Szalony człowiek i morze

Jest w „Noem: Wybranym przez Boga“ (2014) to, co u Darrena Aronofsky’ego lubię najbardziej: szaleństwo głównego bohatera zatracającego się w wyznaczonym sobie zadaniu, dynamiczny montaż, energia rodząca się ze zderzeń poklatkowych wizyjnych ujęć. Jest w końcu znakomita muzyka stałego współpracownika Aronofsky’ego, Clinta Mansela i świetne zdjęcia Matthew Libatique’a. Czy połącznie świetnych elementów składowych jest gwarantem realizacji dobrego filmu?

28.03.2014 13:35

Biblijna historia Noego, który zbudował arkę, przetrwał potop i dał nowy początek nowemu światu, stanowi wyłącznie osnowę scenariusza napisanego przez Darena Aronofsky’ego i Ariego Handla. Artyści pracowali wcześniej wspólnie nad fabułą „Źródła“ (2006), później Handel występował w roli zastępcy producenta przy „Zapaśniku“ (2008) i producenta wykonawczego przy „Czarnym łabędziu“ (2010). W każdym z powyższych filmów twórcy próbowali zamknąć owładniętego obsesją bohatera w ramach mainstreamowego kina. Biorąc na warsztat starotestamentową historię zrobili dokładnie to samo. Noe (Russel Crowe) Aronofsky’ego i Handla to człowiek zatracający się w zadaniu powierzonym mu przez Stwórcę. To mężczyzna, który bierze na ramiona tak wielki ciężar, że szybko wyżyłowany, staje oko w oko z obłędem.

Noe chce być w swoich gestach perfekcyjny jak Nina (Natalie Portman) w „Czarnym łabędziu“ i niepokonany niczym Randy „The Ram” Robinson (Mickey Rourke) w „Zapaśniku“, ale jego istota jest ulepiona z tej samej gliny, z której powstał Maximillian Cohen (Sean Gullette) z „Pi“ (1998). Noemu Aronofsky’ego wydaje się, że rozszyfrował zamiary Boga i pełni funkcję narzędzia w rękach przeznaczenia. Rezygnuje z tego, co dla wielu najcenniejsze – własnej świadomości i wolnej woli. Jego upór jest jak woda na młyn filmowej dramaturgii. Aronofsky czyni go zarzewiem kolejnych konfliktów i stawia w centrum wydarzeń. Innych bohaterów zamienia w pacynki, które mają tańczyć jak im Noe zagra. Są w tym filmie ślady starotestamentowego okrucieństwa. Sam Noe jawi się jako ojciec bardziej zasadniczy, niż czuły. Trzyma swoich synów twardą ręką i nie będzie akceptował młodzieńczych buntów.

Wizualna strona „Noego...“ oddaje zarówno surowość głównego bohatera, jak i charakter rzeczywistości odchodzącej w niepamięć. Aronofsky nie oblewa nas złotym światłem, ani nie wprawia w ruch srebrzystych mieczy, co robił w średniowiecznym, źródlanym epizodzie. Kadry jego najnowszego filmu toną w szarości, błocie, ciemnej zieleni i brązie – kolorach w równym stopniu symbolizującym gnicie, co wzrastanie; dających nadzieję na dobre plony kolejnego lata. Aronofsky poradził sobie z zagospodarowaniem miesięcy oczekiwania nowy świat, które jego bohaterowie spędzają w czterech ścianach arki. Na pokładzie rozgrywa się bardzo współczesna psychodrama. Noe, traumatycznie doświadczony w wiosce, której mieszkańcy oddawali się rozpuście i mordom, zatraca się w myśli, że Stwórca nie chce w nowym raju nowych ludzi. Jest chwila, w której zachowuje się niemal jak guru sekty proponujący swoim członkom uświęcone samobójstwo. To też moment, w którym przytacza rodzinie opowieść o początkach świata.

W porównaniu z Terrencem Malickiem („Drzewo życia“, 2011) Aronofsky znalazł świetny wizualny ekwiwalent dla sportretowania dzieła stworzenia. W jego dynamicznie zmontowanych i organicznie przechodzących w siebie obrazach jest coś hipnotycznego, wielce energetycznego. Przestrzeń odgrywa zresztą w „Noem...“ znaczne ciekawszą rolę, niż, niekiedy, sami bohaterowie. Synowie zdają się przy ojcu pozbawieni mocnego charakteru, a kobiety (Emma Watson w roli przybranej córki Noego i Jennifer Connelly jako jego żona) są histeryczne. Ich gesty drażnią niekiedy bardziej niż patos wpisany w rdzeń historii, bo ten – dzięki fantastycznym kompozycjom Clinta Mansela – jest prawie niezauważalny.

Patrząc na „Noego...“ bardziej przychylnym okiem można powiedzieć, że o wielkiej historii Aronofsky opowiedział przez pryzmat dramatu małego człowieka. Z drugiej strony wpadł w wiele zasadzek, jakie stawia ekranizacja biblijnych przypowieści – uproszczenia, jaskrawą symbolikę, zbyt łatwy podział na dobro i zło. Ale może to był jego sposób na połączenia artystycznych ambicji z zasadami mainstreamowego przemysłu? Jeśli tak, zagrał zgodnie z zasadami. I niewątpliwie sprawił, że będziemy chcieli dopłynąć z Noem do mety.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)