Thriller antyinternetowy

Jeśli ktoś nakręcił już film o krwawej dyktaturze Idi Amina, jakie szczyty władzy i korupcji pozostają mu do opisania? Kevin Macdonald, reżyser pamiętnego „Ostatniego króla Szkocji”, odpowiada: Waszyngton. Jego „Stan gry” zaadaptowany z brytyjskiego miniserialu jest dziennikarskim thrillerem antykorporacyjnym. Jak wiemy, korporacja to nasz nowy rekin ze „Szczęk”, nowy Hannibal Lecter – boimy się jej wszyscy i ciągle szukamy herosów, którzy stawiliby jej czoła.

28.05.2009 | aktual.: 13.02.2020 23:22

Tutaj kimś takim jest reporter o imieniu Cal. Gra go aktor o imieniu Russell. A że już raz był gladiatorem, ufamy mu bez granic. Jest to także (novum!) film antyinternetowy. Cal nie ufa sieci, gardzi blogami i traktuje wszystko, co online, jak rynsztok i plotkarstwo. Nawet jego biurko w redakcji jest całe oblepione wycinkami z gazet; migający ekran schodzi na trzeci plan.

Cal fetyszyzuje wiekowość własnego komputera; Macdonald robi to samo ze stylem swego filmu. Pod napisami końcowymi dostajemy nostalgiczny montaż materiału z drukarni wysokonakładowych gazet. Papier, słowo drukowane… To nasze czasy, ale jak długo jeszcze?

„Stan gry” utwierdza nas w dobrze ugruntowanej wiedzy: że Russell Crowe jest świetnym aktorem, że kasa rządzi światem, że Ben Affleck dostaje paraliżu, ilekroć widzi działającą kamerę… Macdonald zrobił film wystarczająco solidny, by go polecić, i nie dość dobry, by go zapamiętać. Trochę jakby wydawał gazetę codzienną. Kto wie, może sam uznałby to za komplement?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)