Zofia Marcinkowska: Myślała, że go zabiła. Odkręciła gaz...
08.07.2014 | aktual.: 22.03.2017 17:09
Dramat rozegrał się w ich krakowskim mieszkaniu. W liście pożegnalnym znalezionym przy Zofii Marcinkowskiej aktorka napisała „Nie potrafię bez niego żyć”. Ciało jej kochanka leżało nieopodal. Zdaniem lekarzy przeprowadzających sekcję zwłok, kiedy ona konała, on najprawdopodobniej jeszcze żył…
Dramat rozegrał się w ich krakowskim mieszkaniu. W liście pożegnalnym znalezionym przy Zofii Marcinkowskiej aktorka napisała: „Nie potrafię bez niego żyć”. Ciało jej kochanka leżało obok. Zdaniem lekarzy przeprowadzających sekcję zwłok, kiedy ona konała, on najprawdopodobniej jeszcze żył…
Ci, którzy ją znali, mówią, że była zjawiskowo piękna. Zdążyła wystąpić tylko w trzech filmach, jednak rolą Lucyny w „Nikt nie woła” zapewniła sobie nieśmiertelność.
Dziś przedstawiamy kulisy tragicznej śmierci jednej z największych nadziei polskiej kinematografii, która odeszła zbyt wcześnie – Zofii Marcinkowskiej.
Krakowianka w Warszawie
Zofia Marcinkowska urodziła się 22 października 1940 roku w Wieliczce. O jej dzieciństwie wiadomo niewiele.
Studia aktorskie rozpoczęła na krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, jednak dyplom obroniła na PWST w Warszawie.
Tam też wdała się w romans z aktorem Bohdanem Łazuką.
Kształtny i obfity biust
- W szkole teatralnej, choć wokół roiło się od pięknych dziewczyn, miałem jedną wielką miłość. To była krakowianka Zofia Marcinkowska, jedna z najpiękniejszych kobiet w polskim kinie– tak Bohdan Łazuka wspomina artystkę w wywiadzie udzielonym Faktowi.
Zdaniem aktora Marcinkowska swoją nietuzinkową urodą potrafiła zawrócić w głowie niejednemu mężczyźnie.
- Jej uroda była zjawiskowa: oczy jak chabry, nosek delikatny, kilka piegów, wielka kultura osobista, a do tego wszystkiego kształtny i obfity biust– dodaje Łazuka, który rozstanie z aktorką wspomina dość boleśnie.
Pewnego dnia Marcinkowska spakowała się i bez słowa wróciła do Krakowa, gdzie w sezonie 1962/63 występowała na deskach Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej.
Zjawiskowa Basia
W ciągu swojej króciutkiej przygody z filmem Marcinkowska zdążyła zagrać zaledwie w trzech produkcjach.
Na srebrnym ekranie zadebiutowała w 1960 roku w dramacie obyczajowym „Lunatycy” Bohdana Poręby.
Swoją rolą dziennikarki Basi Witeckiej, zakochanej w chuliganie Romku, 20-latka zwróciła uwagę krytyków i Kazimierza Kutza, który obsadził ją w swoim przełomowym „Nikt nie woła”.
Na planie przeżywała prawdziwą miłość
Dzisiaj „Nikt nie woła” uważany jest za jeden z najbardziej wysmakowanych plastycznie polskich filmów, jednak w 1960 roku obraz Kutza spotkał się z dość ostrą reakcją recenzentów, zarzucających młodemu reżyserowi awangardową, wręcz nowofalową formę.
- Ostry eksperyment, tego się zupełnie nie spodziewano. Publiczność nie była zachwycona, a Kutz rozczarowany, że się nie poznano na filmie- tak pisał Jerzy Markuszewski, który był na premierze.
Choć film nie spotkał się z pozytywnym przyjęciem, wszyscy byli pod wrażeniem wybitnej kreacji Marcinkowskiej. Kiedy się pojawiała, z ekranu biła nieokreślona, erotyczna aura.
- Była naturalnie piękna, ale na potrzeby filmu dodatkowo wymyśliliśmy ją, wyciągnęliśmy z niej wszystko, co było potrzebne. Wykreowaliśmy ją. Widziałem, że z nią jest coś nie tak: jakby przeżywała na planie prawdziwą miłość. Ale byłem zadowolony. Promieniowała jakąś niezwykłą energią; to mi było potrzebne– wspominał Kutz w wywiadzie dla Gazety Wyborczej.
Toksyczny związek
Wokół śmierci Zofii Marcinkowskiej narosły legendy. Jej samobójstwo wzbudziło niezdrową sensację.
Krążyła plotka, według której aktorka targnęła się na życie z powodu nieszczęśliwego romansu z Kazimierzem Kutzem. Prawda jest jednak zgoła inna.
Przed śmiercią Marcinkowską związała się z krakowskim aktorem Zbigniewem Wójcikiem. Tragicznie dla niej był to związek toksyczny – ona za nim szalała, on – pił i bił.
Jednak 23 listopada 1963 roku miarka się przebrała…
Uderzył głową o zlewozmywak...
Wójcik wrócił do domu ostro pijany, był agresywny. Kiedy ją uderzył, coś w niej pękło.
Zofia, przerażona, że go zabiła, odkręciła kurki z gazem. Kilka godzin później ich ciała zostały znalezione, a lekarze orzekli zgon.
Dręczą go wątpliwości
Łazuka* dowiedział się o śmierci swojej szkolnej sympatii po latach, kiedy zadzwonił do niego jej brat i *zaprosił na mszę w intencji tragicznie zmarłej siostry.
Z kolei Kazimierz Kutz przyznał, że do dzisiaj targają nim wątpliwości, czy z w pewnym stopniu nie przyczynił się do śmierci aktorki.
- Wszedłem w osobowość Zosi zbyt daleko, poza dopuszczalną granicę, i zrozumiałem - też zbyt późno - że mogłem ją nawet okaleczyć. Przeraziłem się władzy reżysera, jego możliwości manipulowania drugim człowiekiem. Do dziś dręczy mnie sumienie, czy nie przyczyniłem się do tej tragedii– wyjawił kilka lat temu strapiony filmowiec w wywiadzie z Elżbietą Baniewicz.
Ostatnią rolą Marcinkowskiej był epizod w „Weekendach” Józefa Hena i Wadima Berestowskiego. (gk/mf/mn)