Wildstein - człowiek z misją
Rozmowa z Bronisławem Wildsteinem, prezesem TVP.
17.09.2006 14:07
Mityczne, dziewiąte piętro biurowca TVP na ul. Woronicza w Warszawie. Gwiazdy telewizji trafiają tu najczęściej z dwóch powodów - by awansować lub wylecieć z pracy. Tu mają swoje biura członkowie rady nadzorczej telewizji, zarządu, no i sam prezes – od niedawna Bronisław Wildstein. Długonoga sekretarka zaprasza do obszernego gabinetu z eleganckimi, kremowymi meblami. Prezes nie jest typem technokraty. Rozpięta pod szyją czarna koszula, sportowe buty, noga na nogę. Chrupiąc orzeszki, zerka na ścianę monitorów.
- Nie rozprasza to pana w pracy?
- Nie... Zerkam od czasu do czasu, czy jest sygnał. Jak się zrobi ciemno, to znaczy, że trzeba interweniować (śmiech).
- Nie czuje pan się tutaj trochę jak na wyspie? W regionach media publiczne podzielone przez koalicję, tylko pan tu jeszcze siedzi w tej wieży...
- Hm... Mam tu zbyt wiele problemów, by się przejmować tym, co na zewnątrz. To miasteczko Wo_ronicza żyje własnym życiem. Mam zabawne poczucie, że od kiedy jestem prezesem TVP, o wiele mniej się orientuję w tym, co się dzieje w Polsce. Mam pod sobą prawie 5 tysięcy pracowników.
- Można to ogarnąć, tę całą strukturę, pajęczyny powiązań?
- Strasznie trudno, bo problem polega na tym, że TVP ma bardzo złą strukturę, dysfunkcjonalną. To narastało przez wiele lat, kolejni prezesi nic z tym nie robili. Prezes Drawicz - bo nie chciał. Prezes Walendziak - pewnie chciał, ale skupił się na zmianie programu, gdyż ze zmianą struktury miał poważne trudności. Ja próbuję zmieniać jedno i drugie, ale napotykam na ogromny opór materii.
- To prawda, że w TVP najwięcej mieli do powiedzenia dyrektorzy i kierownicy średniego szczebla, wokół których kręciły się tabuny zewnętrznych producentów?
- To wszystko prawda. Dlatego w czyszczeniu firmy chcę zejść jak najniżej. Gdybym sam o tym decydował, nie byłoby problemu. Jednak najważniejsze decyzje przechodzą przez zarząd, a tam mam tylko jeden z pięciu głosów i muszę każdą decyzję ucierać.
- Ilu pan już zdążył zwolnić w ciągu tych czterech miesięcy prezesowania?
- Około 120.
- Forma tych zwolnień jest już owiana legendą. Podobno rozmowa pożegnalna trwa minutę.
- A dlaczego ma trwać dłużej? Jeżeli wręczam komuś wymówienie i dziękuję za pracę, a on nie pyta dlaczego, to nie sensu przeciągać spotkania. Jak pyta, to spokojnie tłumaczę i wtedy rozmowa trwa dłużej niż minutę.
- Piotr Dejmek strasznie się skarżył w „Wyborczej”, jak go pan fatalnie potraktował.
- „Wyborcza” broni każdego, kogo ja zwolnię i programowo atakuje każde moje posunięcie. Ostatnio bronili „Forum”, które było dość groteskowym programem, reliktem minionych czasów. Bo co to za program, w którym sadza się naprzeciwko siebie partyjnych działaczy i powala im się gadać, co im ślina na język przyniesie. Ja nie mam zamiaru potęgować szumu informacyjnego. Uważam, że telewizja publiczna powinna tłumaczyć ludziom Polskę i świat, dlatego nawet programy informacyjne będą u mnie bardziej analityczne.
- Pan dosyć niespodziewanie został prezesem.
- To prawda.
- Ile to wszystko trwało?
- Kilka godzin.
- Czyli biorąc tę funkcję, nie miał pan programu reformy telewizji?
- Jako człowiek mediów jestem sobie w stanie dość szybko wyobrazić, jak z grubsza powinna funkcjonować telewizja publiczna. Jedna z moich pierwszych decyzji nie dotyczyła programu, tylko kasy. Mianowałem szefa finansowego, którego nigdy wcześniej tutaj nie było. Celowo, bo chodziło o to, aby tych księstw udzielnych nikt nie był w stanie kontrolować. Telewizja miała tylko głównego księgowego, taki relikt z czasów PRL.
- Jest na świecie wzorzec telewizji publicznej zbliżony do ideału?
- Nie ma. Organizacyjnie najbliższa jest mi chyba BBC.
- Ale szefostwo BBC też wybierają politycy.
- Tak, nawet sam premier. Tylko że tam nie do pomyślenia byłby telefon od polityka do dziennikarza. To byłby wielki skandal i kompromitacja.
- Czyli nie prawo, a poziom polskiej kultury politycznej jest problemem?
- Oczywiście. Polski model funkcjonowania mediów elektronicznych jest jakby żywcem przeniesiony z Francji. I tam to działa, a u nas kompletnie nie. Wychodzi na to, że nawet idealne prawo w złych warunkach może zostać wypaczone. Przecież w ustawie o radiofonii i telewizji jest powiedziane jednoznacznie, że członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji nie mogą być politykami. I co oni u nas robią? Zawieszają członkostwo w partii.
- Politycy mówią, że pan powinien odejść z Woronicza, bo nie uwzględnia parytetów partyjnych w telewizji.
- To są wypowiedzi skandaliczne, bo kompletnie stojące w sprzeczności z prawem.
- Taką retoryką posługuje się najczęściej Samoobrona i LPR, ale i PiS nie jest bez grzechu. Kilka dni temu wicepremier Ludwik Dorn zbeształ na korytarzu telewizji znaną dziennikarkę Dorotę Gawryluk i demonstracyjnie odmówił udziału w umówionym programie. Poszło o to, że nie chciał wystąpić w programie obok innego członka rządu, wicepremiera Romana Giertycha...
- Oczywiście, nie powinien był czegoś takiego zrobić. Mimo tego, że ma trochę racji. Bo on powinien był wiedzieć wcześniej, z kim ma wystąpić w programie. Jestem przekonany, że politycy tak się dziś zachowują, bo im przez lata na to pozwalaliśmy. Ja chronię swoich dziennikarzy. Jeżeli my nauczymy polityków, że nie reagujemy na ich telefony, wtedy powolutku ich odzwyczaimy.
- A do pana dzwonią?
- Już przestali.
- A niżej?
- Starają się. Byłem kiedyś na sejmowej komisji kultury i pan poseł Wenderlich z SLD wygłosił taki oto tekst, że na Woronicza pod moimi rządami straszny terror panuje, bo zaprzyjaźnieni z nim dziennikarze boją się z nim gadać. Powiedziałem, że słusznie się boją. Bo ja ostrzegam dziennikarzy przed wchodzeniem w zażyłości z politykami.
- A Małgorzatę Raczyńską, szefową programu pierwszego i znajomą domu braci Kaczyńskich, też pan ostrzegał?
- Ale ona nie jest dziennikarzem, tylko dyrektorem.
- To jeszcze gorzej.
- Gorzej, gdyby coś się działo za moim plecami. Dziś nie mam podstaw, by ją o to oskarżać.
- Awans dla Małgorzaty Raczyńskiej to był jedyny kompromis, na jaki pan poszedł, przyjmując funkcję prezesa. Dziś media wymieniają ją jako pana następczynię.
- Powtarzam – dziś nie widzę problemu. Porozumiałem się z nią, ustaliliśmy zasady współpracy i tyle. Jak będę miał podstawy do krytycznej oceny, to z nią porozmawiam. A do fotela prezesa nie jestem przyspawany. Jak się dowiem, że to już koniec, to serce mi mocniej nie zabije. To nie będzie moje pierwsze ani nawet piąte zwolnienie w życiu.
- Pan jest człowiekiem bardzo eksponującym swoją ideowość. Czy pan nie ma obawy, że poglądy Wildsteina będą dominowały w telewizji?
- Bardzo bym się cieszył, gdyby tak było (śmiech).
- Dla mnie to poważny problem, bo decyduje o wiarygodności telewizji. Korytarze TVP zawsze potrafiły się szybko przystosować do poglądów nowej władzy. Dlatego interesuje mnie, czy zależy panu na pluralizmie poglądów w TVP? A może zgadza się pan z Rafałem Ziemkiewiczem, nowym nabytkiem telewizji, że krytycy IV Rzeczypospolitej są histerykami?
- Bez przesady. Istnieją histerycy, ale jest też uprawniona krytyka. Sam mam wiele uwag do polityki gospodarczej czy międzynarodowej PiS. Tylko jak słyszę, że demokracja w Polsce jest zagrożona, to dla mnie to jest histeria, bo nikt nie podaje przykładów. Artur Wołek, sensowny politolog i publicysta, twierdzi przeciwnie, że rządy PiS służą wzmocnieniu polskiej demokracji. Zgadzam się z nim, dziś debata publiczna jest bardziej interesująca i pluralistyczna.
- Czy dziś dziennikarz o poglądach lewicowych może się dobrze i pewnie czuć na korytarzach TVP?
- Jasne. Problem tylko w tym, że u nas ci lewicowcy to są rodem z PRL.
- To niech to będzie np. młody lewicowiec Sławomir Sierakowski.
- Ale on nie jest dziennikarzem, tylko ideologiem i pisarzem politycznym. De facto politykiem, bo chce stworzyć ugrupowanie polityczne. Ludzie mogą mieć swoje poglądy, jednak jako dziennikarzy powinien ich cechować zdrowy dystans.
- A Jan Pospieszalski, prowadzący program „Warto rozmawiać”, ma ten zdrowy dystans?
- Pospieszalski nie jest dziennikarzem informacyjnym. Jest człowiekiem, który robi pogram. Dobry program.
- Sam go oglądam z zainteresowaniem, ale niektóre felietony mogłyby być mniej tendencyjne.
- A u Lisa w „Co z tą Polską” nie bywają tendencyjne? Pospieszalskiemu zdarzają się takie felietony i to jest błąd. Ale mam dziwne wrażenie, że on jest krytykowany nie za program, ale za poglądy. Mówienie, że Pospieszalski jest skrajny, to wielka osobliwość. Przecież on ma poglądy takie jak zdecydowana większość społeczeństwa. Jest katolikiem, opowiada się za pielęgnowaniem tradycji. Rozumiem, że to jest skrajne dla warszawskich salonów, ale guzik mnie to obchodzi.
- A Kinga Dunin, też bardzo ideowa, tylko z przeciwległego bieguna politycznego, mogłaby liczyć na okienko w TVP?
- Moim zdaniem to jest osoba bez porównania bardziej zacietrzewiona niż Pospieszalski. A co więcej, reprezentuje pewien margines poglądów. Na Zachodzie tacy ludzie mają nadreprezentację w mediach, ale u mnie to nie przejdzie. Pani Dunin może się pojawiać w telewizji, ale jako gość, a nie gospodarz programu.
- Kuba Wojewódzki dostałby u pana robotę?
- Zastanawiam się. Wojewódzki jest człowiekiem, który jest obsesyjnie niechętny PiS-owi. A ja bym wolał, aby satyryk aż tak bardzo nie dowalał tylko jednej stronie. Natomiast w zestawieniu z kimś o odmiennych poglądach – czemu nie.
- A Szymon Majewski nadaje się do publicznej?
- On tak. To inteligentny i zabawny facet.
- Podobała się panu jego piosenka o Bronku z telewizji, na melodię przeboju grupy Pet Shop Boys?
- Niestety, nie widziałem. Ale domyślam się, że była dobra, bo Majewski to rasowy kabareciarz. Umówmy się jednak, że telewizja nie jest dla Wildsteina, tylko dla publiczności. Są dziesiątki programów, na które ja, nie będąc tutaj, nie rzuciłbym nawet okiem. A miliony Polaków oglądają to pasjami.
- „M jak miłość” to program misyjny?
- Dziś niekoniecznie. Ale skoro ludzie chcą to oglądać, to trzeba ten serial przechylać w stronę misji. Powinien bardziej formować, wychowywać.
- Jak się tam przestaną zdradzać, to oglądalność zaraz spadnie...
- Nieprawda. Najbardziej moralistyczne teksty mówią właśnie o zdradach, morderstwach. Nie można zarzucić Szekspirowi, że był niemoralny. A jak obejrzy się jego „Makbeta” czy „Króla Leara”, to ilość okrucieństwa jest tam porażająca.
- Wielu widzów nie może panu wybaczyć, że zdjął pan z anteny czterech pancernych i Szarika.
- I zdjąłem na amen, bo telewizja publiczna nie może propagować zakłamanej historii. Ale trzeba wreszcie zrobić sensowny serial o II wojnie. Bardzo chciałbym sfilmować „Nie trzeba głośno mówić” Mackiewicza, który jest w Polsce ciągle za słabo znany, także ze względu na poprawność polityczną. Ale misja to oczywiście także dobra rozrywka. Robimy właśnie serial komediowy, który być może zobaczymy już w październiku. Scenarzystami są Maciej Rybiński i Marcin Wolski. Film będzie w sposób inteligentny wyśmiewał absurdy życia codziennego. Takie Alternatywy 4 IV Rzeczpospolitej.
- A propos wyśmiewania. Emisja „hymnu Kaczyńskiego” w Wiadomościach była błędem?
- Emisja może nie, ale w samym materiale zrobiono parę błędów. Bo twierdzić, że ktoś nie zna hymnu Polski, jak śpiewa „Z ziemi polskiej do Polski”, jest nonsensem. Przecież to było zwykłe przejęzyczenie.
- A puściłby pan informację o tym, że premier ma kłopoty z ortografią? W księdze pamiątkowej jednej z restauracji podziękował za „obiat”.
- Chyba bym tego nie puścił, bo to jest kolejna duperela. Pokazywanie zmęczonego polityka, który po 12 godzinach pracy coś tam nabazgrze, a potem sam się sobie dziwi, nie nadaje się do telewizji publicznej, która ma pokazywać rzeczy ważne i poważne.
- Pan wie, że dziś na telewizyjną Trójkę, którą współtworzą regionalne oddziały TVP, mówią w branży TV-PGR.
- Niech mówią. Zapewniam, że jak stworzymy nasz nowy kanał TVP Info, jakość programu wzrośnie.
- W terenie media publiczne nierzadko wprost kontrolują politycy, a wśród wielu dziennikarzy panuje konformizm. Stawia pan sobie trudne zadanie...
- Jak stwierdzę taki problem, to będziemy szukać nowych współpracowników. Nie wierzę, żeby w Katowicach, Poznaniu czy Opolu nie można było znaleźć porządnych i niezależnych dziennikarzy.
- Jak pan idzie korytarzem, to już patrzą na pana jak na menedżera, czy jeszcze jak na Bronka, tego od listy Wildsteina?
- Patrzą jak na szefa telewizji i to jest ewidentne. Znajomi, którzy tu pracują, mówili mi, że na początku wszyscy mówili Bronek, nawet ci, którzy mnie nie znają. Teraz mówią - prezes.
- Telewizja się lustruje. Jak się okaże, że wielka gwiazda ekranu była tajnym agentem, to...
- ... natychmiast wyleci z pracy.
- Niezależnie od listów, protestów...
- ... niezależnie od trzęsienia ziemi.
- Pan od początku lat 90. walczył o przeprowadzenie dekomunizacji. Dziś PiS kończy pracę nad ustawą odsuwającą byłych PZPR-owskich notabli od stanowisk publicznych. Gdyby od pańskiej dymisji zależało poparcie tej ustawy przez Samoobronę i LPR, odszedłby pan?
- (dłuższe milczenie) Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć.