"Challengers". Nowy film z gwiazdą. Znowu zagrała na jednej minie?

Zendaya to aktorska enigma. Choć zebrała zasłużone pochwały za "Euforię", to za występ w "Diunie 2" została ostro skrytykowana. Wchodzący 26 kwietnia do kin "Challengers" może nie rozwiać wątpliwości co do jej gry. Zachwycić za to może strona wizualna filmu, bowiem tenis nigdy wcześniej nie wyglądał tak estetycznie.

Zendaya to gwiazda filmu "Challengers"
Zendaya to gwiazda filmu "Challengers"
Źródło zdjęć: © fot. mat. pras.
Kamil Dachnij

Zendaya to ciekawy przypadek aktorki. Dzięki uroczej roli w trylogii "Spider-Mana", a także zaskakująco wycofanej i dojrzałej kreacji w "Euforii" (zwłaszcza w pierwszym sezonie), Amerykanka mogła wywrzeć wrażenie osoby, która z powodzeniem odnajdzie się zarówno w blockbusterach, jak i produkcjach wymagających trochę większego rzemiosła.

Sprawa talentu i możliwości aktorki w tym roku trochę się jednak skomplikowała, bo druga część "Diuny" nadszarpnęła jej wizerunek. Po premierze tego filmu w mediach społecznościowych zaroiło się od narzekań widzów, którzy stwierdzili, że Zendaya zagrała w nim na jednej minie. Choć można napisać, że nadąsanie jej postaci Chani to pomysł reżysera, to nie da się ukryć, że niezmienny wyraz twarzy aktorki mógł irytować. Na pewno nie było to wielkie aktorstwo.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz: zwiastun "Challengers"

Rola w "Diunie 2" budzi też niepokój, bo o ile Zendaya idealnie potrafi zagrać współczesną nastolatkę [notabene, dawno nią już nie jest, bo ma 27 lat - przyp. red.], to niebezpiecznie zaczyna zawężać się do jednego typu potaci. A gdy umieści się ją w innym kontekście fabularnym, pojawia się problem. Dokładnie coś takiego obserwujemy w nowym filmie z gwiazdą - "Challengers" Luki Guadagnino (w polskich kinach od 26 kwietnia).

Gdy Zendaya wkracza na ekran jako nastoletnia Tashi Duncan, Art (Mike Faist) i Patrick (Josh O’ Connor), dwójka młodych aspirujących tenisistów, patrzy na nią jak na boginię. Jest dla nich definitywnym obiektem pożądania [potem reżyser robi to samo także z postaciami O’ Connora i Faista).

W tych partiach filmu w obiektywie kamery Luki Zendaya wypada nader urzekająco. Nie jest tak kolorowo, gdy oglądamy ją jako kobietę po 30-stce, bowiem zderzamy się z trochę ograniczonym repertuarem mimiki, niestety przypominającym wyczyny aktorki z "Diuny". To kolejny przykład, gdy Zendaya okazuje się mniej pewna siebie, gdy trzeba oddać poważniejsze rysy charakteru konkretnej postaci. Czyżby "Euforia" była szczęśliwym przypadkiem? Coś mi się wydaje, że po "Challengers" nieprzekonani widzowie nie zmienią zdania o aktorce.

Mike Faist, Zendaya i Josh O’ Connor w filmie "Challengers"
Mike Faist, Zendaya i Josh O’ Connor w filmie "Challengers"© fot. mat. pras.

Na szczęście "Challengers" ma na tyle ciekawą strukturę narracyjną, że często maskuje pewne niedociągnięcia Zenday. Główna oś fabuły ukazuje nam Arta, męża Tashi, w złym momencie jego kariery tenisowej. Tashi postanawia przywrócić mu formę, zgłaszając go na turniej rangi Challenger. Niespodziewanie przeciwnikiem Arta w finale okazuje się Patrick, jego były przyjaciel.

Mecz dziejący się w czasie teraźniejszym nieustannie jest przerywany różnymi retrospekcjami. Te nie zawsze poruszają się linearnie - raz dowiadujemy się, co działo się 12 lat temu, innym razem 2 tygodnie temu. Fabuła przeskakuje w tę i z powrotem nie bez powodu - w ten sposób pozwala nam przyjrzeć się zerwanej przyjaźni i złożonym romantycznym uwikłaniom w jej centrum. A głównym uwikłaniem jest rozpościerający się na kilkanaście lat trójkąt miłosny - zwłaszcza w relacji Patricka z Tashi, którzy byli kiedyś parą.

Taki zamysł sprawił, że w połowie filmu możemy diametralnie zmienić swoje postrzeganie bohaterów. Art i Patrick jako młodzi przyjaciele wyglądają wręcz jak para - są sympatyczni i zabawni w swojej bliskości i specyficznej dynamice (chemia między aktorami jest zresztą w tych momentach niebywała). Gdy oglądamy ich dorosłe wersje, optyka jest inna. Na ekranie nie widzimy żadnej żarliwości - cała trójka jest irytująca, zachowuje się niedojrzale. Trudno zatem kibicować komukolwiek, a zwłaszcza Tashi.

Jest to oczywiście zamierzony efekt, ale nie jestem pewien, czy scenarzysta Justin Kuritzkes odpowiednio przemyślał swój koncept. Pod koniec czułem, że fabularnie trochę ugrzązł w repetycjach i płytkiej charakteryzacji. Nie pomaga też fakt, że Guadagnino ewidentnie lepiej czuje się, gdy trzeba mu portretować szaleństwa młodości, aniżeli bardziej "stateczne" życie ludzi po trzydziestce, co udowadniają jedne z jego najlepszych filmów jak "Tamte dni, tamte noce" czy "Do szpiku kości".

Reżyser jest jednak na tyle dobrym stylistą, że nawet gdy fabuła jego filmów potyka się o różne przeszkody, wizualnie zawsze jest na co popatrzeć. A "Challengers" to film sportowy, który jest czymś w rodzaju błyskotki. Reżyser postawił w nim znak równości między seksem a tenisem, stąd wszystkie wymiany na korcie wyglądają jak studium ciał znajdujących się w zmysłowym ruchu.

W "Challengers" sporo się dzieje pod kątem miłosnym
W "Challengers" sporo się dzieje pod kątem miłosnym© fot. mat. pras.

Najlepiej to widać w przewijającym się przez cały film meczu, który jest zbiorem wzbudzających euforię ujęć. Mamy wręcz perwersyjnie spowolnione zbliżenia to na spadające krople z twarzy aktorów, to na rakietę czy odbijaną od kortu piłkę. Są nawet zaskakujące sekwencje z kamerą "z punktu widzenia" aktorów, które zarejestrowały każdy jęk wynikający z podejmowanego na korcie wysiłku.

Te sceny ogląda się tak dobrze, że ja jako fan tenisa czułem ogromną frajdę w trakcie seansu i chciałem po filmie wyskoczyć na kort. Choć często wymiany nie są do końca realistyczne, to do tej pory nikt w historii kina nie oddał ich tak estetycznie i elektryzująco. Możecie raz na zawsze zapomnieć o tych wszystkich słabych produkcjach jak "Wojna płci", "King Richard: Zwycięska rodzina" czy "Wimbledon".

Na koniec wspomnę, że film Luki nie jest aż taką erotyczną zabawą, jak zapowiadał zwiastun. Ale na tle tego, co pokazuje obecnie kino amerykańskie, dość mocno przecież wyjałowione z pikanterii, i tak wygląda jak relikt z trochę innych czasów. Widocznie trzeba było Włocha, by przywrócił Hollywood trochę seksowności.

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" pochylamy się nad "Mocnym tematem" Netfliksa, załamujemy ręce nad szokującą decyzją Disney+, rzucamy okiem na "Nową konstelację" i jedziemy do Włoch z "Ripleyem". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (45)