Wywiak z reżyserem "Jak we śnie" Michelem Gondry
Twoje filmy zbierają nagrody na festiwalach. Twoje wideoklipy i reklamy oglądały miliony ludzi, jednak to pierwszy film według twojego własnego scenariusza. Jak myślisz, dlaczego tak długo trwało byś się zdecydował nakręcić coś, co sam napisałeś?
Myślę, że nie miałem dość pewności siebie. Ale im więcej pracowałem, im dalej szedłem, widziałem że mam coraz więcej do powiedzenia. Zaczęło mi zależeć na mówieniu własnym głosem. Zawsze realizowałem się przy kimś, dla kogoś, ale nagle zaczęło mi brakować możliwości wyrażania samego siebie i mówienia we własnym imieniu.
Jednym z powodów, dla którego chciałem zrobić „Jak we śnie” - wyreżyserować swój własny scenariusz - była chęć, by przed nikim nie musieć się tłumaczyć z moich pomysłów na poziomie intelektualnym. Kiedy pracuję dla innych ludzi, muszę używać słów. To ogranicza proces tworzenia, jeśli trzeba ciągle się w ten sposób wyrażać, eksplikować. Kiedy chce się stworzyć coś większego niż ty sam, nie można kwestionować każdego kroku, który się robi. Może to paradoks, ale fakt, że jestem jedynym, który może podejmować decyzje sprawia, że mniej kontroluję cała sytuację. Chcę używać bardziej swojego instynktu niż intelektu, chcę mieć pomysły, tworzyć obrazy i sceny i nie uzasadniać już przy tym dlaczego robię to właśnie tak i w jakim celu.
„Jak we śnie” to film bardzo autobiograficzny - zdjęcia kręciłeś w budynku, w którym sam mieszkałeś, kiedy miałeś w Paryżu nudną pracę w firmie produkującej kalendarze…
Tak. Wiele wziąłem z moich własnych doświadczeń. Nawet jeśli idę w innym kierunku i robię inne rzeczy, Stefan to oczywiście pewne spojrzenie na mnie samego. Ale nie tylko Stefan. Jestem też w innych postaciach.
Bardzo często, aktorzy, którzy grają postać, której pierwowzorem jest reżyser, próbują go naśladować. Gael jednak tego nie robi…
Ta postać to „złoty środek”, równowaga między tym jaki jestem ja i tym, jaki jest Gael. Myślę, ze w przeciwnym wypadku byłoby to sztuczne. Ważne jest, żeby on cały czas myślał, że musi na tę wymyśloną postać nałożyć siebie, swoją „warstwę”. Dla mnie cała magia robienia filmów, to tworzenie czegoś nowego, co powstaje na skutek nałożenia na siebie kilku osobowości. Naprawdę ważne jest dla mnie to, co czerpię z osobowości aktora. Ważne jest, by dawać mu wolność.
Wiele z elementów, które wprowadziłeś w filmie, można było już wcześniej zobaczyć w twoich wideoklipach.
A może odwrotnie…Ta historia powstawała w mojej głowie długi czas. Częściowo w wideoklipach używałem już tego, co chciałem, żeby było w filmie. Myślę, ze nawet jeśli nie wypróbowałem wcześniej pewnych pomysłów i tak zrealizowałbym je właśnie tak, nie inaczej. To wszystko wyszło ze mnie.
Stephan ma twoje zdolności twórcze, ale nie umiał sprawić, by zaczęły przynosić mu korzyści w realnym świecie, tak jak Tobie.
Myślę, że wielu artystów spędza mnóstwo czasu rozwijając swoje zdolności, by zrekompensować sobie nieumiejętność nawiązania kontaktu z innymi. Chcesz stworzyć przedmiot, który byłby pośrednikiem między tobą i kimś innym, zamiast zwrócić się do tego kogoś wprost. Chcesz, żeby ludzie cię zauważali, a już żeby było idealnie, niech to będzie kobieta, która zostanie potem twoją dziewczyną.
Zasadniczo, kiedy artyści chcą w realnym świecie znaleźć przyjaciela, jest tam już pełno ludzi, którzy nie tracili czasu na bycie artystami. I tacy faceci pierwsi zdobywają wszystkie dziewczyny. To się przydarzyło Stephanowi.
On robi dla Stephanie wspaniałe rzeczy. Ale jest tak skupiony na sobie i zanurzony w swoim świecie, że kiedy jest z nią, to jakoś zawsze nie wychodzi. Ona mocno stąpa po ziemi, dlatego jego charakter jest dla niej trochę przerażający. Można doskonale uchwycić różnicę miedzy nimi, kiedy on mówi, że okulary, które skonstruował pozwalają widzieć świat w trójwymiarze, a ona odpowiada: „ale życie już jest trójwymiarowe”. Ona jest bardziej związana z tym co zastane, z zewnętrznością, podczas gdy on chowa się w siebie, jego motywacje są bardziej nieświadome.
Charlotte Gainsbourg wydaje się idealnym wyborem do roli Stephanie, zwłaszcza że była wychowywana przez kontrowersyjną parę Serge’a Gainsbourga i Jane Birkin. Można by powiedzieć, ze w życiu jest przeciwieństwem Stephana - umysłem kobiety w dziecięcym ciele.
To interesujące spostrzeżenie. Ona przyszła na świat za wcześnie, pod pewnymi względami. Jej umysł szybko dojrzał, a ciało pozostawało jakby w tyle. Myślę że to jest dość ważny powód, dla którego wybrałem Charlotte do tej roli. Ale i w niej drzemie dziecko. Wydaje się przeźroczysta, nie widać po niej wysiłku. Bardzo niewielu aktorów to potrafi - po prostu być, bez zakładania maski, bez przymusu grania. Ona jest bardzo uważna i bardzo chłonie to, co się wokół niej dzieje.
Czy kiedy robiłeś ten film, zawsze wiedziałeś, co będzie snami, a co rzeczywistością?
Czasami to może w filmie nie być oczywiste, ale ja zawsze znałem tę granicę, bo to, co w filmie jest snem, mnie również się kiedyś przyśniło. Jest jedna rzecz, która może być myląca, ale kręcąc film zdawałem sobie z tego sprawę. Czasem w realności jest trochę snu. Jak wtedy, kiedy podrzucają watę, a ona przykleja się do sufitu, jak chmury. To jest ich wspólny moment. Oboje udają, że widzą to samo. A my im wierzymy. I dlatego my też widzimy chmury. To w tym momencie jest realne. Wiarygodne.
„Stephane TV” jest jak przejazd, bramka, przez którą Stephane przechodzi zawsze podróżując do swoich snów i z powrotem.
Od dawna miałem ten pomysł. Wydało mi się, że to ciekawy sposób na to, żeby zaprosić publiczność „do jego głowy”. We śnie oczy nie widzą tego, co się dzieje przed tobą, więc wstawiłem okno i z tyłu zasłonę. To jest wejście do snu, w jego głowie. Używałem często blueboxu. To zabawne, bo to jest urządzenie bardzo techniczne, nieciekawe. Nie ma w nim za grosz magii. To śmieszne, że za jego pośrednictwem, jego i paru guzików, można stworzyć swój własny niepowtarzalny świat. Uważam, że to miły sposób przenoszenia się z jednej rzeczywistości w drugą.
Z efektami specjalnymi pracujesz na dwa sposoby. Czasem jest to technologicznie zdumiewające, od razu się myśli: jak on to zrobił? A czasem wygląda to jak jakiś pomysł sprytnego dzieciaka.
Zdaję sobie z tego sprawę. Wiem, że na ludziach często robi wrażenie precyzja i wytwory technologii, lecz z drugiej strony, chciałem, żeby to było tez naiwne, ręcznie robione, jak na plastyce w podstawówce. To jest jednak kombinacja, którą trudno utrzymać w filmie. Na planie jest tylu ludzi i każdy próbuje tę siermiężną rzeczywistość wypolerować.
W twoich animacjach jest tyle doskonałości i wiarygodności, że często nie widać różnicy między nimi, a najbardziej zaawansowaną technologicznie animacją komputerową. Wiemy jednak, ze kiedy ludzie starają się zrobić coś zbyt doskonale, to zabija spontaniczność.
Znam się na animacji bardzo dobrze, ale kiedy patrzy się na tło, drugi plan filmu, animacje są naprawdę dopracowane, ale jest w nich specjalna, zamierzona niezręczność, niezdarność. Bardzo chciałem, żeby ten „rękodzielniczy” charakter animacji pozostał w filmie.
Zrobiłeś wszystkie animacje przed właściwymi zdjęciami.
Pięć lat temu kupiłem dom mojej ciotki w górach. Jest tam jednocześnie tartak. Cały sprzęt, maszyny, jednak wyniesiono, to była po prostu naga hala. Nie było tam jakoś bardzo dużo miejsca, ale zamieniliśmy je w mini fabrykę animacji.
Nakręciliśmy wszystkie sekwencje animowane do „Jak we śnie” w dwa miesiące. Ekipa liczyła dziesięć osób. Stworzyliśmy świat snu zanim zaczęliśmy kręcić film, zanim nawet skończyłem pisać tę historię. Kręcąc film, musiałem jeszcze bardzo dopracowywać te sny. To jednak uczyniło film bardziej interesującym, bo nie było to robione w typowy sposób, tak, że sny podążają za jakąś fabułą. Tutaj one były jej pełnoprawną częścią.
Kiedy kręciliście, czy aktorzy widzieli animację, ten świat, po którym się w filmie poruszają?
Tak, to było dla mnie bardzo ważne. Kiedy używaliśmy blueboxu w „Stephane TV”, nakładaliśmy efekty na żywo, więc na monitorze zawsze można było zobaczyć co się dzieje, jak to wygląda. Najczęściej używałem tylnej projekcji, która jest bardzo starą techniką. Jest to bardzo trudne, ale wnosi dobre wibracje na plan. Zobaczcie co zrobiliśmy w moim wiejskim domku, animując rolki papieru toaletowego! Zrobiliśmy miasto, i wszystko się rusza!
Dla mnie filmy kręcone na blueboxie zawsze są trochę martwe. Widać, że aktorzy grali na zupełnie innym, martwym tle, które potem zastąpiło coś zupełnie innego. Kiedy Gael lata, użyliśmy takiego wielkiego zbiornika, i on pływał przed ekranem, na którym wyświetlane były obrazy z jego snów. Wydaje mi się, że dziś niewielu zdecydowałoby się na taki efekt. Użyliby raczej blueboxu lub linek. Bardzo trudno było nam to zrobić, ale to dodaje efektowi naturalności i wdzięku. Latanie było tyle razy pokazywane w filmach - trzeba było więc znaleźć na to inny sposób.
Pod koniec Stephane jest naprawdę niemiły dla Stephanie. Oglądamy wulgarność i grubiaństwo, o jakie go nie podejrzewaliśmy.
On szaleje. Ale już przedtem widzieliśmy, że lubi mówić niewłaściwe rzeczy w niewłaściwym momencie. To jest sprzeczne z jego nieśmiałością, jak syndrom Tourette’a[1]. Myślę, że w Stephane’ie jest coś z tego. Coś, co każe mu mówić te głupie rzeczy. Na końcu to osiąga apogeum. To jego szaleństwo.
Może, świadomie lub nieświadomie, przesadziłem trochę w tej sprawie, bo bałem się, że ludzie nie zrozumieją dlaczego taka dziewczyna jak Charlotte mogłaby nie być zainteresowana takim facetem jak Gael. Ona boi się z nim związać, bo on jest trochę szalony. Myślę, że szaleństwo jest odpychające. Mocne stąpanie po ziemi bardziej pociąga kobiety.
Tak jak „Jak we śnie”, twoje filmy „Zakochany bez pamięci” i „Wojna plemników”, są również o ludziach, którzy żyją między dwoma światami. Jak myślisz, dlaczego tak Cię interesuje ten temat?
Byłem tym zafascynowany od dziecka, bo mieszkałem na skraju lasu i dużego miasta. Zawsze bardzo mnie interesowała strefa przejścia między tymi światami. Kiedy przechodzisz z jednej rzeczywistości do drugiej, czujesz się, jakbyś był na innej planecie. W każdej chwili może się wydarzyć coś nieoczekiwanego. Kiedy wchodzimy do snu Stefana, dzieje się on „w rzeczywistości”, ale w jego świecie to jakby inny poziom. Nie da się tego zrozumieć. Może właśnie dlatego tak bardzo mi się to podoba.
Kolejny powtarzający się element w twoich filmach, to rzeczy, które pojawiają się w nieoczekiwanych kontekstach - jak las w łódce, albo wanna w biurze w „Jak we śnie” i łóżko na plaży „Zakochanym bez pamięci”.
Może to wpływ surrealistów, albo innych artystów, ale myślę, że kiedy śnimy, wiele rzeczy ulega „przestawieniu”. Mózg najczęściej funkcjonuje w pasywnym, koherentnym świecie. Ale kiedy widzi że coś nie pasuje, jakąś sprzeczność, musi nagle zacząć pracować na pełnych obrotach, żeby sobie wszystko zrekonstruować. Bo to jest coś, czego nie przywykliśmy oglądać i powoduje to, że zaczynasz kwestionować rzeczywistość. To bardzo twórczy moment.
We śnie jest wiele fantazji, mózg odtwarza jakąś ciągłość między nimi. Więc łóżko na plaży w śniegu w „Zakochanym bez pamięci” pokazuje ten stan umysłu, w którym wszystko jest nienormalne. Lubię robić coś takiego.
Czy naprawdę wierzysz, że istnieje coś takiego jak „sztuka śnienia”?
Oczywiście że tak. Nie wierzę w mitologię i symbolikę snów. Niby dlaczego wszyscy powinniśmy mieć te same skojarzenia? Wierzę, że każdy z nas ma swoje własne. Być może istnieją jakieś generalne, ogólne odniesienia, lecz pomysł, że kiedy ma się sen o wężu, to trzeba sięgnąć po sennik i szukać wyjaśnienia, nie ma dla mnie sensu.
Myślę, ze to znacznie prostsze. Musisz przeszukiwać swoją pamięć. Przypomnisz sobie wtedy, ze miałeś kontakt z wężem w kontekście, który pojawił się w twoim śnie.
Dla mnie to o wiele bardziej interesujące. Czuję się, jakbym oglądał mapę mojej głowy i wszystkiego, czego od urodzenia doświadczałem. To wszystko jest w nas. Codziennie nurkuję w to „morze”, w archiwum wydarzeń z mojego życia. To niesamowite.
Tak jak „potrawa”, którą Stefan miesza w pierwszej scenie…
Tak. Myślę, że mówienie o snach w ten sposób ma sens. Cieszę się, kiedy pamiętam sen i mogę sobie pomyśleć, co mi siedzi w głowie. Ale nie wierzę by sny mówiły mi dokładnie kim jestem, sen to tylko takie badanie, odkrywanie. Nie daje to takiej odpowiedzi, jakiej się oczekuje, na przykład idąc do astrologa…:”wszystko będzie dobrze”, albo „spotkasz kogoś”.
To jest bardziej osobiste. Myślę że w nauce jest więcej frajdy niż w mitologii. Ludzie lubią takie rzeczy jak astrologia, żeby wierzyć w niewidzialny świat. Ale niewidzialnych światów jest wiele, również w nauce. Kto na przykład widział proton?
Jak myślisz, co widzowie wyniosą z filmu po jego obejrzeniu?
Mam nadzieję, że wielu kobietom będzie żal mnie oraz mojego braku szczęścia w związkach. Nie mam tu na myśli samego filmu, tylko rzeczywistość. No i mam nadzieję, że wiele dziewczyn będzie starało się pomóc mi w pokonaniu moich lęków z przeszłości, jeśli chodzi o odrzucenie…. A tak na serio to teraz jest ze mną wszystko ok. Mam nadzieję, że ludziom spodoba się mój film, że wciągnie ich ta historia. Mam też nadzieję, że jakoś może ich zainspirowałem, może do stworzenia swoich własnych historii?
[1] [1] Zespół Tourette’a jest wrodzonym zaburzeniem neurologicznym, które charakteryzuje się występowaniem licznych tików motorycznych i głosowych. Zazwyczaj tiki przybierają łagodną postać, jednak w cięższych przypadkach symptomem choroby może być mimowolne przeklinanie lub wykonywanie nieprzyzwoitych gestów. Nazwa zaburzenia pochodzi od nazwiska francuskiego neurologa i neuropsychiatry Gillesa de la Tourette’a, który w roku 1885 w czasie swojej pracy w szpitalu Salpetriere w Paryżu opisał dziewięć przypadków tego zespołu. Początkowo sądzono, że Zespół Tourette’a występuje bardzo rzadko. Obecnie wiadomo, że dotyka on 5 na każde 10 000 osób. Zespół Tourette’a występuje we wszystkich kulturach oraz grupach etnicznych. Badania wskazują, że występuje on 3- 4 razy częściej wśród mężczyzn niż kobiet.