Wiktoria Gorodecka jest etatową aktorką Teatru Narodowego. Jakim szefem był przez lata dla niej Jan Englert?
Od piętnastu lat związana z Teatrem Narodowym, dziś budzi emocje udziałem w programie rozrywkowym. Choć wielu dziwiło się, że aktorka "wysokiej kultury" pojawi się na parkiecie "Tańca z Gwiazdami", ona sama traktuje to jako spełnienie marzeń i zupełnie nowe doświadczenie.
– Od lat chciałam trafić do tego programu. Lubię się ruszać, a wizja spędzenia wielu godzin z profesjonalnym tancerzem i zainwestowania czasu w swoje ciało wydawała mi się czymś niezwykłym – opowiada Filipowi Borowiakowi. – Byłam świadoma, że niektórzy z Teatru Narodowego będą się pukać w głowę. Ale mam 43 lata i wiedziałam, że jeśli nie teraz, to już nigdy.
Choć praca w Teatrze Narodowym kojarzy się z prestiżem, aktorka nie przykłada do tego większej wagi. – Nie czuję tego. To jest taka norma, część mnie. Jakby ktoś zapytał, jak się czuję z tym, że mam szaro-zielone oczy. Tak samo odpowiadam: po prostu jestem aktorką Teatru Narodowego. To nie powód do zadęcia.
Podkreśla też, że etat w narodowej scenie ma swoje blaski i cienie. – To czasami ogranicza. Produkcje filmowe czy inne teatry nie zawsze chcą zatrudniać kogoś, kto ma spektakle i obowiązki etatowe. Dlatego bardzo się cieszę, że udało się tak ułożyć grafik, bym mogła wystąpić w programie.
Do Teatru Narodowego trafiła zaraz po szkole, zastępując Karolinę Gruszkę. – To był przypadek. Jan Englert potrzebował aktorki o podobnych warunkach i akurat się wstrzeliłam. Byłam ruda, więc jeszcze bardziej pasowałam – wspomina.
Początki nie były łatwe. – Od razu główna rola, plakat na Królewskiej, marmury, tłum ludzi… a reżyser mówi, że mnie nie słychać. Musiałam udowodnić, że warto było mnie zatrudnić. To była ogromna presja.
Nie zabrakło też wspomnień o Janie Englercie, wieloletnim dyrektorze Teatru Narodowego. – Był wymagający, ale wobec siebie i innych. To sportowiec – czuło się to. Miał niesamowitą intuicję do ludzi i aktorów, ludzkie podejście i dobry gust – mówi aktorka.
Podkreśla, że jego odejście było dla niej bolesnym doświadczeniem. – Przyzwyczajasz się do pewnego stanu rzeczy i nagle zmiana wywołuje niepokój: kto teraz, jak będzie nas traktował? Nie podobało mi się też, że zabrakło szacunku do dorobku Englerta. Zbyt łatwo mówiono: to wymieńmy.
Dziś parkiet "Tańca z Gwiazdami" daje jej zupełnie inną energię. – Żadna rola nie kosztowała mnie tyle, co ten program. Ale czuję się jakbym była zakochana – od czterech tygodni jestem na nieustannym highu.