W ciągu 35 lat aktorskiej kariery Śląska zagrała w dwudziestu rozmaitych filmach. Wcielała się w postaci zwykłych kobiet, żon, kochanek i muz. Zasiadła też na tronie w niezapomnianej roli królowej Bony. Zadebiutowała w „Ostatnim etapie“ Wandy Jakubowskiej, spotykała się na planie z mistrzami pokroju Wojciecha Jerzego Hasa czy Andrzeja Munka. Czy jej kariera toczyła się po jej myśli? Jakimi biegła ścieżkami?
„Film Forda (1952) dał romantyczną wizję epoki, przepojoną nieśmiertelną muzyką w wykonaniu Haliny Czerny-Stefańskiej. Choć konstrukcja materiału pozostawiała niejedno do życzenia, temperament plastyczny reżysera znalazł ujście w wielu scenach pełnych życia i ruchu, a także malarskiej fantazji, o którą tak rzadko zabiegali twórcy licznych i nudnych biografii filmowych tego czasu“ – pisał o „Młodości Chopina“ Jerzy Płażewski.
W marca 2014 roku przypada 62. rocznica premiery filmu, w którym w postać pianisty wcielił się Czesław Wołłejko. Rolę jego muzy i pierwszej miłości Konstancji Gładkowskiej zagrała zaś Aleksandra Śląska – utalentowana aktorka ceniona za niebanalną urodę, wielki dystans do świata i powagę,z jaką podchodziła do swoich kolejnych ról.
W ciągu 35 lat aktorskiej kariery Śląska zagrała w dwudziestu rozmaitych filmach. Wcielała się w postaci zwykłych kobiet, żon, kochanek i muz. Zasiadła też na tronie w niezapomnianej roli królowej Bony. Zadebiutowała w „Ostatnim etapie“ Wandy Jakubowskiej, spotykała się na planie z mistrzami pokroju Wojciecha Jerzego Hasa czy Andrzeja Munka. Czy jej kariera toczyła się po jej myśli? Jakimi biegła ścieżkami?
Dziewczyna z wąsikiem
Aleksandra Śląska urodziła się w 1925 roku w Katowicach i naprawdę nazywała się Ola Wąsik. Była córką znanego działacza politycznego, posła na sejm II RP oraz uczestnika III powstania śląskiego – Edmunda Wąsika. Skąd wzięło się jej nowe nazwisko? Wbrew pozorom nie było ono wymysłem speców od kreowania wizerunku, jak bywa w przypadku wielu hollywoodzkich gwiazd.
W 1946 roku Ola została słuchaczką Szkoły Dramatycznej przy Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Jako że była jedyną studentką ze Śląska mówiono o niej „ta Śląska“. Zmieniając nazwisko aktorka nie chciała więc uciec od skojarzeń ze swoim pochodzeniem, ale wręcz je podkreśliła! To zresztą dzięki wykształconym rodzicom, którzy dbali o rozwój kulturalny córki, teatr pokochała już w dzieciństwie.
Nikt się jednak wówczas nie spodziewał, że scena odwzajemni jej uczucie. Mała Ola była chuda, rudawa i piegowata. Dopiero, kiedy dorosła mężczyźni zaczęli w niej dostrzegać niepowtarzalną, zjawiskową istotę i aktorkę, którą na tle innych wyróżniała niezwykła ekranowa fotogeniczność.
Czyżby uroda nie miała znaczenia?
Aleksandra Śląska była jednak daleka od opierania swojej kariery na atutach zewnętrznych. Specyficzną urodę wykorzystywała wyłącznie jako jedno z narzędzi służących jej do pracy. Tę zaczynała w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Miała wówczas dwadzieścia jeden lat. Od początku grywała jednak postaci zdecydowanych i silnych kobiet. Podobnie jak jej bohaterki zawsze wiedziała, czego chce i dokąd idzie.
Pisano o niej, że nawet role amantek były w jej wykonaniu rolami na miarę wielkiego dramatycznego talentu. Jest w jej dorobku epizodyczna (ale nagrodzona w Cannes!) rola w „Piątce z ulicy Barskiej“ (1953) Forda, są kreacje w filmach historycznych („Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny“, 1982) czy dramatach okupacyjnych („Pasażerka“, 1963). Nawet najmniejsza spośród nich potwierdza, że Śląska szukała w postaci autentyzmu i prawdy.
„Mnie w tej chwili szalenie absorbuje dociekanie złożoności psychologicznej każdej postaci. Bo czy utwór klasyczny czy współczesny, czy przedstawia problematykę filozoficzną, polityczną czy moralną, wszędzie człowiek ma prawo być skomplikowany“ – mówiła w 1964 roku – „nieprawda to dla aktora słowo najgroźniejsze. I wydaje mi się, że właśnie współczesne aktorstwo polega w dużej mierze na tym, co ogólnie nazywamy przybliżeniem odtwarzanej postaci do widza. Co to znaczy przybliżać? To znaczy pokazywać ją w wielu aspektach, zróżnicować wewnętrznie“.
Komplementy Gustawa Holoubka
W „Historiach celuloidem podszytych“ Andrzej Gwóźdź pisał, że „do mniej efektownych ról [Śląskiej] zaliczyć można Hankę z „Pętli“ Wojciecha J. Hasa. Rola młodej kobiety, udręczonej związkiem z alkoholikiem, była w gruncie rzeczy drugoplanowa i podbudowywała jedynie główną postać graną przez Gustawa Holoubka“.
To komplement tego aktora przetrwał jednak lata i dzięki niemu wiemy, że „najważniejszą, wręcz podstawową cechą Oli była powaga. Tak, właśnie powaga. Mimo że najpierw, w czasie pierwszych wspólnych w Studio miesięcy, urzekła mnie nade wszystko jej spontaniczność, emocjonalność i jakaś wręcz niematerialna lekkość. A to wcale nie przeczy temu, że ona od samego początku była poważna. Nie, wcale nie smutna. Ona tylko, zarówno swoją pracę, jak i w ogóle życie traktowała niezwykle poważnie. Wszystko, co robiła, miało cechy dobrze spełnionego obowiązku“.
Zdyscyplinowanie, precyzyjna technika i dystans, jaki Śląska zawsze zachowywała wobec rzeczywistości i swoich kolegów na pewno pomagał jej też* tworzyć wizerunki Niemek* – postaci mniej lubianych przez widzów, ale wielce docenianych przez krytykę.
Nieludzka nazistka
Śląska zadebiutowała w „Ostatnim etapie” w drugoplanowej roli Oberaufseherin. Kolejny raz rolę nazistki zagrała w nieukończonej „Pasażerce” Andrzeja Munka. Wiele osób odradzało jej przyjmowania takich ról. Aktorka nie bała się jednak zaszufladkowania, wiedziała, że stać ją na więcej niż na noszenie łatki eleganckiej nazistki.
Ożywiając postać Lizy w filmie Munka, Śląska odkryła skomplikowany charakter bohaterki. Później mówiła, że ta rola pozwoliła jej zdać sobie sprawę z aktorskich umiejętności, o których siebie nie podejrzewała. Wspominała, że było to dla niej odkrycie „nieoczekiwane i nawet niezupełnie przyjemne”.
Śląską cechował „wspaniały warsztat i świadomość wyborów, doskonała powtarzalność” – komentowała swoją koleżankę Krystyna Janda – „Raz ustalona melodia zdania nie zmieniała się nigdy, tempo odkładania parasolki, zakładania płaszcza było doskonałe, precyzyjne i niezmienne – co wieczór. Ale ja wtedy oceniałam to jako „nieludzkość”. Nie chciałam ani taka być, ani tak grać.”
Aleksandra Śląska nie chciała tymczasem grać w kinie.
Pasażerka wysiada na stacji: Ateneum!
Po roli Lizy w filmie Andrzeja Munka, Aleksandra Śląska nie mogła dla siebie znaleźć miejsca w kinie. Nie brakowało jej propozycji, ale interesujących postaci kobiecych. Polskie kino ich nie oferowało, więc aktorka zaczęła szukać dla siebie ról w teatrze.
Ostatnią wielką kreacją ekranową Śląskiej była rola Królowej Bony w serialu Janusza Majewskiego nakręconym w 1980 roku. W roli arystokratki aktorka pojawiła się jeszcze w „Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny” (1983). Później Śląska nie bała się odrzucać filmowych propozycji, bo miejsce dla siebie znalazła w warszawskim teatrze Ateneum.
Po rozwodzie z pierwszym mężem, z którym miała syna – Szczęsnego (na zdjęciu), wzięła ślub z dyrektorem Ateneum – Januszem Warmińskim. Mówiło się, że uwiodła playboya, który nigdy wcześniej nie popatrzył na dziewczynę mając wobec niej poważne zamiary.
Śląskiej Warmiński oddał się całkowicie. Jeśli wierzyć plotkom, pozwolił jej nawet rządzić sceną swojego teatru i nie miał nic przeciwko żartobliwemu nazywaniu Ateneum „zagłębiem śląsko-warmińskim”…
Szepty i krzyki chłodnej królowej
Co działo za kulisami wspólnie prowadzonego teatru? Trudno powiedzieć, bo *Aleksandra Śląska bardzo chroniła swoje życie prywatne*. Niechętnie udzielała wywiadów i nie bywała obiektem plotek w brukowych magazynach.
Nie pojawiała się też w filmach nago.* Uwodziła przede wszystkim swoim głosem – posiadającym wiele tonów, nieco zachrypniętym, brzmiącym pięknie w czasie szeptu, urokliwym w momencie krzyku. *Kiedy polscy scenarzyści zatracili umiejętność pisania ciekawych ról kobiecych, Śląska triumfowała pracując w dubbingu.
Aktorka dubbingowała m.in. Ingrid Bergman, Marlenę Dietrich czy Elizabeth Taylor. Mówi się, że jedną z najwybitniejszych kreacji stworzyła użyczając głosu królowej Elżbiecie, którą w brytyjskim serialu zagrała Glenda Jackson.
Na zawsze pozostała królową – nie taką jednak, która spędza leniwe dni zażywając kąpieli w mleku, ale tą, która oddaje się swojej pracy do granic. Jako wykładowczyni warszawskiej Akademii Teatralnej zaczynała zajęcia ze studentami od zdania: „Albo oddajesz się teatrowi całkowicie, albo, jako aktor, nie przekraczaj jego progu”.
Zawsze wierzyła, że znajdą się tacy, którzy będą potrafili jej dorównać, a prawdziwa pasja jest tym, czym można dzielić się z innymi.