Rybki bez zębów

Zrealizowana przed dwoma laty „Pirania”, czego by o niej nie pisać, była filmem świeżym – zwłaszcza na tle szybko zużywającej się konwencji pastiszowych horrorów, którą parę lat wcześniej przywrócił do łask Robert Rodriguez w swojej części dyptyku „Grindhouse” – „Planet Terror”. Kręcąc film o morderczych rybkach, Alexandre Aja poszedł o krok dalej – zaśmiał się z hollywoodzkiej formuły bezpiecznego kina grozy, topiąc ją w morzu krwi, seksu i absurdu. Jego film to królestwo złego smaku: odgryzione penisy, biuściaste gwiazdy porno czy wymiociny lecące w stronę kamery.

11.06.2012 10:25

Po niespodziewanym sukcesie finansowym, potrzeba realizacji sequela była najwyraźniej paląca, bo z mającym swoje ambicje Ają szybko się pożegnano, a do napisania nowej fabuły zatrudniono specjalistów od powstających na szybko kontynuacji – m.in. „Piły”, „Mutanta”, „Armii Boga” czy „Dzieci kukurydzy”. Ich scenariusz oferuje bodajże największy banał tego rodzaju kina – ot, zachłanny inwestor otwiera park wodny, nie bacząc na to, że jednocześnie wpuszcza do zbiornika mordercze ryby.

Bohaterów tej opowieści również wycięto z szablonu: mądra dziewczyna i jej niemądre koleżanki, durzący się w niej chłopak, który nie potrafi pływać, skorumpowany szeryf, i tak dalej. Pogarda dla historii z oryginału jest tak duża, że o zmarłych nikt nie wspomina, a wybrańcy powracają tylko po to, by zadowolić fanów – epizody Vinga Rhamesa, Paula Scheera i Christophera Lloyda są krótkie, nieciekawe i w gruncie rzeczy zbędne.

W kontynuacji, jak sam tytuł wskazuje, wszystkiego jest więcej – piranii, biustów i krwistej posoki. Jednocześnie jednak film stracił swój największy atut – zdolnego reżysera, który tak znakomicie połączył humor z makabrą, tworząc jeden z najbardziej bezczelnych pastiszów ostatniego dziesięciolecia. Tutaj stery przejął John Gulager, autor średnio śmiesznej i średnio strasznej serii „Krwawa uczta”. Jego sposobem na sequel „Piranii” jest szeroko pojęta przesada – dlatego dziewczyny już od pierwszych scen wchodzą do wody bez staników, piranie wypływają nawet z… waginy jednej z bohaterek, a gdy wszystko w końcu staje na głowie, sprawca całego zamieszania, niczym jeden z braci Daltonów w animowanym „Luckym Luke’u”, ucieka z kasetką pełną dolarów.

Pojedyncze pomysły bywają oczywiście zabawne, ale na każdy dobry przypadają aż trzy złe. Odgryziony penis? Był w części pierwszej. Strzelba zamiast protezy nogi? Znamy w lepszym wydaniu. Zadyszka wysportowanego ratownika? So 2007. Gulager nie ma poczucia b-klasowej estetyki, ani tym bardziej humoru swojego poprzednika, dlatego tandetny setting z części pierwszej zatraca swą pierwotną funkcję, stając się chaotycznym poligonem dla banalnych, grubo ciosanych dowcipasów.

Brak Aji jest dotkliwy – czy on wpadłby na pomysł tak wyświechtany, jak występ Davida Hasselhoffa w jednym z epizodów? Tego rodzaju autoironia dawno już straciła na atrakcyjności, stając się kolejnym banałem wysokobudżetowego, symulującego nieposłuszeństwo kina klasy b. Ale Gulager tego nie dostrzega – zatrudnia ratownika ze „Słonecznego patrolu”, a następnie zajeżdża na śmierć, nie dając mu spokoju nawet po napisach końcowych. Nic innego mu nie pozostało.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)