Bartosz Żurawiecki: Do przyjaciół Moskali
W cieniu zamachu na życie naszego kochanego Pana Prezydenta zakończył się w niedzielę II Festiwal Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Warszawą”. Zaliczyłem ledwie kilka pozycji z iście bizantyjskiego programu tej imprezy, więc nie powinienem się zanadto mądrzyć, ale jedno wiem na pewno – można się na siebie boczyć, wzajemnie nienawidzić i różne fobie wzniecać, a jednak nie da się ukryć, że istnieją liczne podobieństwa między kinem polskim a rosyjskim.
25.11.2008 12:10
Na przykład, twórcy – nie tylko z tych, ale także z innych bratnich krajów postkomunistycznych – uwielbiają gest wyrzucania z rozmachem telefonu komórkowego. A to z mostu do rzeki (polska „Środa, czwartek rano”), a to z wysokiej wieży (czeskie „Lalki”), a to w wysokie trawy (rosyjskie „Uciekinierki”). Swoją drogą, zdarzyło Wam się kiedyś pozbyć w równie spektakularny sposób własnej komórki? iPhone’a, na przykład? Nie? No właśnie...
Jednak na pogardliwym stosunku do dóbr materialnych paralele między naszymi kinematografiami bynajmniej się nie kończą. Odrzucając narzędzie szatana, kierujemy się jednocześnie ku wartościom moralnym. Kiedyś po obu stronach Bugu z zaangażowaniem kręciło się filmy o świętych komunistycznych, dzisiaj z nie mniejszą pasją kręci się filmy o świętych chrześcijańskich. Z tym, że w Polsce o katolickich, a w Rosji o prawosławnych.
Koronnym przykładem jest „Wyspa” Pawła Łungina. Spora grupa moich kolegów po fachu już ogłosiła ten film arcydziełem, porównując go do twórczości Tarkowskiego. Różnica polega jednak na tym, że kiedy Tarkowski w czasach komuny robił „Andrieja Rublowa” był to akt odwagi. Natomiast, kiedy Ługin w czasach obecnych opowiada o mnichu, który uzdrawia i nawraca, jest to akt konformizmu. Dodajmy jeszcze, że sympatyczny pop pojawia się w co drugim rosyjskim filmie. Zupełnie jak w polskim kinie sympatyczny ksiądz. Podobieństwo kolejne dotyczy konserwatyzmu obyczajowego lansowanego i tu, i tam. Zdecydowanie, na ten przykład, potępia się aborcję. Ale jeszcze ważniejszą od posiadania dzieci sprawą dla kobiety jest zamążpójście. Bez męża kobieta to człowiek niepełnowartościowy. „Kochająca Lila”- tytułowa bohaterka filmu Łarisy Sadiłowej, pracownica zakładu drobiarskiego, grana przez Marinę Zubanową – całą swoją energię życiową marnuje na próby złapania faceta. Nie jest jej łatwo, bo urodą nie grzeszy, a i młodość też ma za
sobą. Ale dzięki magicznemu zbiegowi okoliczności wreszcie jej się uda. Tak, magiczne zbiegi okoliczności to nasz następny wspólny konik. Widać, oba narody wierzą w cuda.
W innym filmie Sadiłowej - „Potrzebna niania” – brzydka, bezdzietna stara panna (w tej roli również Marina Zubanowa) z zawiści niszczy szczęście rodzinne. Uczy dziecko brzydkich słów i opowiada mu na dobranoc krwiożercze bajki, donosi na poczciwych nielegalnych uzbeckich imigrantów, którzy rozbudowują posiadłość jej gospodarzy, wreszcie włazi do łóżka pijanemu panu domu i zachodzi w ciążę, by go szantażować. Wszystko przez upadek tradycyjnych wartości i dawnych hierarchii.
Z tej konserwy wyłamuje się „Podróż ze zwierzętami domowymi” Wiery Storożewej – łagodnie feministyczny film (od najbliższego piątku do obejrzenia w polskich kinach) o kobiecie, która po śmierci męża odzyskuje wolność. Czyli samą siebie. Pogoni kochanka, bo chciał ją mieć na własność i wsiądzie na łódkę, by popłynąć Wołgą do... Jakichś lepszych krajów?
Łączą potomków Lecha i potomków Rusa również marzenia o imperialnej potędze i upodobanie do gigantomanii. Tu, niestety, Rosjanie nas przebijają. My możemy upajać się głównie swoimi klęskami (przynajmniej do czasu aż powstanie film o Bitwie Warszawskiej 1920 roku), oni zaś ostatnio świętują rok 1612 i podboje Czyngis-chana. Niby Mongoła, ale jakież to ma znaczenie? Grunt, że ze Wschodu.
Ale niech się Rosjanie nie cieszą, bo już za chwilę rzucimy im w twarz „Małą Moskwę” – cudowne antidotum na nasze narodowe kompleksy wobec Mateczki W Mateczniku. Jeszcze zatańczą „Grande Valse Brillante”, jak im zagramy! Czy ktoś już pokazał ten film prezydentowi Kaczyńskiemu?