Robert Rodriguez wydłuża przyjemność
Idealna adaptacja, co dla niektórych jest powodem do nieskończonej ekstazy, a dla innych przyczynkiem do całkowitej krytyki. Ja należę do tej pierwszej grupy i muszę przyznać, że do tej pory nie mogę wyjść z podziwu nad tym, czego dokonał Robert Rodriguez.
Ciężko zaskoczyć dzisiejszego widza czymś nowym, bo taki jegomość zmanierowany jest przecież i sprawia wrażenie delikwenta, który dzięki MTV wszystkie rozumy pozjadał. Niech i faszeruje się tymi rozumami w nieskończoność, a i tak po obejrzeniu "Sin City" tylko czknie z zaskoczenia. To bowiem komiks na taśmie filmowej, celuloidowa powieść graficzna, rysunkowy film fabularny. "Sin City" jest nieporównywalnym z niczym innym wizualnym widowiskiem. Poszczególne sceny to kopie komiksowych kadrów z zachowaną kompozycją, kolorystyką i kątem ustawienia kamery. Perfekcyjny obraz, z nadzwyczajną obsadą aktorską i zawodowo poprowadzoną wielowątkową fabułą.
Filmowe "Sin City" łączy trzy części "Sin City" komiksowego - "Trudne pożegnanie", "Krwawa jatka" i "Ten żółty drań" - oraz epizod "Klient ma zawsze rację" ze zbiorku "Lalunia w czerwieni i inne opowieści". Rodriguez przy pomocy twórcy pierwowzoru Franka Millera wszystko zespolił, pokleił i stworzył film znakomity. A znakomite filmy potrzebują znakomitego wydania DVD i właśnie takie pojawia się teraz na polskim rynku.
Po zwykłej wersji sprzed kilku miesięcy przyszedł czas na wersję reżyserską, dłuższą od pierwotnej o prawie pół godziny. Czeka nas zatem więcej bieli, więcej czerni i oczywiście więcej czerwieni. Do tej pory przyjemność trwała 124 minuty, a teraz wydłuży się do 147 minut.
Ekstaza nigdy się nie skończy.