielkiemu arcydziełu, jakim była produkcja Kieślowskiego.

Lata później pisarz Kazuo Ishiguro, jeden z członków canneńskiego jury w tamtym roku, powiedział, że pomysł nagrodzenia „Trzech kolorów: Czerwonego” w ogóle nie padł.

- Prawdę powiedziawszy, nie za bardzo nam się ten film podobał – tłumaczył.

8 / 8

Tylko jeden Oscar

Obraz
© AFP

„Pulp Fiction” na całym świecie zarobiło aż 214 milionów dolarów, stając się najbardziej dochodowym niezależnym tytułem w historii. Nazwano go również najbardziej wpływowym filmem lat 90.

Jak to jednak często bywa, powszechny zachwyt nie udzielił się rozmaitym gremiom przyznającym nagrody. O ile w Europie honoru broniła wspomniana Złota Palma, o tyle w Ameryce oscarowe szanse tytułu oceniano z mieszanymi uczuciami. Siedem nominacji dawało filmowi status poważnego kandydata w wyścigu, ale podczas oscarowego wieczoru nagrody w kolejnych kategoriach zgarniał stale ktoś inny. Gdy w końcu Tarantino, wraz z Rogerem Avarym, otrzymali nagrodę dla najlepszego scenariusza, reżyser przyznał na scenie, iż czuje, że to może być jego pierwsza i ostatnia statuetka tego wieczoru.

Miał rację. Najważniejszą nagrodę i pięć innych wyróżnień zdobył „Forrest Gump”. Tamta noc ostatecznie należała do filmu Roberta Zemeckisa, ale czas pokazał, że przyszłość do „Pulp Fiction”.

Urszula Lipińska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (16)