Chłopiec obejrzał ich film i zaczął mówić. "Dzieci mają siłę, by zmienić świat"
Do polskich kin wchodzi niezwykły film familijny "Czarny młyn" (27.08). Jego twórcy nie traktują dzieci jak widzów "gorszego sortu", nie popadają w banał i unikają wyidealizowanej estetyki bogatych osiedli. Skupili się na przygodzie, ale i realnych problemach, jak życie osób z niepełnosprawnością. - Tak wygląda rzeczywistość, więc dlaczego mielibyśmy ją ukrywać? Czułabym się kłamcą - mówi scenarzystka w rozmowie z WP.
W ekranizacji "Czarnego młyna", poczytnej książki Marcina Szczygielskiego dla całej rodziny, oglądamy paczkę dzieciaków, w której pojawia się także Mela, dziewczynka z niepełnosprawnością. Początkowo wrogo nastawieni do niej koledzy i koleżanki będą musieli przekonać się, że mogą się od Meli czegoś nauczyć. Niezwykła opowieść o przyjaźni i akceptacji w kinach od 27 sierpnia.
Artur Zaborski: Zamiast nowobogackich domków i wystawnych wnętrz pokazujecie Polskę ubogą. Dla dzieciaków taki świat może być atrakcyjny?
Mariusz Palej, reżyser: Nie jestem fanem polskiej recepty na filmy dla dzieci, które z założenia muszą być kolorowe, jasne, słoneczne i słodkie. To wyidealizowana rzeczywistość, ograniczająca się do płytkiej opowieści o przygodzie i zalążkach przyjaźni. A przecież dzieci mają prawo oglądać różne gatunki filmowe. Mogą obejrzeć skrojony na miarę ich rozwoju i zdolności poznawczych kryminał, horror, film psychologiczny lub sci-fi.
Dlatego tym bardziej cieszę się, że w produkcji zawarliśmy wiernie oddaną polską rzeczywistość. Akcja nie rozgrywa się w kolorowym mieście pełnym samochodów i apartamentów. To ważne, żeby dzieci nie oglądały wciąż na ekranie fragmentarycznego świata. Każdy powinien mieć szansę utożsamić się ze sztuką.
Albo podpatrzeć, jak żyją inni.
M.P.: Dzieciaki z dużych miast powinny mieć możliwość zrozumienia tych, które zamieszkują inne miejsca. Nasza rzeczywistość ekonomiczna jest bardzo nierówna, wszyscy byliśmy przecież świadkami polskich przemian gospodarczych. Dlatego wierzę, że dzięki naszej historii dzieci nabiorą chęci i sił do zmiany swojej rzeczywistości i pomocy rodzicom.
Magdalena Nieć, scenarzystka i aktorka: W naszej opowieści nie są ważne dobra materialne, skupiliśmy się na innych potrzebach. Dorośli często popadają w marazm, a nawet depresję, poszukując rzeczy podstawowych. Dzieci tego nie rozumieją i nie muszą rozumieć. W filmie dorośli pozostawiają je samym sobie, nie służą przykładem.
Pokazywana przez nas na ekranie miejscowość najpierw prężnie się rozwija, jednak potem sytuacja ekonomiczna się zmienia i jedyna fabryka zostaje zamknięta. Osoby, które miały energię i pieniądze, wyjeżdżają. Zostają zatem ci, którzy są ich pozbawieni. Chcąc zmienić świat, trzeba wziąć sprawy we własne ręce, nawet jeśli brak nam przewodnika. Wierzymy, że dzieci mają w sobie na to siłę.
Film pokazał mi to, co doskonale pamiętam z dzieciństwa: jak cała grupa dzieciaków z sąsiedztwa trzymała się razem. Dzisiaj, niestety, nie ma o tym mowy. W Warszawie mijam zamknięte, strzeżone osiedla, dzieciaki integrują się w prywatnych przedszkolach.
M.N. Chcieliśmy przypomnieć, jak było na trzepaku…
M.P. …i że istnieje coś takiego jak analogowa przygoda - właśnie taką przeżywają nasi bohaterowie. Żaden z nich nie ma komórki. Dzieci wspinają się na drzewa, chodzą w zakazane miejsca, a ja doskonale pamiętam, jak sam to robiłem. Tak żyło całe pokolenie i jakoś daliśmy sobie radę.
M.N. Nie można też bać się tego, że dziecko będzie sobie samo wybierało kolegów, co niekiedy paraliżuje współczesnych rodziców. Trzeba zaufać jego wyborom, bo z dużym prawdopodobieństwem samo dojdzie do tego, kto do niego pasuje, a kto nie. Należy jednak dać młodzieży możliwość kontaktu ze sobą. Dlatego świadomie zrezygnowaliśmy z nowoczesnych udogodnień w naszej produkcji.
W waszym filmie oglądamy Melę, bohaterkę z niepełnosprawnością. To bardzo rzadko pokazywana postać w kinie familijnym.
M.P. W filmie chodzi o to, by grupa ludzi uświadomiła sobie, że Mela jest im niezbędna. Ma wiedzę i umiejętności, których innym brak. Z punktu widzenia różnych banalnych interesów mogłaby być balastem, ale niesie ze sobą olbrzymią wartość. Być może droga z taką osobą będzie trudniejsza do pokonania, jednak bez niej nie pokonamy jej wcale.
M.N. Fizycznie Mela jest ciężarem, a jej przenoszenie stanowi problem. Mela rośnie, jej waga się zwiększa, jedna osoba nie jest już w stanie jej unieść. Ale tak wygląda rzeczywistość, więc dlaczego mielibyśmy ją ukrywać? Czułabym się kłamcą. Pokazaliśmy zarówno ograniczenia, wynikające z fizyczności dziewczynki, jak i jej ogromną wartość. Nie chodziło nam o zabawę w cuda, Mela w finale nie zaczyna chodzić. Dla niej cudem jest akceptacja, którą wreszcie otrzymała od ludzi.
Chore osoby mogą nigdy nie pozbyć się swoich ograniczeń, natomiast te zdrowe tak. Mogą poszerzyć myślenie. Na tym polega nasz film. Zastanówmy się, dlaczego na ulicach nie widzimy wielu chorych dzieci? Mama Meli bardzo ją kocha, ale nie wypuszcza jej z domu. Być może po obejrzeniu "Czarnego młyna" ktoś uświadomi rodzicom, że niepełnosprawność nie jest niczyją winą, że tak po prostu jest i trzeba mieć siłę na pokonanie przeciwności, starania o dofinansowania.
Jak wyglądały wasze rozmowy z dzieciakami z obsady na temat niepełnosprawności?
M.P. Kluczowy jest casting i dobranie zdolnych, inteligentnych dzieciaków do ich ról. Nasza grupa wykazała się niezwykłą wrażliwością. Siedmioletnia, w pełni zdrowa Pola miała zagrać chorą dziewczynkę i spotkać się z tego względu z agresją słowną. Musieliśmy uprzedzić ją, że nie ma to miejsca naprawdę, że to tylko rola. Dla dorosłych aktorów jest to coś oczywistego i normalnego, natomiast dzieci i ich wrażliwość trzeba chronić.
Podobnie musieliśmy porozmawiać z dziećmi, które miały wystosować wobec Poli obraźliwe uwagi, co też nie było dla nich łatwe. Uświadomić im, że nikt nie odbierze ich jako złe osoby, a na końcu i tak nastąpi zmiana w relacji filmowych bohaterów. Wszystkie dzieci miały w pewnym momencie prawo czuć gniew, rozczarowanie, niezrozumienie. Miały prawo szukać winnych. Staraliśmy się dbać o nie jak najlepiej, czuliśmy się za nie bardzo odpowiedzialni.
M.N. W pracy z dziećmi bardzo ważne jest to, żeby ich nie wykorzystywać oraz dbać o ich psychikę. Nasza Pola marzyła o roli księżniczki, dlatego odwołałam się do bajki o Pięknej i Bestii, aby przekonać ją, że zagra dziewczynkę zaklętą, uwięzioną w chorobie, a zły czar będzie mogła zdjąć tylko miłość jej brata. Naprawdę zrozumiała wtedy, dlaczego ma zagrać tak, a nie inaczej i bardzo czekała na finał.
A ludzie mają problem ze zrozumieniem niepełnosprawności, bo nadal jako społeczeństwo ją ukrywamy w domach, nie mówimy o niej.
M.N. Pamiętam, że kiedy mój syn był mały, podczas jednego ze spacerów natrafiliśmy na panią posługującą się białą laską. Zapytał mnie, dlaczego tak się porusza, a ja odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że ma chore oczy. Można mieć chore serce, co łatwiej ukryć, natomiast chorobę oczu po prostu widać. Pani, o której mówię, podeszła do nas po chwili. Przestraszyłam się, czy wszystko w porządku, czy może powiedziałam coś nie tak, ale ona tylko mi podziękowała.
Zauważyła, że za każdym razem, kiedy dzieci o to pytają, dorośli rzucają tylko: "Przestań, chodź już". A dzieci dorastają i ograniczenia w ich głowach pozostają do końca życia. Nie znają ludzi chorych, boją się relacji z nimi. Sami tworzymy przepaść, bo to właśnie rozmowa oswaja. Ja boję się ludzkiej niewiedzy.
M.P. Współcześnie dzieci na siłę są chronione przed wszystkim - śmiercią, chorobą, starością. W książce "Bieguni" Olgi Tokarczuk padają piękne słowa o niewidzialności ludzi starszych, którzy dla społeczeństwa przestają istnieć. W pewnym wieku ludziom odbiera się możliwość tworzenia, stawiając na młodych. A z drugiej strony lekceważy się dzieci i przeznaczoną dla nich kulturę.
Bo dzieci i ryby głosu nie mają.
M.P. Produkcja familijna powinna być dobrze odbierana zarówno przez dzieci, jak i przez dorosłych. Powinny o niej rozmawiać całe rodziny. Seanse dla rodzin są w kinach ustawiane na godziny poranne, bo ukuto z nich biznes ukierunkowany na wyjścia grupowe. A skąd pomysł, że dzieci chcą wstawać rano? To absurd. Przecież dzieci nienawidzą wstawać rano. I znowu traktuje się ich jako widzów gorszego sortu, rezerwując wieczorny prime time dla tych lepszych. Pamiętam ze spotkań organizowanych w związku z filmem "Za niebieskimi drzwiami", że dzieci są dużo bardziej skupione, kiedy towarzyszą im bliscy dorośli.
Ta produkcja wywołała zresztą wiele dyskusji w rodzinach, otrzymywaliśmy wiadomości na ten temat. Ludzie zaczęli rozmawiać o śmierci, chorobie, rozstaniu. O tym, od czego izolujemy dzieci przekonani, że to niebezpieczne, że wywoła w nich traumę, że nie zrozumieją. Jaką prawdę prezentujemy im wówczas o świecie? Jak sami będą zachowywać się w relacjach z dziećmi, kiedy dorosną?
Trwa ładowanie wpisu: instagram
M.N. Na ekranie chcę pokazać, że świat może być lepszy, a poprzez filmy częściowo mogę naprawić swoje błędy. Tworzę je także dla mojego dziecka, z którym oczywiście rozmawiam w domu, ale nie powiem mu wszystkiego na dany temat. Produkcji dla dzieci nie tworzę po to, aby się bawić, aby obudzić dziecko w sobie.
Chyba naprawdę wierzycie, że kino może zmienić człowieka.
M.P. Przy okazji filmu "Za niebieskimi drzwiami" byliśmy zapraszani do szkół integracyjnych i domów kultury, i były to niezwykłe spotkania. Zaskakiwały mnie, bo wydawało mi się, że gimnazjaliści będą się czuli zbyt dorośli, aby zainteresować się naszymi produkcjami, a tymczasem dyskutowali z nami o ich znaczeniu. Dopytywali, jak stworzyliśmy poszczególne efekty specjalne. W szkołach rozmawialiśmy zawsze o sensie i uczuciach. Uwydatniło to problemy, z jakimi borykają się dzieci. Najbardziej niezwykły był pokaz filmu i późniejsze spotkanie w Krakowie.
Co było w nim wyjątkowego?
M.P.: Zapytałem dzieci, jaką rolę według nich odgrywa Krwawiec. Zgłosił się jeden z chłopców, stwierdzając, że symbolizuje on śmierć. Wszyscy patrzyli na niego, trącali się łokciami. Ja odparłem, że odgadł świetnie. Wtedy organizatorzy spotkania poinformowali nas, że ten chłopiec znajduje się pod opieką fundacji od roku i nie odezwał się wcześniej ani razu.
Nasz film otworzył go do tego stopnia, że zabrał głos na pełnej ludzi sali. To są takie chwile, kiedy po pierwsze czuję, że warto to robić, a po drugie - że warto rozmawiać. Zwłaszcza o osobach z niepełnosprawnościami. Musimy pokonywać swoje uprzedzenia i ograniczenia. Po prostu żyjmy razem.