Radek Knapp
Scenarzysta: |
Urodziłem się w 1964 roku w Warszawie, gdzie mieszkałem do 12 roku życia. Wtedy matka zabrała mnie od dziadków, u których się wychowywałem, do Wiednia, gdzie mieszkała już od kilku lat.
W 1976 roku wylądowałem w Wiedniu, który znienawidziłem od samego początku. Choć miałem być tylko na wakacje - okazało się, że musiałem zostać i iść do szkoły. Wszystko było więc straszne i obce: szkoła, kraj, miasto, język itd.
W 1986 lub w 1987 roku (chyba) wreszcie jakoś zrobiłem maturę i poszedłem na studia filozoficzne, ponieważ były najłatwiejsze. Aha, w tym czasie poznałem państwa Lemów wówczas mieszkających również w Wiedniu. Ale nie poznałem ich, bo ciągnęło mnie do wielkich pisarzy, ale dlatego, że wyprowadziłem się z domu i miałem tak mało pieniędzy, że dokarmiałem się w domu mojego kumpla, którego rodzice byli Lemami. Więc Lemowie mnie wykarmili i nawet podarowali mi swoje biurko, no ale to inna historia...
Pewnego dnia - jak Lem nakrzyczał na mnie, że pisanie to jest sztuka, na którą się umiera z głodu (a staliśmy w ogrodzie jego willi) - przyniosłem mu opowiadanko, które mu się mimo to spodobało. Tak więc w 1987 roku miałem debiut w tomiku SF, choć tyle mam z UFO do czynienia, co nic.
Służąc w armii austriackiej jako Szwejk i sanitariusz napisałem w 1993 roku zbiór opowiadań Franio. (Ja z kolei uważam ze to moja najlepsza książka.) W 1994 roku Franio ukazał się w małym austriackim wydawnictwie z czego sprzedało się 100 egzemplarzy. Matka kupiła potajemnie 50, a ja potajemnie drugie 50.
No, ale nic. Jak już sprzedało się te 100 egzemplarzy i naszedł mnie ten spokój autora, który właśnie dowiedział się, że jest do kitu, spłynęło na nas szczęście. Nas - mnie i książkę. Spadła z nieba nagroda „aspekte“ stacji telewizyjnej ZDF. A jest to nagroda za najlepszą książkę niemieckojęzyczną roku, co napawało mnie dumą, bo z niemieckiego zawsze byłem kiepski. No i powiało też czymś nowym w moim życiu - honorarium.
Sam Reich-Ranicki pogłaskał mnie po głowie, mówiąc, że mam humor i polot. Ucieszyłem się. Potem, przez miesiąc, byłem ulubionym synkiem całej wydawniczej branży niemieckiej: największe wydawnictwa chciały mnie kupić, a ja każdemu cierpliwie tłumaczyłem, żeby mi wreszcie odesłali manuskrypt Frania, który jeszcze spoczywał u nich.
W 1999 roku ukazały się „Lekcje Pana Kuki” - to jest właśnie nasza książka w Wydawnictwie Piper. Wydawnictwo znane ostatnio jako najbogatsze (bo ma Harry Pottera), ale nieustannie tracące pieniądze (bo ma mnie). No, ale tym razem nie trzeba było kupować samemu. Książka się sprzedaje (jak do tej pory 50 tys. egz.) Kto wie, może jednak tkwi za tym moja matka?
W 2000 roku dostałem nagrodę fundacji Boscha, za co pokutuje do dziś. Muszę prawie za darmo robić odczyty, przed facetami z przemysłu, którzy bez przerwy usypiają, a że mają kłopoty z zatokami potrafią nieźle chrapać. I to w pierwszym rzędzie! Jedyna pociecha to to, że dostał ją razem ze mną taki fajny Węgier - Imre Kertesz. Więc od tej pory jesteśmy kumplami, choć on ostatnio się nie odzywa, bo dostał znowu jakąś nagrodę. Oto mój życiorys.
Z pozdrowieniami, Radek Knapp
Komentarze