Seryjny morderca z żurnala© Getty Images | Samir Hussein / Contributor

Seryjny morderca z żurnala

Artur Zaborski

Żeby zabić, wystarczył mu pręt z ramy łóżka, pasek albo wziernik ginekologiczny. Do historii przeszedł jako jeden z najbardziej krwawych seryjnych morderców. W filmie "Podły, okrutny, zły" ma jednak twarz pięknisia Zaca Efrona. Na ekranie wygląda tak, że każdy chce być nim. Albo z nim. Tedem Bundym.

- Taki był w rzeczywistości. Ludzie wyśmiewali policję, byli przekonani, że zatrzymano niewłaściwego człowieka. Pojawiło się wiele teorii spiskowych, według których wskazano na Bundy’ego, bo trzeba było na kogoś wskazać, żeby uspokoić Amerykę - mówi mi reżyser Joe Berlinger, kiedy spotykamy się w Park City na festiwalu Sundance.

Artur Zaborski: Jak myślisz, ilu seryjnych morderców grasuje teraz gdzieś dookoła nas?

Joe Berlinger: Nie musimy na ten temat gdybać, bo dysponuję statystykami. Według ustaleń FBI obecnie w USA czynnych jest od 25 do 50 seryjnych morderców. Przerażające, że Stany Zjednoczone zasiedla zaledwie pięć procent światowej populacji i aż 67 procent udokumentowanych wielokrotnych zabójców. Świadomość tych danych skłoniła mnie do opowiedzenia historii jednego z nich - Teda Bundy’ego.

W "Podłym, okrutnym, złym" zagrał go Zac Efron, ostatni aktor, o którym można powiedzieć, że przypomina mordercę.

Ten wybór był podyktowany tym, że Bundy zaprzecza ugruntowanej w społeczeństwie definicji mordercy. Dla ludzi to ktoś, kto wygląda dziwnie, zachowuje się jak wyrzutek, odstaje od normy, jest wycofany, nie socjalizuje się, bo nie ma narzędzi do zawierania normalnych relacji z innymi, a nade wszystko jest brzydki, nieatrakcyjny.

Kiedy telewizja pokazała Amerykanom Teda Bundy’ego, który był śliczny jak z okładki żurnala, mało kto dopuszczał myśl, że może mieć na koncie śmierć tylu niewinnych kobiet. Ludzie wyśmiewali policję, byli przekonani, że zatrzymano niewłaściwego człowieka.

Pojawiło się wiele teorii spiskowych, według których wskazano na Bundy’ego, bo trzeba było na kogoś wskazać, żeby uspokoić Amerykę.

Bundy świetnie wykorzystywał tę społeczną niepewność.

Był na tyle sprytny, by wiedzieć, jak igrać z odbiorcami. Zdawał sobie sprawę i z siły mediów, i ze swoich atutów fizycznych. Kiedy zaczął mordować, jeszcze bardziej o siebie dbał: wyrzeźbił klatkę piersiową, zawsze pamiętał, żeby się ogolić, miał modną fryzurę, którą codziennie rano zaczesywał, miał odruch sprawdzania, czy nic nie wpadło mu za paznokieć.

Szczerzył się w hollywoodzkim uśmiechu przy byle okazji, wklepywał w skórę kremy partnerki, by była rześka i zdrowa. Ten aspekt jest w jego historii pomijany, a to dzięki tym zabiegom wyglądał na zaprzeczenie seryjnego mordercy.

Jak Amerykanie zareagowali na zatrzymanie ślicznego Teda?

Podzielili się na dwie grupy - tych, którzy nie dopuszczali myśli, że Bundy może stać za morderstwami, i tych, którzy niepokoili się, że seryjny morderca jest nieidentyfikowalny w społeczeństwie i tak naprawdę każdy może nim być. Pamiętasz film "Inwazja porywaczy ciał" Dona Siegela z 1956 roku?

Na Ziemi lądują przybysze z innej planety, którzy wyglądają tak samo jak ludzie. Rodzina nie potrafi rozpoznać kosmity w ciele wujka Sama, który wygląda tak samo, ale zachowuje się inaczej.

Tamten horror wywołał ogromny społeczny niepokój. Uderzył w strach przed Obcym, który podszywa się pod swojego. Dokładnie ten sam mechanizm zaszedł, kiedy temat Teda Bundy’ego zdominował media.

Ten mechanizm jest bardzo stary.

Oczywiście, w średniowieczu, kiedy ludzie bali się wilkołaków, sposobem na zidentyfikowanie człowieka, który nocą zamienia się w wilka, miały być włosy pod jego skórą. Żeby sprawdzić, czy oskarżony jest winny, czy niewinny, obdzierano go ze skóry w poszukiwaniu włosów. Istniała jakaś metoda weryfikacji, nieważne jak bardzo absurdalna.

Kiedy Ted objawił się Amerykanom, takiej metody nie było, dlatego ludzie tracili pewność, że morderca to ktoś, kogo nie da się lubić. Wcześniej naprawdę wierzono, że nie przyjaźnimy się z psychopatami, że oni nie mają twarzy chłopaka ani dziewczyny z sąsiedztwa. Ludzie obudzili się ze snu, w którym żyli.

Przypadek Bundy'ego, który potrafił po zbrodni prowadzić normalne życie, jest odosobniony?

Na potrzeby filmu dokładnie przestudiowałem działania ludzi, którzy dopuszczają się najcięższych zbrodni. Okazało się, że księża, którzy w nocy są pedofilami, następnego dnia rano odprawiają mszę, a potem jedzą obiad ze swoją gosposią, a gwałciciele i mordercy po tym, czego się dopuszczają, wracają na kolację do stęsknionych rodzin.

Bundy po tym, jak zabił, wracał do domu do kochającej go partnerki Elizabeth Kloepfer [w filmie gra ją Lily Collins, córka Phila Collinsa - przyp. AZ], której dziecko przybrał za swoje. Okazywał im miłość, otaczał płaszczem opieki i uczył szacunku do prawa, które studiował. Kiedy sąsiedzi widzieli ich razem, zazdrościli im idealnego życia. Otoczenie ufało mu, co mocno przełożyło się na to, jak po sprawie Bundy’ego podchodzono do zaufania.

Naprawdę jedna sprawa mogła zmienić podejście całego społeczeństwa?

Musimy pamiętać, że pierwszy raz w historii na proces Bundy’ego weszły kamery, które transmitowały go na cały kraj. Kiedy widzowie patrzyli na niego w telewizji, widzieli człowieka wzbudzającego zaufanie.

Większość była przekonana, że jest niewinny, bo jego sprawa działa się w czasach, kiedy honor był jeszcze istotną wartością. Kiedy coraz więcej widzów przekonało się, że Bundy tego honoru w śmiały sposób nadużywa, społeczny niepokój rósł. Jego sprawa była jak uderzenie obuchem dla wielu ludzi w całych Stanach.

Wszyscy o nim rozmawiali i zastanawiali się, czy wśród ludzi z ich otoczenia może grasować podobny potwór.

Media sprawa Bundy’ego też zmieniła.

Proces Bundy’ego w 1976 roku zapoczątkował modę na interesowanie się mordercami, którzy stawali się celebrytami. Od tej pory stawianie kamer na środku sądu stało się normą.

Wcześniej dziennikarze materiały kręcili na taśmie 16 mm, w ogóle nie robiło się wejść na żywo, kiedy prezentowano newsy. Proces Bundy’ego był pierwszym, który pokazywano live. Innymi słowy, to był pierwszy raz, kiedy telewizja dała Amerykanom proces zabójcy jako rozrywkę.

Dobrze, że tak się stało?

Zastanawiałem się nad tym intensywnie, kiedy kręciłem "Paradise Lost: The Child Murders at Robin Hood Hills" w 1993 roku. To dokument o tak zwanej trójce z Memphis - nastolatkach oskarżonych o morderstwo trzech ośmioletnich chłopców. Gdybym nie mógł postawić swojej kamery w sądzie, wtedy oni trafiliby do więzienia.

Dzięki dokumentowi, który zarejestrował liczne uchybienia prokuratury, udało się ich ocalić. W przeciwnym razie dwójka z nich jeszcze siedziałaby za kratkami, a trzeci - Damien Echols już by nie żył. To wystarczający dowód na to, że kamery w sądzie pełnią pożyteczną funkcję, o czym można się przekonać w Polsce na rewelacyjnym festiwalu Watch Docs - Prawa Człowieka w Filmie, na którym gościłem parę lat temu.

Jednak w przypadku procesu Teda Bundy’ego źle się stało. To był medialny cyrk, który przyczynił się do obniżenia jakości newsów. Przyspieszył proces ich tabloidyzacji i sensacyjności, na co chciałem w filmie wskazać.

Jest w nim więcej komentarzy do współczesności?

Wikipedia określa mnie mianem pioniera gatunku "true crime", czyli fabuł odtwarzających wydarzenia związane ze zbrodnią. Podaje, że upominam się w nich o to, co jest dla mnie ważne jako człowieka, nie jako twórcy, czyli reforma sądownictwa, prawo skazanych, kondycja więziennictwa.

Nawet jeśli opowiadam historie poświęcone takim typom jak Ted Bundy, zawsze staram się w nich skupiać właśnie na tych ważnych dla mnie elementach.

Co spowodowało, że Bundy’emu tak długo udawało się ukryć przed policją?

Żeby to zrozumieć, musimy dokładniej przyjrzeć się rzeczywistości, w której żył. Bundy był produktem tamtego czasu, burzliwych lat 70., kiedy wydziały policji nie dzieliły się ze sobą informacjami, ślady DNA nie były dopuszczane, tak samo, jak dowody sądowe.

Zbrodnie, które Bundy popełnił w Kolorado, w ogóle nie przedostały się do mediów ogólnokrajowych, a faksu jeszcze nie wynaleziono, więc nie można było rozesłać jego rysopisów. Dlatego mógł skryć się na Florydzie, gdzie był zupełnie nieznany. Nawet kiedy zrobiło się o nim głośno, był problem ze zlokalizowaniem go, bo nie było centralnej bazy danych ani profili FBI.

One powstały właśnie dlatego, że FBI poniosło taką porażkę przy polowaniu na niego. Bundy był pierwszym mordercą przesłuchanym w celu stworzenia profilu do właśnie powołanego programu. Przysłużyła mu się także emancypacja kobiet.

W jaki sposób?

Progres, jaki społeczeństwo wykonało w latach 60., doprowadził do tego, że kobiety zaczęły same wychodzić z domu, także późnym wieczorem. Wcześniej coś takiego było niespotykane.

Dziewczyny z dobrego domu zawsze spędzały czas w towarzystwie męża lub ojca. To się zmieniło do tego stopnia, że kobiety zaczęły same nawet jeździć na stopa. Zwróć uwagę, że dzisiaj taki sposób podróżowania jak wtedy mało komu przyszedłby do głowy.

Nikt normalny nie zatrzymałby samochodu z obcym mężczyzną za kółkiem po zmroku. Wtedy zaufanie społeczne było znacznie większe, ludzie sobie nawzajem ufali. Rewolucja seksualna również odegrała tu znaczenie, bo kobiety stały się na tyle niezależne, że zapraszały obcych mężczyzn do domu. Bundy na tym korzystał.

Dlaczego w twoim filmie praktycznie nie ma jego demonicznego oblicza?

Nie zamierzałem nawet przez chwilę go demonizować ani zezwierzęcać, ale też wystrzegałem się, żeby ludzie mu współczuli albo żeby mieli wobec niego empatię. Ważne było, żeby widz zrozumiał, dlaczego otoczenie było tak zagubione przy Bundym. Skąd brało się takie zaufanie w stosunku do niego.

On, seryjny morderca, musiał uwodzić widzów w czasie projekcji.

Jak się zapatrujesz na twierdzenie, że Bundy był chory psychicznie, cierpiał na brak empatii?

Dr Dorothy O. Lewis badała Bundy’ego pod koniec życia. Odkryła, że brakowało mu w mózgu receptorów odpowiedzialnych za empatię.

Mam co do tej teorii sporo wątpliwości, bo jak ktoś pozbawiony zdolności współodczuwania może wejść w zażyły związek z kobietą i wychowywać z nią dziecko. A tak przecież relacja Teda z Elizabeth wyglądała. Nie znam odpowiedzi na pytanie, co faktycznie do nich czuł, ale jestem przekonany, że on naprawdę dbał o nią i że zależało mu na niej, o czym świadczy - jakkolwiek brutalnie to zabrzmi - że jej nie zabił.

Jako społeczeństwo chcemy wierzyć, że seryjni mordercy popełniają zbrodnie z powodu aberracji w ich mózgu. Ja jednak skłaniam się ku temu, że psychopatyczne skłonności wykazuje większość z nas. Każdy z nas zna szefów, którzy są wredni dla swoich podwładnych, a jednak cały czas na zewnątrz udają, ze są kimś porządnym, dobrym.

Oczywiście, skala jest nieporównywalna z tym, co zrobił Bundy, ale to jest jednak zachowanie socjopatyczne, lekkie, ale wyraźne. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że CEO wielkiej korporacji, który otacza się wspaniałymi przyjaciółmi i kochającą rodziną, kiedy kładzie się spać obok ukochanej żony, to robi to ze świadomością, że jego korporacja zabija setki ludzi? Psychopaci bez wątpienia są zdolni do pozytywnych uczyć względem innych.

Co w takim razie powodowało Bundym?

Spędziłem na słuchaniu taśm z nagraniami zeznań Bundy’ego, wsiąkłem w jego codzienność tak bardzo, że wiem, że ktokolwiek, kto twierdzi, że wie, co nim powodowało, jest egotykiem. Bundy to enigma, której nie jesteśmy w stanie złamać, niezależnie od tego, jaki jest poziom rozwoju medycyny, psychologii i kryminologii. Film, który zrobiłem, miał mi pomóc znaleźć pewne odpowiedzi, ale zamiast nich przyniósł jeszcze więcej pytań.

Źródło artykułu:WP magazyn
ted bundyseryjny mordercamorderca kobiet
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (57)