Przez ponad trzydzieści lat prowadził „W starym kinie”, najdłużej emitowany w Telewizji Polskiej i cieszący się ogromnym zainteresowaniem program, w którym z pasją opowiadał o klasykach filmowych.
Przez ponad trzydzieści lat prowadził „W starym kinie”, najdłużej emitowany w Telewizji Polskiej i cieszący się ogromnym zainteresowaniem program, w którym z pasją opowiadał o klasykach filmowych.
Zwolniono go bez uprzedzenia – i bez jakiegokolwiek „dziękuję”. Pracę, jak tłumaczył, stracił, gdyż uznano, że jego program jest zbyt „zramolały”. Kazano mu unowocześnić formułę i... zakazano puszczania filmów czarno-białych. A na to Stanisław Janicki – legenda telewizji – zgodzić się nie mógł.
Odszedł jednak bez żalu, nie żywiąc do byłych pracodawców żadnych negatywnych emocji – i oddał się swojej innej pasji, reżyserowaniu.
Nie pamięta matki
Urodził się w 1933 roku, w szczęśliwej, dobrze sytuowanej rodzinie.
* - Ojciec był dyrektorem handlowym w polskiej filii Standard Oil, amerykańskiego giganta naftowego. Do biednych nie należeliśmy*– wspominał w "Gazecie Wyborczej". Rodzinna sielanka nie trwała jednak długo. Mama chłopca ciężko chorowała i przez większą część czasu przebywała w sanatoriach, do których odwiedzający, w tym jej syn, praktycznie nie mieli wstępu.
Gdy Stanisław miał sześć lat, mama zmarła na gruźlicę. Janicki ze smutkiem wyznawał, że prawie w ogóle jej nie pamięta.
Niesforny uczeń
Choć uczniem był dobrym, ze szkoły wyleciał aż trzy razy – za niesubordynację i chuligańskie wybryki.
Wtedy, ku ogromnemu zadowoleniu ojca, zdecydował się kontynuować edukację w liceum handlowym, choć tak naprawdę nie planował wiązać swojej przyszłości z tym zawodem.
- Dlaczego poszedłem do liceum handlowego? Bo nauka odbywała się po południu i nie muszę mówić, jakie to miało zalety. Wychodziło się o godzinie dwudziestej, koleżankę można było odprowadzić, a w domu powiedzieć, że lekcje się przeciągnęły – śmiał się w "Życiu na gorąco".
Tym razem szkołę ukończył bez problemów.
Wyjście awaryjne
Po maturze długo się zastanawiał, co chciałby robić w życiu. Marzyła mu się reżyseria filmowa, ale na skutek, jak to określa, zbiegów okoliczności na uczelnię się nie dostał.
Mimo to nie załamał się, miał bowiem w zanadrzu plan awaryjny.
- Poszedłem na dziennikarstwo do Warszawy, wiedziałem, że chcę być dziennikarzem filmowym, a żeby coś w zawodzie zdziałać, muszę być w centrum wydarzeń. I zostałem na 44 lata – mówił w "Gazecie Wyborczej".
Praca z przypadku
Pracować w telewizji nie zamierzał – do studia trafił tak naprawdę przez przypadek.
Janicki przyznawał, że zgodził się, ponieważ kocha wyzwania. Poszło mu tak dobrze, że tydzień później zaproponowano, by prowadził własny program, w którym zapoznawałby publiczność ze starymi filmami, zarówno polskimi jak i zagranicznymi.
Żadnego „dziękuję”
„W starym kinie” cieszyło się ogromnym zainteresowaniem widzów, a Janicki stał się legendą telewizji.
Jednak okazało się, że nie wszystkim odpowiada formuła programu.
- Po 32 latach telewizja uznała, że ten zramolały program trzeba unowocześnić – opowiadał w "Super Expressie". - Po pierwsze, tematy programu będę na wizji wybierał jak kulki w totolotku, po drugie, przed programem będę "boksował" z przedstawicielem młodego pokolenia, po trzecie w "Starym kinie" nie będzie filmów czarno-białych. Kiedy powiedziałem, co o tym myślę - między innymi to, że zakaz pokazywania filmów czarno-białych uważam za objaw choroby umysłowej - kontakt mój z TVP ustał. Tak na marginesie, telewizja nie była uprzejma nawet podziękować mi za 32-letnią współpracę.
''Nie mam żalu''
Całe szczęście na brak zajęć Janicki nie narzeka. Wręcz przeciwnie – jego grafik jest wyładowany po brzegi.
Wciąż realizuje filmy dokumentalne– nakręcił ich już ponad czterdzieści – pracuje w radiu, prowadzi koncerty i zjawia się na spotkaniach z miłośnikami kina. Wykłada też na łódzkiej filmówce.
Twierdzi też, że nie ma do nikogo żalu za to zwolnienie.
- Nie mam żalu, bo znam reguły gry tej i innych instytucji. Na szczęście, kiedy znika jedna praca, to natychmiast pojawia się następna – mówił w "Życiu na gorąco". - W myśl zasady Lejzorka Rojtszwańca ze sławnej kiedyś powieści Ilji Erenburga: "Jak zwalniają, to będą przyjmować". (sm/gb)