Zygmunt Kałużyński: Uwielbiany i znienawidzony

Zygmunt Kałużyński: Uwielbiany i znienawidzony
Źródło zdjęć: © EastNews

11.12.2015 | aktual.: 22.03.2017 16:47

Demon telewizyjny, zmora kina moralnego niepokoju, upiór pogrążonych w mroku sal, który, jak sam powtarzał, pół życia spędził w ciemnościach. Tak zmarłego równo dziesięć lat temu Zygmunta Kałużyńskiego zapamiętała śmietanka rodzimej kinematografii. A to stosunkowo grzeczne epitety.

Demon telewizyjny, zmora kina moralnego niepokoju, upiór pogrążonych w mroku sal, który, jak sam powtarzał, pół życia spędził w ciemnościach. Tak zmarłego 11 lat temu Zygmunta Kałużyńskiego zapamiętała śmietanka rodzimej kinematografii. A to stosunkowo grzeczne epitety.

Do historii polskiej krytyki filmowej przeszedł jego duet z Tomaszem Raczkiem, z którym całymi latami dyskutował i o premierach, i o perłach z lamusa, a także toczone na antenie boje z inną znamienitą personą Aleksandrem Jackiewiczem, konflikty z *Agnieszką Holland czy Krzysztofem Zanussim* – któremu sugerował Kałużyński podparcie „Iluminacji” późniejszą „Ejakulacją” – oraz niezliczone recenzje i eseje.

Zygmunt Kałużyński, jedna z najwybitniejszych postaci polskiej kultury, zmarł 30 września 2004 roku w wieku 85 lat.


1 / 7

Pamiętnik rozbitka

Obraz
© PAP

Kałużyński sam siebie nazywał rozbitkiem, ocalałym z XX wieku. Urodził się równo miesiąc po odzyskaniu przez kraj niepodległości w 1918 roku. Młodość spędził w podlubelskiej wsi, po maturze, jeszcze przed wojną, wyjechał na studia do Warszawy. Uczył się prawa na stołecznym uniwersytecie, jednocześnie wgryzając się w reżyserię pod okiem Leona Schillera. I pewnie skończyłby za kamerą albo w teatrze, gdyby nie nazistowska inwazja. Ale nie tylko.

- Ustrzegł mnie przypadek. Otóż w przedwojennym Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej był ze mną Jan Rybkowski, reżyser – mówił Kałużyński w wywiadzie dla Przeglądu. – Zaprosił mnie kiedyś, żebym zobaczył, jak się robi film. I zobaczyłem: że wstaje się przed siódmą rano, żeby przyjechać na plan na ósmą, czeka się dwie albo trzy godziny na ucharakteryzowanie aktorów, ustawienie światła, sprawdzenie mikrofonów itd. Potem się je obiad, o godzinie drugiej albo trzeciej wreszcie robi się zdjęcia, które trwają trzy do pięciu minut - bo tyle trwa jedna scena. Jak pomyślałem, że mam tracić życie w ten sposób, to stwierdziłem, że zanudzę się na śmierć.

2 / 7

Superman chałturnik

Obraz
© AKPA

I tak postanowił Kałużyński – na szczęście czytelnika, na zgubę niejednego filmowca – pisać o kinie. Zaczynał w prasie regionalnej, dwa lata spędził w Paryżu u boku pierwszej żony, Julii Hartwig, poetki i tłumaczki, która pracowała w ambasadzie. Po powrocie do kraju związał się z czasopismem Nowa Kultura, a potem, już na kilkadziesiąt lat, z Polityką.

- Był wybitnym krytykiem, ale też po prostu dobrym człowiekiem: współczującym, miłosiernym, ofiarnym – mówił po jego śmierci kolega z redakcji Zdzisław Pietrasik. – Najbardziej surowy był wobec siebie. Często był wręcz skąpy. Nie dbał o siebie, ale dbał o innych. Pomagał wielu osobom robiąc to bez rozgłosu.

3 / 7

Wampir salonowiec

Obraz
© EastNews

Przez wszystkie te lata dał się Kałużyński poznać jako zjadliwy krytyk. Kiedy coś mu się nie podobało, ganił bezlitośnie, nie patrząc na nazwisko reżysera, choćby i wynoszonego przez publikę i kolegów z branży pod niebiosa, chwaląc jednocześnie kino popularne, którego był orędownikiem. Nie dbał o to, co myślało nim środowisko, negował spoufalanie się filmowca z dziennikarzem, dbając o uczciwość subiektywnego osądu. Do historii polskiej eseistyki przeszły jego bezkompromisowe opinie:

- Wzdragam się, czytając miażdżące opinie o kawałkach takich jak *„Wielka draka w chińskiej dzielnicy”, „Kaczor Howard”, czy „Superglina” [...] gdy są to spektakle wyczynowe, od których oczu nie można oderwać, istne święta gastronomiczne dla wzroku, popis techniki wizualnej jakiej nie było w dziejach. I jakkolwiek starzec, bawię się na nich jak prosię [...]. Zaiste trzeba Boga w sercu nie mieć, mieć za to przewlekłą kataraktę na oczach, nie czuć, czym jest kino, by przekreślać te istne monumenty widowiskowe naszego stulecia.*

4 / 7

Seans przerywany

Obraz
© AKPA

Kałużyński nie schlebiał nikomu. Z lubością cytował niewybredne opinie o sobie, jakimi raczyły go sławy polskiego kina. „Debil, który wymęcza felietony o «objawach wieku starczego»”, mówił Jan Englert. Agnieszka Holland postulowała, aby zakazać mu zabierania głosu w sprawach kina, nazywając „szkodnikiem”. Krzysztof Zanussi nazwał „wyrobnikiem w służbie stalinowskiej”, a Andrzejowi Żuławskiemu „chciało się rzygać, jak widział jego małpią gębę w TVP”.

Popularności pośród luminarzy rodzimej kinematografii nie przysporzyły mu też wygłaszane z zapałem tyrady, w których piętnował oglądanie filmów z pozycji klęczącej:

- Sam na siebie jestem zirytowany, że dałem w siebie wmówić, że kino ma być "z wymaganiami", czyli szare, zapiekłe, posępne, mdlące, otępiające, wlokące się, glutowate, gnojące, wstydzące, ale referowane przez dokterów i profesurów od filmu, którzy mnie zmuszają, bym docenił ważną pozycję nienadającą się do oglądania. Co jest, do cholery, co jest, psiakrew, i mówię sobie: dosyć tego terroru snobo-snujków, dosyć dętego marmuru, dosyć załganego seminarium. Kino - jak sama nazwa wskazuje - to jest kino, i za podwyższoną cenę biletu życzę sobie być ucieszony, pocieszony, zabawiony, podtrzymany na duchu, życzę sobie dotknąć żywiołu, uczestniczyć w ruchu, wzruszeniach, fantazjach.

Po czym dodawał:

- Uwielbiam tę jedyną w historii poetyczną magię, pragnę „Draculi”, „Dyliżansu”, „Casablanki” i mam absolutnie dosyć kina nowej fali, kina autorskiego, kina-prawdy, kina moralnego niepokoju, Kina Wysoce Wartościowego Nienadającego się Do Oglądania.

5 / 7

Kolacja z celuloidu

Obraz
© ONS.pl

Kałużyński do muzyki pałał miłością większa niż do kina, był znawcą jazzu i melomanem ceniącym klasyków, jako jeden z pierwszych w kraju zauważył artystyczny potencjał komiksu.

Nie lubił nudnego, szarego akademizmu, pisał często na gorąco, jego teksty kipiały od emocji, żaru, zaraźliwej miłości do kina.

- Oto sytuacja, w której dziennikarz filmowy czuje w pełni, do jakiego stopnia jest niepotrzebny – świadomość, którą zazwyczaj usiłujemy ukryć przed Sz. Czytelnikami i przed sobą samymi, mądrząc się na siłę. Jednak każdego z nas, piszących o filmach, dręczy po cichu myśl, że o kinie nie trzeba czytać, tylko do kina należy chodzić, który to wniosek narzuca się ze szczególną dobitnością w wypadku cyrku takiego jak *„Gwiezdne wojny”* – pisał po seansie.

6 / 7

Buntownik bywalec

Obraz
© EastNews

Dzisiaj pewnie osiągnąłby status celebryty, wówczas mówiło się raczej „osobowość telewizyjna”. Kałużyńskiemu nieśmiertelność zapewnił cykl programów „Perły z lamusa” współprowadzonym z Tomaszem Raczkiem. Panowie wykłócali się – zawsze jednak elegancko – o filmy, a pan Zygmunt z lubością pielęgnował swoją ekranową personę, prezentując wygniecioną koszulę, plamę z pomidorówki na krawacie, drapiąc się demonstracyjnie po głowie i machając widzom na pożegnanie.

- Lubię robić rzeczy raz, a dobrze. Niczego nigdy nie powtarzam. Dlatego cenię sobie telewizję na żywo. Zygmunt odwrotnie: chciał nagrywać bez końca, szlifować, uzupełniać – opowiadał Tomasz Raczek w rozmowie z portalem kulturaonline.pl.

* – Mówił do mnie: porozmawiamy sobie, a potem ty wybierzesz sobie z tego coś ciekawego. Mnie nie mieściło się to w głowie. Zawsze staram się unikać montowania rozmów. Uważam to za stratę czasu. Próbowałem więc dyscyplinować Zygmunta i to ja pilnowałem tempa dyskusji. Ale on nie dawał sobie przerwać. Kiedy próbowałem interweniować, zachowywał się jak rozkapryszone dziecko. Krzyczał, że jeszcze musi coś dodać. Często nagrywaliśmy więc jeszcze raz całą rozmowę.*

7 / 7

Diabelskie zwierciadło

Obraz
© East news

To właśnie Raczek pozostał spadkobiercą Kałużyńskiego, dba o jego spuściznę i zajmuje się dalszą popularyzacją tekstów zmarłego krytyka. Niedawno zapowiedział uruchomienie strony internetowej poświęconej przyjacielowi, gdzie będzie można znaleźć chociażby archiwalne materiały oraz wydanie wyboru esejów pod tytułem „Świat żelaznych szmat”.

Bibliografię Kałużyńskiego uzupełnia znakomicie wydana przed dwoma laty biografia, o której kolega pana Zygmunta z redakcji, Daniel Passent, pisał tak:

Zygmunt Kałużyński został pochowany na warszawskich Powązkach. (bc/gk)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (138)