Sądząc po memach zalewających nasze facebookowe tablice wszyscy mamy go już dość. Gdy zabrał nam Davida Bowiego, myśleliśmy, że nic gorszego nas już nie spotka. Jak bardzo się myliliśmy, dowiedzieliśmy się bardzo szybko!
Zaskakujące, niewiarygodne wręcz wydarzenia na całym świecie były w stanie przykuć uwagę nawet fanów seriali, zatopionych w ekranach swoich komputerów. Bo to, że seriale i filmy oglądamy już zupełnie inaczej niż jeszcze 5 lat temu, stało się faktem. Platformy streamingowe nie tylko uczą nas tego, że możemy wytrzymać bez snu całą dobę, ale także tego, że śmierć serialowego bohatera powoduje smutek, jakbyśmy stracili prawdziwego przyjaciela (nigdy nie zapomnimy czarnego poniedziałku w redakcji po tym, jak George R. R. Martin zabrał nam Hodora)
Mijający rok odebrał nam wiarę nie tylko w ludzi, ale także w prawdziwą miłość. Jeśli Angelinie i Bradowi nie udało się zbudować trwałego związku, to jak możemy mieć w ogóle nadzieję, że uda się nam?!
Ale dał wiele w zamian! Pluton znowu jest planetą, Beyonce wydała album "Lemonade", który stał się hitem w czasie krótszym niż trwała „walka” Popka z Pudzianem, Netflix podarował nam „Stranger Things”, przez które wielu z nas nie zapalało w te Święta lampek na choince, a do naszych rąk wrócił pięknie wydany i pachnący farbą drukarską „Przekrój”. I chociaż dla wielu ukochanych ikon show-biznesu to były naprawdę „Last Christmas”, nadejście roku 2017 napawa nadzieją. Żyjemy teraz obietnicą powrotu do miasteczka Twin Peaks, nowych sezonów "Gry o Tron" i "Dziewczyn" (wypierając fakt, że to będzie czas pożegnania) i kolejnej części "Obcego". Będzie dobrze!
Basia Żelazko, Red. Nacz. Rozrywki WP
2016 - Najlepszy serialowy rok w historii wszechświata
Tak dobrego roku w historii telewizji jeszcze nie było. 2016 z pewnością zapisze się w pamięci fanów seriali na długo. Wydaje się, że o takim stanie rzeczy zadecydowało przede wszystkim to, że przeciągu ostatnich 12 miesięcy powstało najwięcej seriali w historii. Jednak to nie tylko liczby sprawiły, że 2016 był w „świecie seriali” taki wyjątkowy. W mijającym roku każdy widz z pewnością znalazł coś dla siebie. Powstawały nowe obrazy na oryginalnych pomysłach, kontynuowano serie dobrze znanych i uwielbianych formatów oraz reaktywowano kultowe produkcje.
Wśród tegorocznych tytułów na uwagę zasługuje kilka zupełnie nowych, zagranicznych produkcji. Z pewnością warto zobaczyć amerykański serial z pogranicza dramatu, science fiction i horroru „Stranger Things”. Zdaje się, że format, w którym u boku Winony Rider występują doskonali młodzi aktorzy, trafi przede wszystkim do dzisiejszych trzydziesto- i czterdziestolatków. Serial Bufferów ma wszystko to, co bawiło dzieciaki z lat 80. i 90. To doskonała mieszanka świetnie opowiedzianej historii, wczesnych filmów Stevena Spielberga i klimatu Stephena Kinga.
Rewelacyjne recenzje zbiera również „Młody papież” genialnego Paolo Sorrentino. Jeśli jeszcze nie przekonało was nazwisko twórcy m.in. „Wielkiego piękna” i „Młodości”, to być może zrobi to boski Jude Law, wcielający się w główną i tytułową postać papieża Piusa XIII.
Spore zamieszanie wywołał również serial „Westworld” sygnowany, podobnie jak „Młody papież”, znakiem jakości stacji HBO. Za scenariusz i reżyserię tej produkcji odpowiada Jonathan Nolan, czyli twórca m.in. „Interstellera” i „Mrocznego rycerza”. W jednej z głównych ról występuje Anthony Hopkins.
Lista tegorocznych świetnych seriali jest bardzo długa. „Nocny recepcjonista”, „The Crown”, „Vinyl” „This Is Us” to tylko niektóre z tytułów, które warto nadrobić. Na liście fantastycznych produkcji 2016 roku nie zabrakło polskiego akcentu. Pomimo kilku niedociągnięć, wyprodukowany przez Canal+ „Belfer” oraz „Artyści”, za który odpowiada TVP, dają nadzieję, że na rodzimym serialowym rynku idzie ku lepszemu i mamy szansę dogonić zagraniczne super-formaty.
Wypada wspomnieć również o sentymentalnych wycieczkach, które zafundowali nam twórcy seriali. W 2016 roku reaktywowano kilka produkcji, które podbiły serca widzów na całym świecie. Na platformie Netfilx możemy oglądać zupełnie nowe przygody rodzinki z „Pełnej chaty”, czyli „Pełniejszą chatę” oraz czteroodcinkową kontynuację perypetii pań Gilmore z „Kochanych kłopotów”. Na początku 2016 roku powrócił również serial „Z Archiwum X”. Wskrzeszeni i tylko nieco starsi agenci Scully i Mulder na tropie niewyjaśnionych zdarzeń nie przekonali jednak wszystkich fanów. Dla mnie ciekawe były zwłaszcza odcinki balansujące na pograniczu parodii i pastiszu tzw. "filmów o kosmitach".
Choć byłam bardzo sumienna w oglądaniu nowych formatów, w 2017 roku mam do nadrobienia całe pokaźne grono rewelacyjnych produkcji. Pozostaje mieć nadzieję, że śledzenie losów serialowych bohaterów uda mi się pogodzić z życiem w realnym świecie.
Magdalena Puzdrowska, Redaktor show-biz
Cztery razy, kiedy w 2016 roku skończyła się pewna epoka
W postach na Facebooku coraz większa ilość moich znajomych podsumowuje ten rok w niewybrednych, często niecenzuralnych słowach. Trudno się dziwić, to co do niedawna głównie smuciło, w ostatnich dniach poza żalem wywołuje też gniew. 2016 był bardzo okrutny dla wielbicieli i fanów wielu ikon show-biznesu. Jak podało BBC ilość nekrologów pojawiających się w mediach w ciągu ostatnich 6 miesięcy w porównaniu z zeszłym rokiem wzrosła o 30 proc. Na wieczny spoczynek odeszli Prince, David Bowie czy Carrie Fisher. Nieciekawie pod tym względem było również w Polsce. Śmiało można powiedzieć, że w 2016 roku nastąpił koniec pewnej epoki… i to przynajmniej kilkukrotnie. Czy zawsze jednak to musi oznaczać najgorsze?
Odeszli:
Końcem pewnej epoki były z pewnością śmierci Andrzeja Żuławskiego i Andrzeja Wajdy. Na przestrzeni kilku miesięcy straciliśmy dwóch najbardziej rozpoznawalnych, tworzących w Polsce i wyjątkowo cenionych na świecie reżyserów. Żal tym większy, że obaj panowie nie doczekali premier swoich ostatnich filmów – „Kosmosu” i „Powidoków”. Pomimo wieku z pewnością niejedno mogliby nam jeszcze pokazać. Teraz cała nadzieja w reżyserskim pokoleniu dzisiejszych 30-latów, których sukcesów w 2016 roku było więcej niż kiedykolwiek, ale o tym dalej…
Zakończyli karierę:
Emerytura, choć zasłużona z pewnością nie ucieszyła fanów Roberta Redforda i Danuty Szaflarskiej. Niedawno amerykański gwiazdor zapowiedział, że nie pojawi się już na wielkim ekranie. Kilka tygodniu później karierę zakończyła weteranka polskiego kina, gwiazda „Zakazanych piosenek”, Danuta Szaflarska. Zarówno dla ich fanów, jak i kina samego w sobie usunięcie się w cień takich ikon to koniec pewnej epoki. Całe szczęście wciąż dochodzi do łamania podobnych obietnic. Udowadnia to Goldie Hawn, która wraca na ekrany po kilkuletniej przerwie. Jeszcze większą niespodziankę zrobił Warren Beatty, który po 16 latach przerwy zagrał w filmie, który sam wyreżyserował. Na polską premierę jego „Rules Don’t Apply” wciąż czekamy.
Nowy obraz polskiego kina:
Najpopularniejszym filmem roku w Polsce zostaje najnowszy „Pitbull” Patryka Vegi, film który o dziwo nie jest komedią romantyczną. Choć ilością gwiazd w obsadzie i mnogością opowiadanych historii wciąż wpisuje się w mechanizmy, który decydowały o sukcesach takich hitów jak np. „Listy do M”, to jednak mamy do czynienia z przypadkiem, gdy najpopularniejszym hitem roku zostaje przedstawiciel kina kryminalnego, męskiego. Co więcej wielu krytyków przyznawało, że choć łatwo jest film Vegi krytykować, ostatecznie trudno im było oderwać wzrok od ekranu. Koniec epoki panowania komedii romantycznych, czy wyjątek potwierdzający regułę? Wierzymy, że jednak to pierwsze!
Koniec Brangeliny:
Szybki ślub i rozwód Johnny’ego Deppa okazał się mało znaczącym newsem przy sensacji jaką zafundowali nam w tym roku Angelina Jolie i Brad Pitt. Rozpad trwającego 11 lat związku nie byłby może wydarzeniem szczególnym, gdyby nie wyjątkowe cechy byłej już pary. Rozeszły się ikony Hollywood, postrzegane jako najseksowniejsi (mimo wieku), najbardziej wpływowi i najlepiej zarabiający aktorzy świata. Niewiele było w historii par, które elektryzowały tłumy w stopniu takim, jak oni. Nie ma dziś drugiej aktorskiej pary tego kalibru. Trudno nawet wyobrazić ją sobie snując fantazje o tym, kto z kim mógłby stanąć na ślubnym kobiercu.
Michał Nowak, Wydawca WP Film
Nobel dla Dylana
Nobel dla Boba Dylana to chyba najbardziej kontrowersyjna decyzja Akademii Szwedzkiej od czasu wyróżnienia Elfriede Jelinek w 2004 roku.
Najważniejsza literacka nagroda świata dla pieśniarza wzbudziła tyle samo entuzjazmu, co niechęci. Krzysztof Cieślik, krytyk współpracujący z „Plus Minus”, nazwał ją hucpą. Grzegorz Wysocki z Wirtualnej Polski, stwierdził, iż „takiego werdyktu nie ogarnia”, a nagroda należała się Philipowi Rothowi. Publicznie Akademię skrytykowali Jason Pinter czy Irvine Welsh, w „obronie” Dylana stanęli zaś Salman Rushdie, Stephen King i Naomi Klein.
Jednak im dłużej od ogłoszenia decyzji i im mniej emocji w dyskusji na ten temat, tym słuszniejsza wydaje się decyzja o nagrodzeniu Dylana. Tegoroczny Nobel jest bowiem nie tylko nagrodą dla wybitnego tekściarza, którego twórczość miała gigantyczne znaczenie dla kilku pokoleń odbiorców, ale i dla wielowiekowej tradycji, którą reprezentuje autor „All Along the Watchtower”. Tradycji przekazów ustnych, wędrownych poetów i folkowych mędrców, będących nośnikami zbiorowej mądrości. Funkcjonujący od ponad 50 lat Bob Dylan jest bez dwóch zdań twórcą wybitnym - nie wybitnym piosenkarzem, ani nie wybitnym pisarzem, ale wybitnym pieśniarzem, od pół wieku opowiadającym Amerykę światu i samym Amerykanom.
Przekonująco brzmią także wyjaśnienia Horace’a Engdahla, członka Akademii Szwedzkiej. Zwracał on uwagę, iż Dylan został wybrany niejako na przekór narcyzmowi współczesnej literatury. Wielu krytyków zgadzało się, że tegoroczny Nobel należy się twórcy amerykańskiemu - a tu murowanym kandydatem od lat jest Philip Roth. O ile jednak autor „Kompleksu Portnoya” czy „Amerykańskiej sielanki” uwielbia mielić siebie samego, o tyle Dylan skupia się zawsze na innych (zazwyczaj: słabszych i niedostrzeganych) i to innym poświęcił wszystkie swoje opowieści. W czasach, gdy zarówno narody Europy, jak i Amerykanie odwracają się od świata, by pogrążyć w egoistycznych, irracjonalnych lękach, taki wybór jest odważny, przełomowy i, po prostu, słuszny.
A kontrowersje? Za kilka lat nikt nie będzie już o nich pamiętał. A Nobel dla Boba Dylana zostanie.
Tomasz Pstrągowski, Wydawca WP Książki
2016 - rok wielkich powrotów
Są takie zjawiska, o których marzymy, by zostały w przeszłości – fryzura a’la Limahl, filmy typu „Ciacho” czy sztuczna opalenizna Agnieszki Włodarczyk. Zgroza!
Są też takie, które wracają cyklicznie – moda na dzwony, grochy w stylu „Magdy M.”, czy kolejne dramaty w życiu Kim Kardashian. Są rzeczy pewne w show-biznesie jak podatki i krągłości Ewy Farnej – nawet jeśli na chwilę znikają z horyzontu, to prędzej czy później na pewno nas dopadną.
Rok 2016 w Polsce okazał się zdecydowanie rekordowy pod względem powrotów – tych wyczekiwanych i zaskakujących, zarówno udanych, jak i niezbyt trafionych.
Jednym z największych – i zarazem najbardziej zaskakujących – okazał się powrót wyżej wspomnianej Agnieszki Włodarczyk. Przez wielu spisana na straty aktorka o opinii osoby wyjątkowo trudnej we współpracy, pokazała nam się z zupełnie innej strony. Wszystko dzięki hitowi TVN „Azja Express”. Program obnażył i pokazał w nowym świetle wiele osobowości – choćby przebojową Małgorzatę Rozenek czy najbardziej znienawidzoną w tym roku celebrytkę – „Renulkę” Kaczoruk (Wojewódzką?). Jednak to Agnieszka wykorzystała w pełni potencjał formatu – nie tylko doszła aż do finału, ale też zrobiła to, co niewielu się udaje – odzyskała sympatię widzów.
Przypomnijmy, że skądinąd utalentowana aktorka i wokalistka, przez lata musiała zadowalać się marginesem polskiego show-biznesu, bo zwyczajnie ludzie nie chcieli jej oglądać. Dlaczego? Dwa główne powody to jej trudne usposobienie, które urosło wręcz do rangi legendarnego, oraz jej życie uczuciowe – które przez wielu widzów zostało uznane za godne krytyki. Gwiazda, którą określano jako kapryśną, skorą do fochów i nie szanującą współpracowników, chętnie chwaliła się w mediach uczuciem do kolegi po fachu, Mikołaja Krawczyka. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że Mikołaj zostawił inną aktorkę, Anetę Zając z dwójką małych dzieci. Bez względu na to, czy była w tym wina Agnieszki, czy nie, przylgnęła do niej łatka bezwzględnej, rozbijającej rodziny femme fatale. Mimo wygranej w „Jak oni śpiewają” i drugiego miejsca w „Twoja twarz brzmi znajomo”, wciąż nie mogła wrócić do łask widzów. Dopiero „Azja Express”, w którym pokazała się z zupełnie innej strony, przełamał jej fatalną passę. Włodarczyk wycisnęła program jak cytrynę – wraz z Marią Konarowską stworzyły szczery, zabawny i wyjątkowo sympatyczny duet. Nie tylko unikały konfliktów, ale też chętnie pomagały innym uczestnikom. Do tego Włodarczyk ujęła widzów naturalnością, poczuciem humoru i – o dziwo – skromnością. Decyzja o udziale w programie okazała się dla niej strzałem w dziesiątkę. Jak sama przyznała w jednym z wywiadów, wiadomości z "hejtami" zmieniły się we wsparcie fanów. Oby nie zmarnowała tej szansy!
Jeśli już mowa o femme fatale, to największy powrót tego roku ma jedno imię: Beata. Nikt tak nie wymiata, jak Kozidrak Beata – i pokazała to w 2016. Zdrada, trudny rozwód, życie prywatne rozkładane na czynniki pierwsze przez kolorowa prasę, podział majątku i awantura o Bajm. Potem jednak, zamiast upadku i końca kariery, co wielu przepowiadało, nowa miłość, nowy wizerunek i nowa, solowa płyta, która okazała się prawdziwym hitem.
Beata zamieniła toporne kozaki na eleganckie szpilki, ale nie zrezygnowała z pazura, za który ją kochamy. Do tego na płycie w ostrych tekstach rozliczyła się z niewiernym mężem, co tylko podgrzało atmosferę wokół jej rozstania. Niedawno w „Fakcie” zapowiadała, że planuje trasę koncertową na miarę Madonny. Trzymamy kciuki!
Powroty to także kultowe programy. Co prawda hucznie zapowiadana reanimacja „Wielkiej gry”, ku rozpaczy redakcji, nie doszła do skutku, ale i tak jest nieźle. Ruszyły przesłuchania do nowej edycji pierwszego w Polsce talent-show - “Idola”. W nowej odsłonie i z nowym jury show uwielbiane przez miliony wraca. Tam poznaliśmy Anię Dąbrowską, Monikę Brodkę, Szymona Wydrę, Tomka Makowieckiego, Ewelinę Flintę, Krzysztofa Zalewskiego, Mariusza Totoszko, Sławka Uniatowskiego, czy zwyciężczynię pierwszej edycji - i jednocześnie pierwszą zwyciężczynię talent-show w Polsce - Alicję Janosz, która w tym roku zaśpiewa jako jedna z gwiazd podczas sylwestra Telewizji WP we Wrocławiu - tu więcej na ten temat. Program stworzył też osobowości jurorów - bez “Idola” nie byłoby Wojewódzkiego, którego dziś znamy, nie poznalibyśmy Eli Zapendowskiej, czy świętej pamięci Roberta Leszczyńskiego. W nowej edycji za jurorskim stołem zobaczymy Elę, Ewę Farną, Janusza Panasewicza i Wojciecha Łuszczykiewicza z zespołu Video.
Nie tylko kultowy “Idol” wraca - ruszyły także eliminacje do nowych… “Milionerów”. Uwielbiany w Polsce i na świecie teleturniej zniknął z anteny TVN po 10 sezonach i czterech latach emisji w 2003 roku. W tym czasie w Polsce upragniony milion pał tylko raz. Teraz czeka nas wielki powrót - i programu, i Huberta Urbańskiego, który ponownie zasiądzie w fotelu prowadzącego. Z resztą, to dzięki programowi stał się sławny, został gwiazdą, a przez zakończenie emisji zaczęły się jego problemy. Teraz wraca niczym feniks z popiołów - i nic dziwnego - chyba nikt nie wyobraża sobie tego programu bez niego.
Warto jednak pamiętać, że nie każdy powrót to dobry pomysł. TVP postawiła w tym roku na powroty - choćby “Sondy” pod nowym szyldem “Sondy 2”, nie osiągnęła jednak świetnych wyników - program przegrywał w swoim paśmie z konkurencją. Mimo to Telewizja Polska zdecydowała się na dalszą produkcję - może przełamie złą passę?
Mówiąc o TVP i powrotach, nie sposób pominąć powrotu „Mody na sukces”. Serial, który doczekał się 7491 odcinków i jest nadawany bez przerwy od 1987 roku. W Polsce, ku rozpaczy fanów i widzów, TVP zrezygnowała z emisji w 2014 roku. W 2015 nowe odcinki trafiły na należącą do TVN platformę Player.pl, a w 2016 kultowa “Moda na sukces” wróciła na antenę telewizji za sprawą Nova TV.
Można odetchnąć z ulgą - oprócz podatków pewna jest miłość Brooke i Ridge’a, kariera Beaty Kozidrak i nasza miłość do telewizji.
Aleksandra Pajewska, Wydawca show-biz
2016 rok w polskiej muzyce
Najbardziej zaskakującym tegorocznym wydarzeniem na naszym rodzimym rynku fonograficznym był dla mnie płytowy debiut Julii Pietruchy. Popularna aktorka, pozostająca w ostatnim czasie w cieniu show-biznesu, zaprezentowała publiczności porcję bezpretensjonalnych kompozycji i tekstów inspirowanych jej licznymi podróżami. Wydany własnym sumptem album "Parsley" oraz seria koncertów, rozpoczęta występem w ramach festiwalu Open'er, udowodniły, że Pietrucha to artystka dojrzała i świadoma. Pozostaje tylko trzymać kciuki za jej kolejne zawodowe działania.
Warto odnotować także doskonały powrót Taco Hemingwaya, który po świetnie przyjętych albumach "Trójkąt warszawski" i "Umowa o dzieło" oswajał fanów stopniowo - singlem "Deszcz na betonie" oraz EP-ką "Wosk", by zachwycić koncept-albumem "Marmur", który sam twórca nazywa słuchowiskową rap płytą . Był to w ogóle dobry rok dla polskiego rapu, który dociera dalej niż tylko do koneserów gatunku. Tacy artyści jak KęKę ("Trzecie rzeczy"), Bisz / Radex ("Wilczy humor"), O.S.T.R. ("Życie po śmierci"), PRO8L3M ("PRO8L3M"), Ten Typ Mes ("Ała") czy Łona i Weber ("Nawiasem mówiąc") zbierali nie tylko doskonałe recenzje, lecz także tygodniami utrzymywali się w rankingach najlepiej sprzedających się płyt w kraju.
Organek swoim drugim albumem "Czarna Madonna" utarł nosa tym, którzy sądzili, że świetnie przyjęty debiut będzie wszystkim, na co go stać. Nowa produkcja jest jeszcze bardziej dojrzała od poprzedniej i czuć w niej przebojowy potencjał. Singiel "Missisipi w ogniu" dotarł już m.in. na szczyt Listy Przebojów radiowej Trójki.
O Natalii Przybysz w ostatnich miesiącach było głośno głównie za sprawą rozdmuchanego medialnie wywiadu dla "Wysokich obcasów". Tymczasem mało kto zorientował się, że artystka wciąż ma wiele do powiedzenie muzycznie, szczególnie jeżeli chodzi o odświeżanie formuły bluesowego grania. W ramach projektu Shy Albatross, wspólnie z takimi muzykami jak Raphael Rogiński, Hubert Zemler i Miłosz Pękala, stworzyła jeden z najlepszych polskich albumów roku - "Woman Blue".
Prawdziwą gratką dla odbiorców muzyki filmowej okazała się wydana pod koniec roku oryginalna ścieżka dźwiękowa autorstwa Andrzeja Korzyńskiego z filmu "Akademia Pana Kleksa". Co prawda przeboje z filmowego hitu, który kształtował wyobraźnię i gust kilku pokoleń, wydane były już w 1984 roku, czyli w dniu premiery tej produkcji, jednak znaczna część instrumentalnej ścieżki dźwiękowej nie była publikowana aż do teraz w żadnej formie. Mamy tu wszystko - od tematów napisanych na orkiestrę, przez elektronikę po rockowe uderzenie. Całość po latach brzmi sentymentalnie, ale wciąż zaskakująco świeżo. Fani filmowych brzmień śmiało mogą sięgnąć także po propozycje z dwóch zupełnie różnych stylistyk. Mało kto potrafi przejść obojętnie obok albumu duetu Ballady i Romanse "Córki dancingu" oraz ścieżki dźwiękowej autorstwa Mikołaja Trzaski z filmu "Wołyń".
2016 rok to także czas mniejszych i większych sukcesów polskich twórców na rynku międzynarodowym (m.in. nominacje do nagrody Grammy dla Krzysztofa Pendereckiego i tenora Mariusza Kwietnia czy z przeciwnego bieguna estetycznego eurowizyjny sukces Michała Szpaka). Dużym zaskoczeniem pod względem zmiany stylistyki okazała się najnowsza płyta Brodki zatytułowana "Clashes". Album zebrał skrajnie różne recenzje. Słychać wyraźnie, że artystka nie zamierza odcinać kuponów od rewelacyjnej "Grandy" czy EP-ki "LAX", jednak na najnowszym krążku trudno doszukać się czegoś, co sprawi, że zapamiętamy go na lata. Brodka to już jednak marka sama w sobie. Swoje zrobiła współpraca z prestiżową wytwórnią PIAS, która wydała album poza Polską. Premiery kolejnych singli i promujących je teledysków odnotowywały media nie tylko w naszym kraju. Doskonałą prognozą na przyszłość są także dla Moniki i jej zespołu występy w ramach zagranicznych festiwali oraz wspólna trasa koncertowa po Wielkiej Brytanii z Beth Orton. Brodka znalazła się także ostatnio wśród największych gwiazd europejskiej i światowej muzyki za sprawą projektu "20 Before 17".
Jakub Majkowski, Redaktor show-biz
Rok debiutów. Polskim kinem trzęsą trzydziestolatkowie
Gdyby ktoś pięć lat temu mi powiedział, że w 2016 roku polskim kinem będą rządzić trzydziestolatkowie, kazałbym tej osobie iść do lekarza. A dziś musiałbym ją przeprosić.
Bo w 2016 polskim kinem trzęsą trzydziestolatkowie, w dodatku debiutanci. Najlepszy polski film tego roku nakręcił 32-letni Jan. P. Matuszyński. Jego „Ostatnia rodzina” to debiut ocierający się o arcydzieło na miarę „Noża w wodzie” Polańskiego. Drugim najważniejszym polskim filmem był „Baby Bump”, jeden z najbardziej niezwykłych obrazów dojrzewania w historii kina w ogóle. Zrobił go Kuba Czekaj, trzydziestodwulatek.
Jeśli ktoś nie wierzy, że polskie kino skolonizowali trzydziestolatkowie, niech przypomni sobie pierwszy polski thriller z prawdziwego zdarzenia, czyli „Na granicy” w reżyserii 35-letniego Wojciecha Kasperskiego, który w tym roku pokazał także nagradzany dokument „Ikona” o syberyjskim szpitalu psychiatrycznym. Dodajmy do tej listy świetne „Wszystkie nieprzespane noce” 34-letniego Michała Marczaka i sensacyjny „Plac zabaw” 32-letniego Bartosza M. Kowalskiego. Kropkę nad i postawmy „Kamperem”, filmem nomen omen, o niedojrzałych trzydziestolatkach w reżyserii Łukasza Grzegorzka (36 lat).
W tej beczce miodu jest łyżka dziegciu, bo w serii świetnych debiutów brakuje kobiet. Ich honoru broni jedynie Anna Zamecka fenomenalnym dokumentem „Komunia”, ale chciałbym, żeby w naszym kinie było więcej głosów kobiet. Nie chcę teraz w to wierzyć, ale kto wie, może w 2017 roku napiszę, że polski film jest kobietą?
Łukasz Knap, Redaktor WP Film
Rewolucja w TVP
Jeśli o czymś było głośno w 2016 roku, to z pewnością była to Telewizja Polska.
Choć trudno wymienić wszystkie pomysły i rewolucje, które przeprowadzono w stacji, to nie sposób zapomnieć tego, co wydarzyło się w styczniu br. Nowa kadra zarządzająca z Jackiem Kurskim na czele, który piastuje stanowisko prezesa od 8 stycznia br., dokonała szeregu drastycznych zmian w załodze TVP. W wyniku personalnych roszad z pracą przy ul. Woronicza pożegnali się m.in. Piotr Kraśko (szef „Wiadomości”, który ze stacją związany był przez 25 lat), Beata Tadla(prowadząca „Wiadomości”),Jarosław Kret (pogodynek) oraz Hanna Lis (gospodyni „Panoramy”).
Wraz z nimi pracę straciło wielu reporterów i dziennikarzy (np. Justyna Dobrosz-Oracz i Milena Kruszniewska, Jacek Tacik, Elżbieta Byszewska), a także osób odpowiadających za wydawanie programów informacyjnych (wieloletni wydawca „Wiadomości” - Piotr Jaźwiński oraz sekretarz programu Maciej Czajkowski). Tylko nielicznym, m.in. Annie Popek czy Krzysztofowi Ziemcowi, udało się utrzymać stanowiska - a nawet awansować.
Nie minął miesiąc od dotkliwych przetasowań kadrowych, a TVP znów była na językach wszystkich. Powód? Transmisja wyników plebiscytu Telekamer "Tele Tygodnia" na antenie Dwójki. Wśród nominowanych znalazły się bowiem osoby, które pożegnały się z Telewizją Polską. W kategorii "Osobowość telewizyjna" szansę na statuetkę miał Piotr Kraśko. Nominowana była również zawieszona Diana Rudnik oraz kabaret Paranienormalni, których program "Paranienormalni Tonight" został zdjęty z anteny przez nowe władze TVP. Efekty takiego zamieszania były łatwe do przewidzenia. Wręczający statuetkę Krzysztof Ziemiec został powitany okrzykiem „kłamca!” z widowni, a współprowadzący galę kabareciarze, Ewa Błachnio i Robert Górski, wykorzystali swoje pięć minut na żywo na antenie i bez skrupułów rzucali zgryźliwymi komentarzami, celnymi ripostami i nie zawsze politycznie poprawnymi żartami. W kategorii "najcelniejsze riposty i żarty z nowych władz TVP" kroku satyrykom dotrzymywali także prowadzący galę Telekamer: Grażyna Torbicka i Artur Żmijewski.
Gdy już wszyscy myśleliśmy, że na tym zakończą się zmiany w ekipie Telewizji Polskiej, pod koniec marca br. z pracą pożegnała się Grażyna Torbicka. Prezenterka postanowiła po 31 latach rozstać się ze stacją, bo jak sama wówczas przyznała, poczuła, "że to dobry moment, by spojrzeć na świat z innej perspektywy". Kilka miesięcy później w ślad za nią poszła Agata Młynarska (dziś dyrektor rozwoju TLC Polska) i Maciej Orłoś (obecnie gospodarz serwisu informacyjnego Telewizji WP #dziejesięnażywo).
2016 rok to w TVP czas nie tylko przetasowań personalnych, ale również programowych. Telewizja Polska zrezygnowała z emisji najpopularniejszych audycji kabaretowych. Taką decyzję podjął Maciej Chmiel, ówczesny szef Dwójki, tłumacząc ją na początku "nadreprezentacją kabaretów w TVP2". Później w studiu Wirtualnej Polski dodał, że jest „fanem kabaretu, dzięki któremu możemy generować z siebie nie rechot, ale śmiech”. Efekt? Bunt polskich satyryków i kolejne, tym razem dobrowolne, odejście. Po 24 latach Beata Harasimowicz, reżyser programów rozrywkowych i widowisk kabaretowych, postanowiła rozstać się ze stacją.
Warto dodać, że zmian w ramówce było znacznie więcej. Wystarczy tylko wspomnieć, że jakiś czas temu władze Telewizji Polskiej wpadły na pomysł przywrócenia na antenę uwielbianych przez publiczność programów sprzed lat. Zdecydowano się m.in. na wznowienie "Teleranka", kierowanego przede wszystkim do najmłodszych widzów. Niestety, pomimo wprowadzenia wielu unowocześnień program wypadł blado na tle konkurencji (średnia widownia wyniosła zaledwie 240 tys. osób, w tym jedynie 14 tys. dzieci). Podobny los i słabe wyniki odnotował "Pegaz". W rezultacie oba te formaty zniknęły z anteny TVP1 ("Teleranek" jest emitowany tylko w TVP ABC, a "Pegaz" w TVP Kultura). Co ciekawe, jedynie "Sonda 2" potrafiła przyciągnąć wystarczająco dużą widownię, aby TVP zdecydowała o realizacji kolejnych sezonów. Tym wynikom wciąż jednak daleko do pobicia rekordów. Warto też na koniec dodać, że Jacek Kurski, prezes TVP, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, porzucił plany wskrzeszenia takich kultowych produkcji jak "Wielka gra" czy "Wieczorynka". Dlaczego? Na to pytanie niech każdy sam sobie odpowie.
Anna Ryta, Redaktor show-biz
Polacy szturmują kina
Można w kółko narzekać na nieprzyzwoite ceny biletów, niekończące się kolejki do kas, smród popcornu i siorbanie coli. Jednak najwyraźniej polskim widzom to nie przeszkadza, bowiem w 2016 roku nasze kina zanotowały niespotykane od lat rekordy frekwencyjne.
W kinach królowały przede wszystkim produkcje polskie – tu należy wspomnieć o „Pitbullach” (łącznie ok. 4 mln widzów), „Wołyniu” (niemal 1,5 mln), „7 rzeczach, których nie wiecie o facetach ( ponad 1,1 mln) czy „Planecie Singli” (prawie 2 mln widzów). Swoje dołożyły animacje – m.in. „Zwierzogród” i „Gdzie jest Dory”, ekranizacje komiksów czy dwie części „Gwiezdnych wojen”.
Trudno powiedzieć, czy to efekt 500+, czy w końcu doczekaliśmy czasów, kiedy wolimy obejrzeć film w kinie, a nie kilkunastocalowym wyświetlaczu czy telewizorze. Ważne, że wszystko wskazuje na to, iż jeszcze nigdy po 1989 roku nie sprzedano takiej ilości biletów. Ostrożne szacunki z października mówią nawet o 52 mln. Oznaczałoby, że wynik z 2015 roku zostanie pobity o niemal 7 mln widzów. Czy się udało, dowiemy się tuż po Nowym Roku, kiedy „Rzeczpospolita” opublikuje swoje tradycyjne podsumowanie.
Grzegorz Kłos, Redaktor WP Film
Rok trudnych pożegnań
Ten rok był wyjątkowo obfity w trudne pożegnania. Świat kultury i sztuki stracił wielu artystów, którzy niepodważalnie mieli duży wkład na jego rozwój.
Brak wybitnych twórców szczególnie boleśnie odczuwa świat muzyki. Rok rozpoczął się już smutną wiadomością o śmierci Davida Bowiego. Odejście jednego z najbardziej nowatorskich muzyków poruszyło środowisko artystyczne. Muzyk odszedł po walce a rakiem wątroby, miał 69 lat. Ze słuchaczami pożegnał się płytą "Blackstar".
Wiosną przyszło się pożegnać z kolejną ikoną, Princem. Był jednym z najbardziej wpływowych rockmanów XXI wieku. Zmarł nagle w wieku 57 lat. Przyczyną jego śmierci było przedawkowanie leków. W listopadzie odeszła kolejna gwiazda muzyki. Słuchacze pokochali go nie tylko za piękne melodie i charakterystyczny niski głos, ale i za piękne, poetyckie teksty. Leonard Cohen, bo o nim mowa, zmarł we śnie. Miał 82 lata. Z fanami pożegnał się emocjonalną płytą "You want it darker". Rok zakończyła śmierć jednego z najbardziej rozpoznawalnych i uznanych przedstawicieli muzyki pop, George'a Michaela. Autor takich niezapomnianych piosenek jak "Freedom '90", "Faith" czy "Last Christmas" zmarł, mając zaledwie 53 lata.
Wiele stracił także świat filmu. Wyjątkowo dotkliwą dla kinomanów była wiadomość o śmierci Alana Rickmana. Wybitny brytyjski aktor teatralny i filmowy zmarł w wieku 69 lat. Fanów "Gwiezdnych wojen" przybiła natomiast wieść, że zmarła Carrie Fisher, czyli niezapomniana księżniczka Leia. Aktora odeszła po zawale serca, miała 60 lat. Polskie kino musiało pożegnać wybitnych reżyserów: Andrzeja Wajdę (90 lat), Andrzeja Żuławskiego (75 lat) i Waldemara Dzikiego (59 lat). Pożegnaliśmy także niezapomnianych polskich aktorów, którzy bawili widzów do łez. Po długiej walce z chorobą zmarli: Marian Kociniak - niezapomniany Franek Dolas z filmu "Jak rozpętałem drugą wojnę światową", (w wieku 80 lat), Andrzej Kopiczyński znany szerokiej publiczności z tytułowej roli w serialu „Czterdziestolatek" oraz wybitny komik i artysta kabaretowy, Bohdan Smoleń (odszedł w wieku 69 lat). W pamięci pozostanie także lubiana przez widzów Halina Skoczyńska, która odeszła mają 62 lata na skutek wylewu. Światowa literatura straciła natomiast Umberto Eco, włoskiego myśliciela, pisarza i eseistę, najbardziej znanego z powieści„Imię róży". Zmarł w wieku 84 lat. W Polsce pożegnaliśmy Marię Czubaszek - pisarkę, satyryczkę i dziennikarkę. Zmarła w wieku 76 lat.
Wyjątkowy brak jest odczuwalny także po śmierci Bogusława Kaczyńskiego, jednego z najbardziej uznanych krytyków muzycznych i popularyzatora muzyki klasycznej. Odszedł w wieku 74 lat na skutek udaru mózgu. Jedno jest pewne - tych twórców nie zapomnimy nigdy.
Urszula Korąkiewicz, Redaktor show-biz
Radiowa Trójka
Ten rok był dla Polskiego Radia jednym z bardziej dynamicznych i przełomowych okresów w długiej historii rozgłośni. Symbolem zmian i walki o zachowanie niepowtarzalnego klimatu została radiowa Trójka.
Po zwolnieniu Magdy Jethon dyrektorem rozgłośni została Paulina Stolarek-Marat. Nie wytrzymała ona presji, wynikającej z upolitycznienia zarządu, i zrezygnowała zaledwie po miesiącu. Od razu pojawiła się giełda nazwisk osób, które mogłyby stanąć na czele Trójki. Wśród osób branych pod uwagę, byli m.in. Roman Rogowiecki i Paweł Sito. Ostatecznie szefem stacji został Adam Hlebowicz.
Rok 2016 to również czas głośnych zwolnień i symbolicznych rezygnacji/odejść z pracy wielu wybitnych dziennikarzy.
W marcu, po kilkunastu latach pracy, zwolniony został Jerzy Sosnowski, który był jednym z symboli rozgłośni. Stacja złożyła mu wypowiedzenie ze względu na jego krytyczne wpisy m.in. na Facebooku. W obronie redaktora stanęli związkowcy Polskiego Radia, jednak nic nie wskórali. W czerwcu na znak protestu swoją ostatnią audycję poprowadził Jurek Owsiak. Z rozgłośni przy ul. Mysliwieckiej 3/5/7 odeszli również m.in.: Tomasz Ławnicki, Michał Nogaś, Damian Kwiek, Michał Margański, Marcin Zaborski i Maja Borkowska.
Na znak protestu kilkanaście dżingli ze swoim głosem wycofał Zbigniew Zamachowski, tłumacząc, że nie chce być kojarzony ze zmianami, które nastąpiły w stacji, którą wspierał przez lata.
W ciągu całego roku pod siedzibą radia odbywała się niezliczona liczba pikiet i wieców organizowanych przez wiernych słuchaczy Trójki. Protesty przy ul. Myśliwieckiej często miały charakter spontaniczny i były wspierane przez znanych polityków i dziennikarzy - przez lata związanych z rozgłośnią, która wychowała kilka pokoleń obecnych gwiazd radia i telewizji.
Końcówka roku przyniosła niepokojące dla słuchaczy wieści o tym, jakoby Wojciech Mann miał usłyszećod prezes polskiego Radia – Barbary Stanisławczyk, że ma "braki warsztatowe". Ostatecznie dziennikarz w oficjalnym oświadczeniu napisał, że podczas spotkania padły różne słowa, ale nikt nie zarzucił mu braków warsztatowych. Ikona Trójki dowiedziała się ponadto że "za długo pracuje w Trójce, przez co zachowuje się tak, jakby to było jego radio".
Na poprawę nastroju znowu w roli głównej wystąpili wierni słuchacze, którzy nagrali „karpiowy protest song”, w którym w błyskotliwy i zabawny sposób odnoszą się do sytuacji w ich ukochanej rozgłośni. Piosenka jest nawiązaniem do słynnego „Karpia”, który co roku trafia na trójkową płytę „Święta bez granic”, z której dochód trafia na cele charytatywne. Miejmy nadzieję, że Nowy Rok przyniesie rozgłośni same zmiany… dobre zmiany.
Arkadiusz Durka, Redaktor show-biz