“Dzikie róże” [RECENZJA]: dzieje grzechu. Jeden z najlepszych polskich filmów 2017 r.

Nieoczekiwanie pod koniec roku na ekrany kin wchodzi jedna z najlepszych polskich produkcji tego roku. Dlaczego najlepsza? Bo reżyserka Anna Jadowska udowodniła w nim, że dobrze czuje rzeczywistość prowincji, której obraz w rodzimym kinie jest często zniekształcony jako siedlisko ksenofobii, antysemityzmu i patologii, zasilanej przez 500+.

“Dzikie róże” [RECENZJA]: dzieje grzechu. Jeden z najlepszych polskich filmów 2017 r.
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Łukasz Knap

Bohaterką filmu jest Ewa, która mieszka na wsi z dwójką dzieci. Można o niej powiedzieć: samotna matka, bo mąż jest, ale go nie ma, bo przez większość roku pracuje w Norwegii. Motyw “tradycyjnej” polskiej rodziny rozbitej przez emigrację zarobkową to powracający motyw w najnowszym polskim kinie. Niedawno widzieliśmy go w “Cichej nocy”. W “Dzikich różach” córka mówi do ojca: “Zanim przyjechałeś, było fajnie, mama dużo się śmiała".

Drugim ważnym motywem jest pierwsza komunia, która jest kluczowym tematem nagradzanej “Komunii” Anny Zameckiej i “Wieży. Jasnego dnia” Jagody Szelc. Charakterystyczne jest, że w tych filmach komunia jest wydarzeniem rodzinnym, nie mającym nic wspólnego z przeżyciem religijnym. Dla wszystkich bohaterów - także córki Ewy - jest rytuałem przejścia, łączącym się jakoś ze zranieniem, traumą. Kościół jest w tych filmach producentem uroczystości. W tym Kościele nie ma Boga.

Ale Jadowska nie tworzy filmu z tezą. Wraz ze swoją bohaterką, przeżywającą bolesny kryzys, związany ze zdradą, nieobecnością męża i koniecznością podjęcia fundamentalnej decyzji (podejmie ją na końcu, finał jest kluczową sceną) przygląda się rzeczywistości tu i teraz, w której nie ma miejsca na “wieś spokojną, wieś wesołą”, ale nie ma w niej też miejsca na karykaturalny obraz prowincji jako przedsionka polskiego piekiełka.

Ewa jest przykładem bohaterki, która mówi “nie wiem”. W świetnej kreacji Marty Nieradkiewicz to kobieta silna, mająca odwagę popełniać błędy i zatrzymać się, kiedy nie wie, co dalej. W tym zatrzymaniu jest największa siła “Dzikich róż”. Film Jadowskiej z jednej strony przypomina sugestywne obrazy przyrody Andrei Arnold, a z drugiej kino społeczne spod znaku braci Dardenne. “Dzikie róże” to poetycki fresk społeczny, który wciąga od pierwszej sceny. Idealne kino do okołołonoworocznej refleksji.

Łukasz Knap
Ocena 7/10

Obraz
© Materiały prasowe
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (9)