Życie jest cudem
Tym razem fanów Emira Kusturicy czeka wielkie rozczarowanie. Choć w filmie "Życie jest cudem" można odnaleźć wszystkie elementy charakterystyczne dla tego twórcy, to problem stanowi fakt, że mamy tutaj wszystkiego w nadmiarze.
04.12.2006 18:07
Obraz opowiada historię Luki - pracownika maleńkiej stacji kolejowej tuż przy granicy Bośni z Serbią. Żyje on sobie spokojnie na uboczu historii, marząc o zbudowaniu trasy łączącej oba piękne kraje. Jednak wszystko się zmienia, gdy wybucha wojna. Żona bohatera ucieka z kochankiem, a jedyny syn Milos dostaje się do serbskiej niewoli. Luka zostaje więc sam, lecz nieoczekiwanie los się do niego uśmiecha. Przyjaciel przywozi mu bowiem w prezencie zakładniczkę Sabahę, by mógł ją wymienić na syna. Wkrótce oboje się w sobie zakochują.
W najnowszej produkcji Kusturicy można zobaczyć kilka scen, które świadczą o wielkim talencie reżysera. Niestety talent ten został rozmieniony na drobne. W filmie dużo bowiem powtórek z poprzednich jego dzieł, które jednak tym razem nie bawią, ani nie poruszają swym pięknem. Okazuje się, że grubiańskość i rubaszność nie zawsze śmieszą - czasem świadczą o prymitywizmie fabuły, zwłaszcza gdy twórca nie potrafi zachować umiaru. Nawet bowiem szaleństwo świata, który pędzi ku zatraceniu, musi mieć przecież swoje granice - zwłaszcza czasowe.
"Życie jest cudem" zdecydowanie należało skrócić, przynajmniej o godzinę, co z pewnością wyszłoby obrazowi na dobre. Niestety, reżyser chyba za bardzo kochał swoje pomysły, by choć z części z nich zrezygnować. Można zatem tylko żałować, że tym razem rozbuchana wyobraźnia poniosła go za daleko.