Dla chcącego nic trudnego?
„Dobre chęci” to pełnometrażowy kinowy debiut Adriana Sitaru, nie można wiec mówić o nim w odniesieniu do wcześniejszych dokonań autora. Jednak warto przypomnieć, że Rumuńska scena filmowa to jedna z dynamiczniej rozwijających się filmowych scen ostatniej dekady w Europie Wschodniej. Rumuńscy twórcy regularnie zdobywają nagrody na międzynarodowych festiwalach. Najbardziej rozpoznawalnymi pozostają wciąż Cristi Puiu („Śmierć Pana Lazarescu”), i zwycięzca canneńskiego głównego konkursu sprzed pięciu lat, Cristian Mungiu („4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni”), którego nowy film „Za wzgórzami” także w tym roku zdobył na Lazurowym Wybrzeżu wyróżnienie, tym razem dla najlepszych ról kobiecych i za scenariusz.
19.07.2012 14:51
Film Sitaru, choć podobnie jak dwa z trzech wyżej wymienionych, także opiera swój dramatyczną koncepcję na okołomedycznym problemie, jest zdecydowanie lżejszy i bardziej błahy. Sitaru ociera się czasami - chyba niechcący, na skutek nieopanowania warsztatu - o burty moralizatorstwa, ale mimo wszystko "Dobre checi" to żaden egzystencjalny, przesycony metafizycznymi podtekstami traktat o życiu, a raczej anegdota czy przypowiastka. Nie brakuje w niej neurozy i goryczy, mam jednak wątpliwości, czy opowiedziana jest z wystarczającą werwą i dystansem.
Główny bohater, Alex (Bogdan Dumitrache) to trzydziestoparolatek, którego z prób układania sobie życia z dala od domu pewnego dnia wytrąca informacja o udarze matki. Sitaru na wstępie serwuje widzowi mocne uderzenie. Kiedy w nocnym pociągu do rodzinnego miasteczka Alex notorycznie pada ofiarą absurdalnych zagajeń ze strony współpasażerów, nie wiemy do końca, czy wolno nam się z tego śmiać, choć w teorii bywa bardo zabawnie. Nie mamy wystarczająco dużo informacji by ocenić, jak ta historia potoczy się dalej. W tyle głowy kołacze nam myśl, że w tym momencie gdzieś, kilkaset kilometrów dalej, może umierać jego matka.
Zaskakująca informacja i dziwna podróż – to tylko preludium do tego wyjątkowo... gadatliwego utworu. Większość akcji rozgrywa się w szpitalu, gdzie przy łóżku szybko zdrowiejącej matki Alexa pojawiają się coraz to nowi goście – każdy oczywiscie z lepszą wersją kolejnych mądrości życiowych, którymi dzieli się z miną króla Salomona. W tym rozgardiaszu i informacyjnym chaosie Alex całkiem nie potrafi się odnaleźć. A widz niespecjalnie chce mu w tym pomóc. Główny bohater jest bowiem na tyle drażniący, niestały, burkliwy i niedojrzały, że zamiast trzymać za niego kciuki, mamy ochotę wysyczeć raczej: „a dobrze ci tak!”.
Wszyscy przewijający się przez szpitalną salę goście mają całe naręcza dobrych chęci! Właściwie jedyną postacią, która zdaje się być ich zupełnie wyzbyta, jest główny bohater. W filmie, który testuje cierpliwość widza już poprzez samą swoją gęstą, anegdotyczna formułę i natężenie pokawałkowanego, pozornie przypadkowego dialogu, dodanie takiego protagonisty to prawie akt seppuku. Może na nie w pewnym momencie nabrać ochoty także zmęczony, rozdrażniony i znudzony widz. Co jest wybrukowane dobrymi chęciami – wszyscy wiemy. Może więc – przezorny zawsze ubezpieczony! – lepiej czysto profilaktycznie nadmiaru dobrych chęci, szczególnie na ekranie, unikać?...