Bartosz Żurawiecki: Samiec pod choinką

Dla kinomanów tygodnie przed Bożym Narodzeniem to czas żniw. Co prawda, na dużych ekranach bida z nędzą – premiery można policzyć na palcach rąk, w dodatku są to przeważnie filmy nie nadające się do spożycia – ale za to na rynku DVD mamy iście babiloński przepych.

Dystrybutorzy zasypują sklepy kolejnymi „luksusowymi edycjami specjalnymi”, które inteligencja pracująca miast i wsi kupuje sama sobie pod choinkę. W tym roku będziemy mogli radować się m.in. kolekcjami filmów Antonioniego, Melville’a, Godarda, Adlona, Allena, von Triera, etc. To dobra odtrutka na świąteczny program naszych kochanych telewizji.

Bartosz Żurawiecki: Samiec pod choinką

25.11.2009 14:49

Błądząc między półkami sklepów (internetowych, bo do tych rzeczywistych wolę się nie zbliżać w okresie świątecznej histerii), staram się wypatrzyć różne rarytasy. Nie wiem, czy wiecie, ale zaczęto wydawać u nas filmy słynnych skandalistów kina. Chociażby Polaka, Waleriana Borowczyka. Jakież to musi być podniecające znaleźć pod bożonarodzeniowym drzewkiem „Bestię” z „Opowieściami niemoralnymi”! A potem obejrzeć to wspólnie w rodzinnym gronie.

Pojawiły się też w Polsce filmy Marco Ferreriego. Takie „Wielkie żarcie” powinniśmy oglądać w każde Boże Narodzenie zamiast „Kevina samego w domu” (przed, po lub w trakcie wielkiego żarcia). Mnie jednak bardziej zainteresował film Ferreriego z 1978 roku – „Żegnaj małpko”. Dotąd zupełnie u nas nieznany, choć przecież wyróżniony na festiwalu w Cannes Wielką Nagrodą Jury (nota bene, ex aequo z brytyjskim filmem Jerzego Skolimowskiego „Wrzask”).

Polski dystrybutor przetłumaczył na nasz język angielski tytuł „Bye Bye Monkey”, ale ja wolę oryginalny tytuł włoski – „Ciao maschio”, czyli „Żegnaj samcze!”. Rzecz gustu, prawdę powiedziawszy, bo też po równo giną w tym filmie małpy i mężczyźni. Ferreri głosi tutaj kres naszej cywilizacji, która upadnie jak upadło kiedyś Imperium Rzymskie. Tyle że może w mniej spektakularny sposób. By uwiarygodnić tę przepowiednię umieszcza włoski reżyser akcję w najważniejszym mieście Imperium Amerykańskiego, Nowym Jorku – dotkniętym akurat plagą szczurów .

Cóż, cicha apokalipsa Ferreriego - po ponad 20 latach od momentu jej obwieszczenia - trochę nudzi, niemniej jednak jest w niej coś przejmującego i proroczego. Część scen rozgrywa się bowiem na plaży nad rzeką Hudson. W piasku leżą zwłoki King Konga, a ponad nimi górują wieże World Trade Center, które – jak wiadomo – jakiś czas potem upadły i to wcale nie po cichu. Oglądajmy stare filmy, a będziemy mądrzejsi (szkoda, że po szkodzie).

Zanim jednak zapłaczemy w Boże Narodzenie nad śmiercią Nowego Świata, popatrzymy sobie na arcydzieło innego włoskiego reżysera, Federica Felliniego – „Rzym”. Rozkosz, którą dostarcza ten film była, jest i będzie wieczna jak miasto, o którym opowiada. A teraz w dodatku jest jeszcze większa, bowiem możemy - dzięki wydaniu DVD - delektować się także melodią dialogów dotąd zagłuszanych przez telewizyjnych lektorów (oglądanie filmów Felliniego w wersji z lektorem jest zbrodnią i powinno podlegać surowym karom!).

Rzym to miasto, które „nawarstwia się i spiętrza”. Pozostałości rozmaitych epok i stylów sąsiadują tu ze sobą, nakładają się na siebie, wspólnie niszczeją i rozpadają się, ustępując miejsca nowym domom, pomnikom, przedmiotom. I ludziom, dzięki którym to miasto ciągle żyje – tak samo, jak żyło w starożytności, renesansie, za czasów Mussoliniego... Jak żyć będzie jeszcze długo po Berlusconim.

Wiem, że stare przysłowie mówi: „Gdzie Rzym, a gdzie Krym”, ale skoro Boże Narodzenie to podobno czas refleksji, warto sobie przy karpiu uświadomić, że za jakiś czas i nasze bloki (wreszcie) zapadną się pod ziemię. A na ich ruinach inni już ludzie będą jeść, pić, kochać się, wpadać w depresję... I tak dalej.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)