Wcielenie - recenzja wydania Blu-ray od Galapagos
Wow. Spodziewałam się kolejnego zachowawczego horroru Jamesa Wana. Tymczasem "Wcielenie" okazało się nakręconym bez jakichkolwiek hamulców, cudownie przegiętym hołdem dla horrorów z lat 80. i włoskich mistrzów makabry.
Następny film o nawiedzonym domu, opętaniu, szafujący jump scerami i CGI. Tak wynikało ze zwiastuna "Wcielenia" i z takim też nastawieniem wkładałem płytę do odtwarzacza. Jednak z każdą kolejną minutą James Wan wyprowadzał mnie z błędu, a moja buzia rozdziawiała się coraz bardziej i bardziej.
Bo "Wcielenie" to jazda po bandzie. Bez hamulców, bez schlebiania masowym gustom, będąca listem miłosnym faceta, który dziś jest gwiazdą mainstreamowego horroru, ale nigdy nie zapomniał o inspiracjach i swoich mistrzach.
Wan składa tu hołd włoskiemu i amerykańskiemu horrorowi lat 70. i 80. oraz takim tuzom, jak późny Argento, Bava (ojciec i syn) czy De Palma. "Wcielenie" przesiąknięte jest bezkompromisowością ich filmów, charakterystycznymi elementami, fabularnymi chwytami oraz skłonnością do stawiania formy ponad wszystko inne, czyli skupianiu się na scenach i klimacie, a niekoniecznie na realizmie czy logice wydarzeń.
ZOBACZ TEŻ: "Wcielenie" - oficjalny zwiastun Blu-ray i DVD
Czemu nie piszę o fabule? Bo nie chcę psuć wam zabawy, choć właściwie rozwiązanie zagadki Wan podsuwa widzowi pod nos już na samym początku. Jednak cała przyjemność płynąca ze "Wcielenia" nie zasadza się na łączeniu kropek, a wyłapywaniu referencji, chłonięciu atmosfery i ciągłemu mamrotaniu pod nosem: "jakim cudem Warner dał mu na to kasę?". To właśnie tego typu film.
Formalnie to najlepsza rzecz w karierze Jamesa Wana, który jak spuszczony ze smyczy rzuca nam w twarz kolejnymi master shotami i cudownie nakręconymi scenami - jak ta, w której bohaterka przemieszcza się po domu, a kamera śledzi ją z góry, albo gdy na posterunku policji dochodzi do pewnego "zdarzenia". Oglądając, na pewno będziecie wiedzieli, co mam na myśli. To także najbardziej brutalny i przegięty film w dorobku reżysera "Obecności", która przy "Wcieleniu" wypada jak zramolała dobranocka.
Dla kogoś, kto nie siedzi w horrorach lub gatunek zna tylko powierzchownie, "Wcielenie" może okazać się bolesnym, wręcz niezrozumiałym przeżyciem. Dla reszty, która zjadła zęby na giallo, slasherach i obskurnych filmach gore z lat 80., myślę, że najnowszy Wan będzie spełnieniem marzeń.
Jeśli tak jak ja nie oglądaliście "Wcielenia" w kinie, to nic straconego. Film został właśnie wydany przez Galapagos na Blu-ray i DVD. Uważam, że dla fanów gatunku to rzecz, której nie można odpuścić, ale nośniki kupuje się też ze względu na dodatki, prawda?
Tu muszę was nieco zmartwić, bo na dysku Blu-ray znajdziecie tylko jeden suplememnt. Ale nie byle jaki, bo 15-minutowy, mięsisty making of, który w zasadzie załatwia sprawę.
Dowiecie się z niego, jak ważnym projektem dla Wana było "Wcielenie" i co chciał nim pokazać. Poznacie kolejne etapy kręcenia produkcji – także kulisy efektów specjalnych, które okazują się w dużej mierze tradycyjne. Jak nie kochać tego filmu?
Mała rzecz, acz dobrze uzupełniająca seans. Dla ciekawskich – identyczna wersja trafiła na rynek amerykański czy brytyjski, więc mała ilość dodatków nie wynika ze złej woli polskiego dystrybutora.
Obraz: 1080p HD 16x9 2.4:1, dźwięk: DTS-HD Master Audio (angielski), DD 5.1 (polski), napisy: polskie (film i making of).
Trwa ładowanie wpisu: instagram