*"Udając gliniarzy" to komedia, która operuje poczuciem humoru rodem z telewizji śniadaniowych. Żarty są tak czerstwe, a akcja tak idiotyczna, że obraz mógłby przekonać do siebie wyłącznie amatorów guilty pleasure. Ale to nie jest film tak zły, że aż doby. To film tak durny, że aż momentami zabawny.*
Można udawać zażenowanego przez bite półtorej godziny projekcji, ale nie sposób wytrzymać seansu bez przynajmniej kilku gardłowych śmiechów. Twórcy tego widowiska nie mają ani poczucia wstydu, ani poczucia żenady i jak z karabinu strzelają do widzów kolejnymi gagami. Słaby dowcip goni jeszcze słabszy, marny żart sytuacyjny zostaje zastąpiony przez kolejny – jeszcze marniejszy. I tak bez końca. Jakby twórcy starali się udowodnić, że i w dnie da się wciąż jeszcze kopać.
Najbardziej irytujące w tym filmie jest to, że scenarzyści i reżyser kompletnie wypinają się na otaczającą ich rzeczywistość. Chociaż sporo w ich filmie aktualnych spostrzeżeń, wolą błaznować i je bagatelizować, zamiast wykorzystać dowcip do tego, by cokolwiek o nas, widzach, powiedzieć. Punktem wyjścia tego obrazu jest przecież kryzys trzydziestolatków, którzy borykają się z syndromem Piotrusia Pana i nie chcą dorosnąć. Jest tu też całkiem interesujące spojrzenie na kwestię gier komputerowych, które dają nam iluzję kontroli rzeczywistości, zabijając w nas jednocześnie strach przed konsekwencjami w realu.
Interesująco bawią się twórcy także fetyszem munduru, który niejedną panią i pana jest w stanie doprowadzić do czerwoności, mimo że pod nim z rzadka kryje się to, co sobie wyobrażamy. No i w końcu – mamy tu także temat, który nigdy się nie dezaktualizuje, czyli zachłyśnięcie się władzą.
Bo właśnie to spotkało Ryana (Jake Johnson) i Justina vel Chenga (Damon Wayans Jr.), którzy przebrawszy się na imprezę (która okazała się balem maskowym) za policjantów odkryli, że w nowym stroju cieszą się zaufaniem i sympatią otoczenia. Biorąc to za dobrą kartę, kupują na eBayu wóz policyjny i zaczynają udawać gliny w codziennym życiu. Jak to w takich filmach bywa, szybko okaże się, że przez niegroźną zabawę bohaterowie wpakują się w prawdziwe tarapaty. Mnożenie absurdów i niedorzeczności staje się domeną tego filmu, w trakcie którego nikomu nie przyjdzie do głowy pytanie o to, co zdarzy się za chwilę, bo najzwyczajniej w świecie nikogo to nie obchodzi. Los bohaterów jest nam kompletnie obojętny, bo kto sympatyzowałby z tak niedorobionymi fajtłapami? Z drugiej jednak strony, ten ich niewymuszony luz, urodziwe twarze, dystans do siebie i tak zwana chemia powodują, że cała ta błazenada wypada autentycznie. Aktorzy grają bez kompleksów, z pełną świadomością chałtury, niezrażeni homofobicznymi mizoginicznym
zacięciem scenariusza, dając tym samym dowód na to, że w pełni rozumieją się z reżyserem.
Czy więc „Udając gliniarzy” zasługuje na wieczne potępienie? Cóż, na pewno nie od tych, którzy są amatorami humoru rodem z telewizji śniadaniowych. Dla nich seans upłynie pod patronatem bananowego uśmiechu. Ci zaś, którzy od dawna zrezygnowali z posiadania w domu telewizora, kiedy poczują chęć zmierzenia się z tym filmem, powinni zadzwonić do znajomego policjanta i wypożyczyć odeń kajdanki, którymi następnie powinni się przykuć do kaloryfera w mieszkaniu. Dla własnego dobra. Po seansie bowiem pewnikiem stwierdzą, że wyświetlanie tego filmu powinny być karane.