Szaleństwo pewnego prawnika
[
22.11.2007 16:10
]( http://www.przekroj.pl ) Co jest największym złem współczesnej cywilizacji? Proszę się nie kłopotać z odpowiedzią, gdyż jak zwykle podsuwa nam ją kino amerykańskie. Otóż największym złem współczesnej cywilizacji są korporacje. Po raz kolejny zostało to udowodnione w filmie „Michael Clayton”. Pod dziełem podpisali się między innymi George Clooney (producent i odtwórca tytułowej roli), Steven Soderbergh (producent) i Tony Gilroy (scenariusz i reżyseria). Wszyscy ci panowie w przerwie między zarabianiem wielkich pieniędzy w hollywoodzkich korporacjach (Gilroy jest odpowiedzialny za adaptację cyklu przygód Jasona Bourne’a) postanowili zrobić coś zaangażowanego.
Ostatnie zdanie zabrzmiało może zgryźliwie, lecz przepełnione jest empatią. Bo przecież niemal wszyscy służymy różnym kapitalistycznym diabłom, choć niektórych z nas od czasu do czasu łapie kac moralny. I co wtedy? Clayton – prawnik znany z tego, że załatwi każdy, najbardziej nawet śmierdzący problem bogatego klienta – etyczną zgagę zagłusza hazardem. W jednej z pierwszych scen widzimy go, jak rżnie w karty z osobami rasy żółtej w jakimś obskurnym pomieszczeniu zupełnie niepodobnym do szklanych domów z markowym logo. I bohater dowlókłby tak może swoje- nieczyste sumienie do wysokobu-dże-- towej- emeryturki, gdyby nie nagły bunt jego przyjaciela i współpracownika. Arthur (świetny Tom Wilkinson) porzuca sprawę, nad którą pracował od lat, i zwraca się przeciwko swojemu klientowi – korporacji U/North. W firmie prawniczej uznają to za skutek przedawkowania psychotropów i wysyłają Claytona, by zaradził kłopotom.
Nie jest to dzieło odkrywcze w swych demaskatorskich zapędach. Dobrze natomiast pokazuje szarą strefę – kozi róg, w jaki zostali zapędzeni ci, którym zachciało się brać udział w wyścigu szczurów. Nawet korporacyjna suka w wybornej interpretacji Tildy Swinton poci się z nerwów w łazience, zanim wyjdzie na spotkanie, którego stawką są miliardy dolarów i – przy okazji – także los kilku tysięcy ludzkich istnień.